XI: It's never about what we leave behind, it's how we live our lives

137 14 0
                                    

Minął tydzień od zamordowania Josha. Odbył się pogrzeb, ale nawet się tam nie pojawiłam, nie wolno mi było. Wraz z Lights mogłyśmy co najwyżej marzyć o wyjściu z mieszkania, które było cały czas obserwowane. Beau zamieszkał z nami, ale często musiał wychodzić na jakieś konkretne misje, pojawiał się wtedy u nas Eric albo Elliott.

Pewnego wieczoru nie było z nami nikogo, bo stwierdzili, że dzisiaj obserwatorzy raczej nie zaatakują, z tego prostego powodu, że skład gangu, gdzie przechowywali między innymi narkotyki, stanął w płomieniach, z małą pomocą Brendona i Ryana. Ten pierwszy wciąż nie wyjaśnił mi, dlaczego tyle czasu ukrywał to, że i on jest w organizacji, a tego drugiego wciąż nie poznałam. I w ten właśnie wieczór popełniłam spory błąd, brzemienny w skutkach i bardzo łatwy do uniknięcia.

Około dziewiętnastej zadzwonił do mnie nieznany numer. Nie zastanawiając się nad tym zbytnio, odebrałam i zamarłam, słysząc głos, którego teraz się najmniej spodziewałam.

- Hayley? Musimy się spotkać. Jak najszybciej. - Usłyszałam. Musiałam odetchnąć kilka razy głęboko, żeby nie zacząć krzyczeć. To był Alan.

- Co? Gdzie? Po co? - Zaczęłam, kompletnie nie rozważając tego, co może się wydarzyć, jeżeli chociaż wyjdę z mieszkania.

- Co powiesz na kawiarnie przy Freemont Street za godzinę? Musimy pogadać. - powiedział pospiesznie. Zgodziłam się i nie zastanawiając się nad niczym, wybiegłam, mając nadzieję, że nie spostrzeżenie, z mieszania, kierując się na wskazaną ulicę. Nie myślałam o konsekwencjach, chciałam tylko zobaczyć ukochanego. W kawiarence znalazłam się o wskazanej porze i usiadłam przy pierwszym lepszym stoliku. Rudowłosego jeszcze nie widziałam, ale stwierdziłam, że pewnie się spóźni.

Po chwili rzeczywiście przybył, ale w pierwszym momencie nie rozpoznałam go, tak bardzo zmienił się przez ostatni, czy ja wiem, miesiąc, odkąd widziałam go po raz ostatni. Włosy miał ścięte na krótko, co kompletnie do niego nie pasowało, chociaż co prawda ładnemu we wszystkim ładnie, ale wyglądał co najmniej dziwnie. Był przeraźliwie chudy i bardziej blady niż zwykle, miał cienie pod oczami, które same w sobie były przekrwione i smutne, zamglone, jakby nie był obecny na tym świecie, co zauważyłam, gdy tylko się do mnie przysiadł. Byłam tak przyzwyczajona do widzenia go ubranego całkowicie na czarno, że szokiem był widok jasnych jeansów i błękitnego T-shirtu z kolorowym nadrukiem. W ogólnie nie przypominał tajemniczego gitarzysty, z którym kiedyś się umawiałam, ba, nie przypominał nawet smutnego chłopaka, którym był jeszcze tak niedawno. Uśmiechnął się blado, gdy siadał obok mnie, ale ja nie mogłam się uśmiechnąć, ledwie mogłam patrzeć na to, co z niego pozostało, co dopiero to zaakceptować. Zanim którekolwiek z nas się odezwało podeszła do nas kelnerka, zamówiliśmy dwie kawy.

- Więc um, cześć... - Zdobyłam się na wypowiedzenie.

- Cześć. - odpowiedział i wyglądało na to, że nie miał ochoty na żadną rozmowę. Tymczasem mój telefon zawibrował w kieszeni, oznajmiając, że dostałam SMS-a, ale postanowiłam to zignorować. I to był kolejny błąd tego wieczoru.

- Dobra, po co mnie tu ściągnąłeś? Jak wymknąłeś się Sylvii?

- Chcę cię tylko ostrzec przed tą całą Ofelią. Oni cię oszukują, chcą cię tylko wykorzystać, Hayley. Zależy im tylko na pognębieniu Sylvii, podczas gdy to ona jest dobra... - Nie mogłam uwierzyć, że on to powiedział. Co ta kobieta z nim zrobiła?

- Wiesz, jakoś nie uważam, żeby szefowa gangu ćpunów mogła być dobra. - odpowiedziałam.

- Ale tak jest, to Ofelia jest zła, sama przecież wiesz, niedawno zabiliście jednego ze swoich! Przecież to jest chore, zabijacie sami siebie, tak dla rozrywki! Sylvia wcale nie jest ćpunką. Przejdź na naszą stronę Hayley. Tam nic ci nie grozi. W Ofelii czekają cię tylko rozczarowania i śmierć. Ta cała Ash Costello to zwykła oszustka i morderczyni, odsiedziała nawet pewien czas w psychiatryku, Beau Bokan wcale nie jest od niej lepszy, siedział za morderstwo swojej dziewczyny, ale Eric Lambert go wyciągnął. On uciekł z więzienia, przecież to wszystko to jakaś paranoja! U Sylvii nic ci nie grozi, to są mili ludzie... - Nie mogłam już dłużej tego słuchać. Ale najgorsze było to, że mu wierzyłam. Właściwie to Ash wydawała się lekko stuknięta...

Fairly Local II: We're On Borrowed Time [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz