XV: The memories, they haunt her.

87 12 9
                                    

  Wreszcie wylądowaliśmy. Dojechanie taksówką na miejsce zajęło nam jakieś pół godziny. Dotarliśmy do Kalifornii w środku nocy i trzeba przyznać, że Los Angeles, w którym mieliśmy zamieszkać na najbliższy tydzień, również nigdy nie śpi. Na ulicach było pełno ludzi. W duchu dziękowałam losowi, że będziemy mieszkać na obrzeżach, w chatce przy plaży, którą udostępnił nam kuzyn Austina, z dala od zgiełku jednego z największych miast USA. No dobra, przyjechałam z Nowego Jorku i narzekam na duże miasta, ale chodzi mi o to, że wreszcie od niego odpocznę.

Chatka była zbudowana z drewnianych desek, stała na kilku palach w odległości może jakiś dziesięciu metrów od morza. Składała się z dwóch sypialni, salonu, kuchni i łazienki, czyli w sam raz na letni pobyt. No dobrze, może nie taki letni, bo mamy środek zimy, ale tutaj lato trwa cały rok. Razem z Lights zajęłam pierwszą sypialnię, z piętrowym łóżkiem. Blondynka od razu wbiegła po drabince i ogłosiła wszem i wobec że zajmuje to górne. Zaśmiałam się pod nosem i położyłam moją walizkę obok mojego łóżka. Wygrzebałam z niej pidżamę i kosmetyczkę i pobiegłam do łazienki. Pidżamę rzuciłam w kąt pokoju, kosmetyczkę położyłam na szafce pod lustrem. Ściągnęłam ubrania i weszłam pod prysznic. Kąpiel zajęła mi około dziesięciu minut, po których zakręciłam wodę, wytarłam się, ubrałam i wyszłam.

Rzuciłam brudne ubrania w kąt pokoju i wyłożyłam się na łóżku. Wpatrywałam się w konstrukcję znajdującą się nad moją głową i starałam się nie myśleć o niedawno przywróconych wspomnieniach. Zdawałam sobie sprawę z tego, że to tylko mała część tego, co miało do mnie powrócić. Bałam się tego, co ujrzę. Bałam się powrotu tej nowej mnie. Bałam się samej siebie. Bałam się wszystkiego. Bałam się nowych wspomnień, które zaczęły mnie nawiedzać.



*Brendon*

- Hej, Alan! Mamy to antidotum, bardzo grzecznie proszę cię, żebyś to wypił. - powiedziałem, wpadając do pokoju Ryana. Zignorowałem mojego przyjaciela i od razu ruszyłem w stronę rudowłosego, który siedział na łóżku Rossa. Nawet na mnie nie spojrzał.

- Błagam cię, zrób to dla Hayley. Dla nauki i Dallona! - Uśmiechnąłem się do niego, podając mu szklankę z niebieskawą cieczą. Zero reakcji. Westchnąłem z irytacją i usiadłem obok niego.

- No weź, nie zachowuj się jak fochnięta księżniczka. Eja, bo ja się fochnę! - Spojrzałem na niego, mrużąc oczy. Nic nie działało. Chyba trzeba będzie zrealizować plan B...

- Bden, daj spokój, to nic nie da. Sam tego nie zrobi. Musimy go zmusić. - odezwał się Ry.

- Wiem, właśnie to planowałem. - Teraz chłopak spojrzał na mnie przestraszony. Przynajmniej wywołałem jakąś reakcję.

- No, Alan, proszę cię, nie zmuszaj nas do użycia siły... - Tym razem to Ross spróbował przebić się przez osłonę z narkotyku. Jemu się nie udało. Do pokoju wbił Dallon ze strzykawką w ręku. Uśmiechnął się do nas smutno.

- To zadziała lepiej. I nie będzie bolało. - Podszedł do skulonego na łóżku chłopaka. - Bden, przytrzymaj mu ramię, proszę. - wypełniłem rozkaz. Nasz mały chemik ostrożnie wycelował w żyłę, co przy wychudzeniu chłopaka nie było specjalnie trudne, i wbił strzykawkę poniżej zgięcia łokcia. Alan poruszył się lekko, ale nie zrobił nic, żeby nam się wyrwać. Dallon szybko wstrzyknął zawartość medycznego ekwipunku, którego nie jestem pewien skąd miał i wyjął igłę z ramienia chłopaka. Reakcja jego organizmu na lekarstwo była natychmiastowa: zemdlał.

- No dobra, to mogło się wydarzyć, nie panikujmy! - zakomendował Dallon.



*Lights*

Gdy weszłam z powrotem do pokoju, Hayley już spała. Spojrzałam na nią i mimowolnie się uśmiechnęłam. Dopiero teraz w pełni zrozumiałam, przez co przeszła i jak bardzo te wszystkie wydarzenia ją zmieniły. Aktualnie miałam przed sobą zagubioną w świecie piętnastolatkę, która potem zamieniła się w cudowną kobietę, którą poznałam wtedy, w parku. Podziwiam ją.

Również ułożyłam się do snu, ale nie potrafiłam zasnąć. Przed oczami ciągle stawał mi obraz Sylvii, która pochylała się nade mną z nożem. Nie wiem dlaczego, ale wspomnienia z mojego porwania ostatnio wybitnie się nasiliły i zaczęły mnie nękać. To stawało się coraz bardziej niepokojące. Czułam wewnętrzną potrzebę pokonania tej kobiety, odebrania jej wszystkiego, powstrzymania jej.

Moje nocne rozkminy przerwał krzyk dobywający się z dolnego łóżka. Natychmiast się poderwałam, rąbnęłam z całej siły głową w sufit, po czym zeszłam po drabince na dół. Hayley leżała na swoim łóżku, rękami ściskając się za głowę i jęcząc z bólu.

- Co się dzieje? - Spojrzałam na nią przerażona. Do pokoju, zapalając przy okazji światło, wpadł Austin z mokrymi włosami. Popatrzył w moim kierunku przerażony.

- Nie-e-e... Nie wiem... - powiedziała ledwo dosłyszalnie, po czym skuliła się jeszcze bardziej i krzyknęła raz jeszcze. Pochyliłam się nad nią i przytrzymałam za ramiona.

- Hayley, co się dzieje? - zapytałam spokojnie i stanowczo.

- To wszystko wraca... - szepnęła. Na jej policzkach dojrzałam łzy. Chciałam ją jakoś pocieszyć, ale w obecnej sytuacji nie miałam pojęcia, jak mogłabym coś zrobić, jak mogłabym jej pomóc. Wydawało mi się to sytuacją bez wyjścia.

- To...to boli. Niech przestanie! - krzyknęła jeszcze raz przyjaciółka. Ułożyłam sobie jej głowę na nogach i zaczęłam lekko ją głaskać i szeptać uspokajające słówka. Austin siedział na podłodze przy łóżku, na którym opierał podbródek i zaczął coś cicho nucić. Hayl zaczęła się uspokajać, już nie wstrząsały nią konwulsje bólu.

- Ja tego nie chcę. - powiedziała w końcu i wybuchnęła gwałtownym płaczem.

- Hayl, Hayl, Hayleys. Poradzisz sobie. Wszystko będzie dobrze.

- Ja go nie chcę... - powiedziała między szlochami. Nie zrozumiałam, o co jej chodzi. A przynajmniej miałam nadzieję, że nie rozumiem...

Fairly Local II: We're On Borrowed Time [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz