XIII: Take breath and push the anger down try to remember calmness

111 12 0
                                    

  Przechodziłam między ławkami w jakimś starym kościele, urządzonym w stylu gotyckim. Wszystko było udekorowane na biało. Za chwilę miała rozpocząć się ceremonia. W ławkach siedzieli ludzie. Zdawali się mnie nie zauważać. Przeszłam na chór kościelny. Pan młody już czekał pod ołtarzem. Byłam tutaj jedyną osobą ubraną całkowicie na czarno. Nikt nie widział mnie na tej wysokości, mogłam w spokoju rozpakować i ustawić sprzęt. Najnowszy karabin snajperski, idealny na taką okazję jak ta. Drzwi pode mną się otwarły i weszła przez nie panna młoda, prowadzona przez swojego ojca. Olśniewała wszystkich urodą, wszystkich poza mną. Mnie wydawała się zwykłą ćpunką. Ćpunką, którą zaraz zniszczę. Ksiądz zaczął głosić swoje kazanie. Zignorowałam to i rozstawiłam sprzęt, zaczynając celować. Nie używałam jeszcze celownika laserowego, to zrobię dopiero w odpowiednim momencie.

Nadszedł moment przysięgi małżeńskiej. Pozwoliłam panu młodemu wypowiedzieć swoją kwestię, choć bardzo mnie to bolało, bo zawsze miałam nadzieję, że wymieni tam moje imię, a nie Sylvii. Blondynka rozpoczęła swoją przysięgę, gdy na jej głowie pojawiła się czerwona kropka. Teraz albo nigdy!

Obudziłam się z ponurym uśmiechem na twarzy. Cóż to był za inspirujący sen. Zaśmiałam się cicho z mojej wyobraźni, zwracając na siebie uwagę pozostałych "zbrodniarzy", którzy siedzieli ze mną w celi. To był jakiś absurd, siedzieliśmy tu już drugi tydzień, bez procesu, bez czegokolwiek. Jestem przekonana, że to Sylvia dała w łapę, albo oddała samą siebie komendantowi tej policji od siedmiu boleści.

- Co się tak szczerzysz Ashley? - spytał Beau, widząc mój uśmiech.

- Ciekawy sen, w którym to zabijam Sylvię i odzyskuję Chrisa. - odpowiedziałam. Wiedziałam, że było to już niemożliwe, Chris zginął w poprzedniej potyczce, ale pośnić zawsze można.

Niedługo po moim przebudzeniu przyszedł po nas jeden z pączkożerców i oświadczył z wyższością, że komendant chce nas widzieć. Całą czwórką poszliśmy więc do otyłego wąsacza, który sprawował tutaj władzę.

- Wypuszczamy was. - oznajmił bezceremonialnie, gdy tylko weszliśmy do jego biura. Zamrugałam kilka razy oczami, nie wierząc jego słowom.

- Ale jak to? - Cody był w podobnym do mojego szoku.

- Nie mamy żadnych dowodów, jesteście wolni. - powtórzył komendant.

- Jak dla mnie świetnie, ciao pączkożerny! - wykrzyknął Eric i ciągnąc za sobą Beau, wyszedł z biura.

- No, już, idźcie sobie, żebym was więcej na oczy nie widział! - krzyknął wtedy policjant i wskazał drzwi.

- Nie trzeba mi dwa razy powtarzać, sama rozumiem. - odpowiedziałam i skierowałam się do drzwi. Cody podreptał za mną. Odrobinę nie dowierzałam, że tak po prostu nas wypuszczają. Ona musi coś knuć, inaczej ze swoimi wpływami spokojnie by nas wpakowała do więzienia na dożywocie. Albo nie knuje nic i chce, tylko żebyśmy podejrzewali, że coś knuje...

- Dallon będzie po nas za jakieś dziesięć minut. - Głos Erica przerwał moje rozmyślania.

- Wrócili już z misji włamywania się do tajnego rządowego laboratorium? - spytałam.

- Wyruszyli dwie godziny temu, mamy im dać czas do dwudziestej i potem ich wyciągać.



*Hayley*

Ktoś wszedł do mojej sali, ale nawet nie chciało mi się sprawdzać kto to, wpatrywałam się dalej w biały sufit. Usłyszałam lekkie kroki, ktoś musiał być, mieć buty o cienkich, lekkich podeszwach, pewnie trampki. Niech żyje dedukcja!

- Cześć Hayley! - Usłyszałam miły, kobiecy głos dobiegający mniej więcej ze środka sali. A przynajmniej na pierwszy rzut oka, a może bardziej ucha, nie czekaj, to bez sensu, nie da się rzucić uchem, mniejsza o to, wydawał się miły. Obróciłam lekko głowę. Wciąż byłam zbyt słaba, żeby się podnieść. Widok chudej, wręcz anorektycznej blondynki przyprawił mnie o dreszcz. Sylvia? Co ona tu robiła? Czego ode mnie chciała?

- Sylvia... - wysyczałam przez zęby.

- Weź oddech, powstrzymaj gniew i staraj się pamiętać o spokoju, przybywam bowiem w pokoju. Popatrz, nawet rym mi wyszedł. - Była zdecydowanie zbyt wesoła, na pewno coś ćpała.

- Kto cię tu wpuścił? Co tu robisz? - spytałam, teraz już spokojnym głosem.

- Przyszłam odwiedzić Chrisa, ale on umarł - Tu zaśmiała się cicho. - Więc przyszłam do ciebie, bo ukradłaś mu płuca! - A tutaj krzyknęła i zauważyłam jak przełącza coś na jednej z maszyn, do których byłam przypięta. Po chwili zaczęłam odczuwać ból, większy z każdą sekundą.

- Odcięłam ci dostęp morfiny, co ty na to, kochanieńka? - Wyszczerzyła do mnie zęby w ponurym uśmiechu. Przez jej twarz przeszedł promień bólu, gdy udało mi się dosięgnąć jej ręki i zacisnąć dłoń na nadgarstku.

- Dlaczego to robisz? - zapytałam, starając się nie dać się sparaliżować bólowi, który rósł z każdą chwilą.

- Z miłości! - syknęła i zza pleców wyciągnęła nóż. Wszystko, co pamiętam dalej to chłodny metal wbijający się w mój brzuch i pulsujący ból, okrzyk pielęgniarki, a potem nie było już nic, nawet ciemności.

Fairly Local II: We're On Borrowed Time [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz