X: And if we die tomorrow, What'll we have to show?

140 16 3
                                    

  - Hayley. Hayl. Ruda? Żyjesz jeszcze? - Usłyszałam czyjś głos. Otwarłam leniwie oczy i zobaczyłam jasnowłosą Lights.

- Ty żyjesz! - krzyknęłam w odpowiedzi i rzuciłam się jej na szyję. Również mnie przytuliła.

- No, tak jak widzisz. Byłam tam zamknięta tylko przez jeden dzień, Ash nas uratowała. Za to ty wyglądasz niezbyt żywo. - stwierdziła, wskazując na moje siniaki. Dopiero gdy o tym powiedziała, ból powrócił. Miałam zakwasy dosłownie wszędzie.

- Ugh. Testy. Wiesz, na zdolności fizyczne. To boli. - I znów runęłam na łóżko, choć dopiero co na nim siadłam. Lekko się zaśmiała i usiadła obok mnie.

- Pocieszę cię. Nie będziemy mieszkać w organizacji, znalazłam nam mieszkanie. Oczywiście, jeżeli nie masz nic przeciwko kolejnej przeprowadzce. Ash będzie mieszkała z nami, tak w ramach ochrony i ogólnie...

- Genialne! - wykrzyknęłam. Słowa blondynki wybitnie przypadły mi do gustu, w przeciwieństwie do mojego obecnego miejsca tymczasowego zamieszkania.

- Wiedziałam, że się zgodzisz, więc kupiłam już to mieszkanie, za pieniądze z tego starego i przeniosłam nasze rzeczy. Oczywiście poza twoją walizką. Chyba się nie gniewasz?

- Nie. Która godzina tak ogólnie, skoro wy już tyle zdążyliście zrobić?

- Siedemnasta. - odpowiedziała Lights uśmiechając się promiennie. Mówiłam już, że jej uśmiech należy do tych uśmiechów, które potrafią rozjaśnić najciemniejsze dni? Przetarłam oczy. Gdy kładłam się była gdzieś tak dziesiąta wieczorem. Byłam tak wyczerpana, że zasnęłam od razu. I przespałam dziewiętnaście godzin. Chyba mój nowy rekord.

Godzinę potem przybyłam do nowego mieszkania. Było duże i piętrowe. Na górnym piętrze znajdowała się łazienka i dwie sypialnie (jedna z rzeczami moimi, druga Valerie) i jeden pokój, który pewnie wykorzystamy jako biuro, ewentualnie salę prób, albo coś. Na dole znajdowała się przestronna kuchnia połączona z dużym salonem, w którym stała czerwona kanapa, a na ścianie wisiała ogromna plazma. W tym właśnie salonie postanowiła zakwaterować się Ash, której rzeczy aktualnie znajdowały się w przyszłym biurze. Od razu mi się tu spodobało.

Gdy tylko przybyłyśmy do apartamentu, Ash wzięła się za rozpakowywanie swoich najrozmaitszych broni. Jak zdążyłam już zauważyć, zawsze nosiła przynajmniej jeden pistolet, zawsze w tylnej kieszeni spodni, co tłumaczyło jej zamiłowanie do za długich T-shirtów i bluz, po prostu pomagały jej ukryć broń.

- Ktoś nas obserwuje. - Usłyszałam Lights, która cofała się z niemałą konsternacją wymalowaną na twarzy, od okna salonu. Ashley, słysząc to, zbiegła na dół, trzymając w ręce zestaw noży. Zaczynam się bać zawartości tych wszystkich pudeł, które znajdują się aktualnie w nie urządzonym jeszcze pokoju. Ash zastanawiała się wcześniej na ogólnym uczynieniem go jej własnym, ale stwierdziła, że z salonu będzie miała lepsze stanowisko, bo jeżeli ktoś nie chce wchodzić oknami po nocach, to włamując się, będzie musiał się na nią natknąć. Tak czy inaczej kolorowowłosa kazała nam odejść od okien, a sama się tam zakradła, po czym wyjrzała na ulicę i zaczęła się śmiać, jednocześnie wyciągając swój telefon komórkowy z kieszeni podartych rurek.

- Elliott, mogę się dowiedzieć, dlaczego nas obserwujesz? - spytała z pewną dozą rozbawienia i zniecierpliwienia. - Co? Tak to to nie ty? Przecież tylko ty... Okay, dobra. - Następne słowa nie wywołały u niej radości, za to jak najszybciej odsunęła się od okna.

- Obserwują nas. - stwierdziła z udawanym spokojem.

- Jak oni się dowiedzieli, gdzie mieszkamy? - Zaczęła Lights, wyglądająca na lekko przerażoną zaistniałą sytuacją.

- Nie wiem, nic nie wiem. To jest nierealne, wszystko było ściśle tajne! - Kolorowowłosa przestała już ukrywać swoją panikę.

- Może tylko przez przypadek tutaj są, mają jakieś spotkanie, czy coś? - zaproponowałam. Nie wiem dlaczego, ale nie odczuwałam potrzeby martwienia się obserwacją. Byłam głęboko przekonana, że to tylko zbieg okoliczności, że ludzie Sylvii są tu przez przypadek.

- Nie, nie rozumiesz! Oni nic nie robią przypadkowo, każdy ich ruch jest dokładnie zaplanowany! Ktoś musiał im o tym donieść. Nie ważcie się zbliżać do okien, udawajmy, że nas nie ma! - zakomendowała dziewczyna, jednocześnie biegnąc na górę. Wróciła po chwili z bronią o sporym kalibrze, wyjaśniła nam, że jest to karabin snajperski.

Siedziałyśmy w salonie przez następne dziesięć minut, ja i Valerie oglądając telewizję, a Ash cały czas czatując pod oknem i obserwując stojących pod naszym mieszkaniem ludzi. Teraz było ich już dwóch. Napiętą atmosferę przerwał dzwonek do drzwi. Ashley podniosła się ze swojego miejsca pod oknem i ruszyła otworzyć. Spojrzałam na gościa, nie rozpoznałam go. W drzwiach stał człowiek w długim, jasnym płaszczu, z okularami przeciwsłonecznymi na nosie i w czarnym kapeluszu, ogólnie wyglądający jak stereotypowy agent z filmów z lat 60. Ash na jego widok lekko się uśmiechnęła, a jej postawa wskazywała na to, że się rozluźniła. Wpuściła go do mieszkania, a człowiek natychmiast ściągnął maskujące go rzeczy i naszym oczom ukazał się młody chłopak, na oko miał może siedemnaście lat o ciemnych oczach, włosach w kolorze jasnego blondu i przemiłym uśmiechu.

- Gruenberg, wreszcie raczyłeś się pojawić! - Ashley zmierzyła go wzrokiem, udając oburzenie.

- Ciebie też miło widzieć. - odpowiedział, rzucając jednocześnie płaszczem na wieszak w przedpokoju.

-Lights, Hayley, to Elliott Gruenberg, nasz spec od śledzenia, no bo przecież kto by podejrzewał taką słodką buźkę, że cię śledzi? Ellie, to Hayley Williams i Valerie Poxleitner. - Przedstawiła nas sobie Ashley. Chłopak skinął do nas głową, a my się do niego uśmiechnęłyśmy.

- Dobra Costello, bez ceregieli, jest w Ofelli jakiś szpieg od Sylvii, jeszcze nie wiemy kto. Przekazał im informacje o waszym przenoszeniu się, Sylvii jakoś strasznie zależy na pojmaniu Hayl, będą was obserwować w dzień i w nocy, więc lepiej nie wychodźcie z domu, najlepiej nawet nie wyglądajcie przez okna.

- Elliott, spokojnie, nie musisz mi tego mówić. Uda wam się dowiedzieć kto był szpiegiem? - Gdy tylko padło to pytanie, telefon zadającej je Ash zaczął dzwonić. Spojrzała z przerażeniem na ekran i odebrała.

- Co? Beau... CO?! - To wszystko, co powiedziała. Wyglądało na to, że ktoś przekazał jej tylko szybko jakąś informację. Upuściła urządzenie i usiadła, zgięta nagle jakąś niemocą, na podłodze. Prawie niesłyszalnie szeptała jakieś słowa, których sens jeszcze do mnie nie dotarł. Następnie komórka Elliotta również się rozdzwoniła, chłopak ją odebrał i po jakiejś pół minucie również upuścił i stał z miną wyrażającą jednocześnie panikę, strach i milion innych emocji, których nie potrafię opisać.

- Co się dzieje? - spytała szybko przerażona Lights. Ash oderwała wzrok od przeciwległej ściany i spojrzała na nas załzawionymi oczami.

- Dobra informacja jest taka, że nie musimy już szukać zdrajcy. Zła, że nie mamy przywódcy. - odpowiedziała łamliwym głosem.

- Co? Przecież Josh był tak bardzo zaangażowany w akcję złapania gangu, przecież on wymyślił całą organizację! - krzyknęłam zszokowana informacją o jego zdradzie. Właściwie Ashley nie powiedziała wprost, że to on jest zdrajcą, ale tak właśnie zrozumiałam wypowiedziane przez nią słowa.

- To nie tak. - Zaczął Elliot, który już wyraźnie zdążył ochłonąć. - Ronnie Radke był zdrajcą, Josh jest główną ofiarą. - powiedział.

- Czyli że on... że Josh... on... zginął? - Te słowa nie chciały mi przejść przez gardło. Ashley spojrzała na mnie smutno i kiwnęła głową. Nogi się pode mną ugięły, usiadłam więc koło Ashley.

- Zebranie rady za godzinę. - powiedział wtedy Elliott, wpatrując się w ekran swojego telefonu. - Macie się pojawić wszystkie trzy, będę waszą eskortą. - dodał chwilę później.

Godzinę później znaleźliśmy się w ogromnym pokoju, którego wcześniej nigdy nie widziałam. Oczywiście był w głównej bazie Ofelii, ale nie miałam okazji wcześniej się tu pojawić. Przy wielkim, okrągłym stole zostały już tylko cztery wolne krzesła, specjalnie dla nas. Ash usiadła obok Cody'ego, który zaraz ją przytulił i zaczął pocieszać, ja usiadłam obok niej, Lights między mną a Beau, a Elliott zajął swoje miejsce przy Ericu. Z obecnych przy stole znałam jeszcze tylko Austina i Loica, pozostałe dziesięć osób przypatrywało mi się. Jako pierwszy przemówił Cody.

- Wszyscy wiemy, co się stało, wszyscy żałujemy tego, że wcześniej nie udało nam się zniszczyć Radke. Informuję, że pościg urządzony przez Notetta i Bokana zaraz po morderstwie Franceschiego zakończył się zgonem Radke. Ale przejdźmy do rzeczy, musimy wybrać nowego dowódcę. Propozycje? - Okay, dobrze chociaż, że ten zdrajca zapłacił za to, co uczynił. Miałam propozycję, nawet świetną, przynajmniej w mojej opinii.

- Ashley Costello. - wypaliłam. Cody spojrzał na mnie z uznaniem, potem na kolorowowłosą, jakby pytając o zgodę. Kiwnęła głową.

- Dobrze, jeszcze jacyś kandydaci do ubiegania się o stanowisko dowódcy naszej małej organizacji antyterrorystycznej?

- Beau Bokan. - Jakiś facet w półdługich, blond włosach wstał z miejsca naprzeciwko mnie. Beau spojrzał na niego, uśmiechnął się i pokręcił przecząco głową.

- Dzięki Jared, ale nie. Nie nadaję się, żeby pełnić tak odpowiedzialną funkcję, nawet durnych wejściówek dla vipów na bal maskowy, gdzie mamy kogoś śledzić, załatwić nie umiem. - Na te słowa Cody skinął delikatnie głową, a ja przypomniałam sobie moją pierwszą, i jedyną jak na razie akcję zwiadowczą, o którą to właśnie chodziło panu Bokanowi.

- Brendon Urie. - powiedział jakiś chłopak w ciemnych, lekko kręconych włosach. Zdziwiłam się, słysząc imię mojego przyjaciela, nawet nie podejrzewałam, że może być w tej organizacji. Wspomniany tymczasem podniósł się ze swojego miejsca, gdzie siedział wcześniej w cieniu, dzięki czemu nie udało mi się go w pierwszej chwili rozpoznać i odezwał się.

- Możecie sobie na mnie głosować, ale wystartuję w tych mini wyborach tylko pod jednym warunkiem: ty, mój drogi Ryanie startujesz ze mną! - Wyszczerzył się, wskazując na siedzącego obok niego chłopaka, który go zgłosił.

W końcu było pięciu kandydatów i rozpoczęło się głosowanie, polegające, standardowo, na zapisaniu na skrawku papieru nazwiska kandydata, którego chcieliśmy na to stanowisko. Wahając się lekko między przyjacielem a współzałożycielką organizacji, wybrałam ostatecznie tą drugą, bo byłam przekonana, że sobie poradzi i to o wiele lepiej niż czekoladowooki.

Ostatecznie to ona właśnie wygrała i została nowym przewodniczącym, co było równoznaczne z tym że musi zamieszkać w bazie głównej. To z kolei oznaczało, że ktoś inny będzie musiał się nami zająć. Pierwszą osobą, która zgłosiła się do tego niezwykle odpowiedzialnego zadania, był Beau. Lights stwierdziła, że to będzie najlepsze rozwiązanie, ja tylko smutno spojrzałam na Brendona, który był zajęty rozmową z Ryanem, wzruszyłam ramionami i stwierdziłam, że w sumie okay, może być, w rzeczy samej nie mamy lepszego rozwiązania.

Ashley była wstrząśnięta śmiercią Josha. Starała się zapanować nad emocjami, ale nie potrafiła. Po wyborach zaszyła się w sali treningowej i ćwiczyła tam rzucanie nożami, mówiąc wcześniej Cody'emu, że ma jechać do nas po jej rzeczy. Nie wiedziałam jaka była jej wcześniejsza relacja z Franceschim, ale sądząc po jej obecnym zachowaniu musiała być głęboka.

Beau i Cody zawieźli nas do mieszkania, ten drugi wziął wszystkie, jeszcze w większości nie rozpakowane, rzeczy Ash i pojechał z powrotem do bazy głównej, a długowłosy wrzucił swoje dwie walizki i pudło z bronią do biura, gdzie wcześniej znajdowały się rzeczy Ashley i poszedł do salonu, gdzie wcześniej już siedziałam ja i Lights.

- Jeżeli umrzemy jutro to, co mamy do pokazania? To były jego słowa, zawsze był gotowy na śmierć, ale nawet on nie przypuszczał, że nastąpi ona z ręki człowieka, którego uważał za przyjaciela... - rzuciła w przestrzeń, zasiadając na czerwonej kanapie.

- Przynajmniej ten, który to zrobił już nie żyje... - odpowiedziała cicho Lights. Ja siedziałam tylko, nie mając nic do powiedzenia. Czy żałowałam Josha? Tak. W pewnym sensie nawet się obwiniałam, bo po części przeze mnie zginął. Gdybym nie wróciła, nic by się nie wydarzyło. Gdybym nie wyjechała, Alan nie wplątałby się w gangi narkotykowe ani nic i Josh by żył, bo żadna Sylvia czy inna psychopatka nie chciałaby mnie zabić, a tym samym nie natknęłaby się na organizację i nikt by nie zabijał przywódcy tej organizacji. Po raz pierwszy sobie naprawdę uświadomiłam, w co ja się wpakowałam. Narażam nie tylko swoje życie, ale życie znajomych i nieznajomych, po to, aby uratować mojego byłego, z którym nie miałam kontaktu od trzech lat. Czy będzie warto? Tego jeszcze nie wiem, ale mam taką nadzieję.  

Fairly Local II: We're On Borrowed Time [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz