XVI: Carry your world and all you hurt

131 10 12
                                    

  Sięgnęłam po kawałek szkła. W świetle księżyca mienił się wszystkimi odcieniami zieleni. Zapewne pochodził z rozbitej butelki. Uśmiechnęłam się do niego lekko. To było przerażające. Szczerzę się do kawałka szkła, którym na dodatek mam zamiar zrobić sobie krzywdę. Znów się zaczyna. Miałam nadzieję, że już skończyłam z tym raz na zawsze, ale to chyba nie możliwe, prawda? Nie da się skończyć z bólem, jest jak narkotyk. Uzależnia i niszczy, ale sprawia przyjemność.

Spojrzałam na lewy nadgarstek. Kilka bladych kresek lśniło lekko w promieniach księżyca. To zabawne, wciąż się nie zagoiły, choć minęło już tyle czasu...

Szkło błysnęło złowieszczo i poczułam, jak zagłębia się w moje ciało. Przejechałam nim wzdłuż żyły. Ból mnie odprężył. Brakowało mi go. Widziałam, jak woda nieopodal mojej ręki czerwienieje. Rozejrzałam się wokół. To ładne miejsce. Idealne na śmierć. Takie spokojne. Takie miłe. Księżyc tak cudownie je oświetla. Zerkam na ramie. Krwawi, ale nie wystarczająco mocno. Jeszcze jedna długa, podłużna linia łącząca mój nadgarstek i łokieć pojawia się w mgnieniu oka. Przypadkowo upuściłam szkiełko, ale to już nieważne. Bardzo możliwe, że udało mi się trafić na żyłę. Zanurzam rękę w otaczającej mnie wodzie. Szczypie, oczywiście, że tak, przecież oceaniczna woda jest słona. Ocean Spokojny teraz rzeczywiście jest spokojny. I za chwilę ja także będę spokojna.

Chcę przestać czuć ból, ale zamiast tego on się nasila. Co ja robię? Rujnuję im wszystkim życie! Lights będzie pewnie płakać i się nie pozbiera, to samo Austin, Bden, Ash, Beau i Eric. I wiele innych osób. Co mi strzeliło do głowy? Spoglądam z przerażeniem na krwawiącą rękę. Nie, nie, nie, czemu ja to robię? Usiłuję zahamować krwawienie, ale gdy tylko dotykam rany czuję ten przyjemny ból.

I już wiem, czemu to robię. Bo to pomaga. Może i tylko tymczasowo, ale teraz rozwiążę wszystkie moje problemy permanentnie. Może i jestem egoistką, bo obarczę nimi innych, ale nie obchodzi mnie to. Obchodzi mnie tylko zaglądająca mi już w oczy śmierć.

- Ani mi się waż. - Słyszę za sobą czyjś głos. Nie chce mi się nawet odwracać, jestem przekonana, że to jakaś para z wielu domków stojących przy plaży, która się kłóci. Nic ciekawego. Chociaż czasem chciałabym się z kimś w ten sposób pokłócić, żeby później się pogodzić słodkim uśmiechem i buziakiem... Stop. Przestań myśleć o przyjemnościach, życie jest złe, pełne bólu. Złe. Ale słyszę głos jeszcze raz. I zdaje mi się, że się do mnie zbliża.

- Hej, wszystko w porządku? - Słyszę. Ktoś klęka przy mnie w wodzie. Spoglądam na przybysza. Jest ciemno, ale to młody mężczyzna. Chłopak bardziej. Mimo ciepła nocy ma na sobie bluzę i jeansy. Przygląda mi się i wtedy zauważa rękę.

- O mój Boże, czy ty...? Chodź, pomogę ci. Proszę cię, chodź ze mną. - Uśmiecha się przyjaźnie i wyciąga do mnie dłoń. Ignoruje to.

- Chcę tu zginąć. - odpowiadam bez emocji.

- Oj no, nie bądź taka. Daj się uratować. Dlaczego w ogóle chcesz to zrobić?

- Przypomniałam sobie. - szepczę pod nosem. Jest mi żal samej siebie i jednocześnie się sobą brzydzę. Nie powinien ze mną rozmawiać, powinien mnie zignorować.

- Chodź tutaj. - odpowiada i siada koło mnie, a potem... mnie przytula. Czuję się bezpieczniej i gdyby zostały mi jeszcze jakieś łzy, to pewnie bym zaczęła płakać, ale niestety ta opcja już wymarła. Nie poruszam się, ale jest mi całkiem przyjemnie w jego ramionach, więc się rozluźniam. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę z tego, że wszystkie moje mięśnie były napięte.

- Pójdziesz ze mną? Opatrzę ci rany, potem możesz zacząć wszystko od nowa... - Skinęłam głową. Nie znam go, ale wisi mi to. W tej chwili potrzebowałam wsparcia. Albo śmierci. Ale wybrałam życie, po raz kolejny, nie mam pojęcia dlaczego. Wiedziałam, że Kath wciąż nade mną czuwa, bo postawiła tego chłopaka na mojej drodze, wtedy gdy go potrzebowałam.

Trzymał mnie za rękę całą drogę do chatki, która znajdowała się może o jakieś dziesięć metrów od miejsca, gdzie mnie znalazł. Była skromnie urządzona, ale nawet nie zwracałam na to uwagi. Chłopak posadził mnie na kanapie i poszedł do łazienki po apteczkę.

- Tak ogólnie rzecz biorąc to nazywam się Tyler Joshep i tu mieszkam. - powiedział, polewając moją rękę wodą utlenioną. Syknęłam w odpowiedzi.

- Jestem Hayley Williams i przyjechałam tu, żeby odpocząć od problemów. A potem odzyskałam pamięć. - Zaśmiałam się ponuro. Nie chciałam mu tego wszystkiego wyjaśniać.

Poczułam się bardzo senna. Tylerowi udało się zatamować krwotok, potem owinął całe moje lewe przedramię białym bandażem. Byłam wykończona do tego stopnia, że gdy tylko wyszedł, żeby odłożyć niepotrzebne już medykamenty do apteczki, zasnęłam. Możliwe, że spanie w mokrych ubraniach na kanapie u nieznajomego nie jest wybitnie mądre, ale nie miałam innego wyboru.

Rano obudził mnie delikatny głos i szum wody.

- Am I the only one I know? Waging my wars behind my face and above my throat. Shadows will scream that I'm alone. - Słyszałam delikatny głos Tylera. Wow. Umiał śpiewać. Ale to, co usłyszałam później zbiło mnie z tropu. Zaczął rapować. Świetnie rapować. Niektóre słowa, które wypowiadał były trudne do wychwycenia, ale zrozumiałam, że przechodzi przez mniej więcej to co ja. Łzy zaczęły się formować w moich oczach. No cudownie, powróciły. Udało mi się wziąć się w garść.

Odrzuciłam z siebie koc, którym pewnie okrył mnie Tyler, gdy zobaczył, że śpię i rozejrzałam się po pokoju, w którym się znajdowałam. Nie był jakiś wielki, kanapa, stół i dwa krzesła, stojąca w kącie gitara i ukulele, obok leżała torba podróżna. Zauważyłam poduszkę leżącą na podłodze. Czyżby Tyler spał przeze mnie na podłodze? To takie urocze, ale jednocześnie wprawia mnie w poczucie winy. W pokoju były jeszcze trzy drzwi, jedne wyjściowe, wiem, bo nimi tu weszłam, drugie do łazienki, bo słyszałam stamtąd Tylera, a trzecie, uchylone, prowadziły do kuchni, przynajmniej tak mi się wydaje, bo widziałam tam lodówkę.

- But we made it this... - wykrzyczał Tyler, wychodząc z łazienki. Zaśmiałam się, widząc go z rozczochranymi, mokrymi włosami i w samych bokserkach wykrzykującego te słowa. Uśmiechnął się, widząc moją reakcję.

- Jak się spało? - spytał, siadając obok mnie.

- Nieźle. Przepraszam za wczoraj. I dziękuję. Dziękuję, że to zrobiłeś. Już mi lepiej. - wydukałam.

- Proszę bardzo, cieszę się, że mogłem pomóc. Mogę się dowiedzieć co dokładnie sprawiło to, co się stało na plaży? - Opowiedziałam mu w wielkim skrócie o wypadku i utracie pamięci i tym, że nie mogłam sobie poradzić z jej powrotem.

- Rozumiem. Ale jestem głupi! Pewnie chcesz się wykąpać, odświeżyć i w ogóle a ja tu siedzę i każe ci opowiadać historię życia! Jeśli chcesz, to możesz wziąć moje ubrania, zaraz ci coś dam! - powiedział i ruszył w podskokach do torby. Wyciągnął stamtąd T-shirt z logiem Batmana i parę męskich szortów.

- Przepraszam, nie mam nic lepszego. Czuj się jak u siebie, możesz użyć moich kosmetyków. Mówię tak, jakbym miał ich dużo, ale tak naprawdę to wszystkim jest tylko szampon i mydło, mam nadzieję, że ci wystarczą. - wyrzucił z siebie z prędkością karabinu maszynowego i wręczył mi ubrania. Podziękowałam i ruszyłam do łazienki.

Dopiero patrząc w lustro zauważyłam, jak beznadziejnie wyglądam. Byłam blada, miałam wory pod oczami, moje włosy były posklejane, przetłuszczone i w kompletnym nieładzie, a ubrania słone i zakrwawione. Zrzuciłam z siebie szybko biały T-shirt, w którym wcześniej sypiałam i bokserki używane do tego samego celu i ciepnęłam je pod drzwi. Weszłam pod prysznic i starałam się zmyć z siebie ból i cierpienie, ale nie wychodziło. Oczywiście zapomniałam wcześniej o bandażu, który odwinęłam, dopiero gdy był już mokry. I tak nie nadawał się do niczego, był cały zakrwawiony. Myjąc włosy, zwróciłam uwagę na kolejny mały szczegół: nie miałam na palcu pierścionka. Tego od Alana, musiałam go zgubić w oceanie. Trudno. I tak już postanowiłam, że zamykam ten rozdział swojego życia. Zrywam z nim. Już i tak nic do niego nie czuję...

Wyszłam z łazienki w sporo za dużych ubraniach Tylera, czując się o wiele lepiej niż wcześniej.

- Mogę to spalić? - spytałam, wskazując na moje stare ubrania i bandaż.

- Jeśli tylko chcesz. - odpowiedział z uśmiechem. Pół godziny później staliśmy nad ogniskiem na tyłach domku Josepha i wpatrywaliśmy się w płomienie. Było już po trzynastej, ja wciąż nic nie jadłam, o czym dopiero teraz się zorientowałam. Tyler był jednak zapobiegawczy i po powrocie do środka postawił przede mną talerz z kanapkami.

- Tak się tu żywię, mam nadzieję, że zasmakuje. - powiedział i dołączył do konsumpcji zaimprowizowanego posiłku.

- Dlaczego tu żyjesz? - zapytałam po pseudobiedzie.

- Chcę uciec. Przed odpowiedzialnością głównie. Zrobiłem coś paskudnego i nie chcę, żeby ktokolwiek się na mnie za to mścił.

- Co takiego?

- Weź...

- Nie, nie ma mowy. Zwierzyłam ci się, ty zwierzaj się mnie.

- Nie, nie prawda, nie powiedziałaś wszystkiego!

- A chcesz tego słuchać? - Kiwnął głową, westchnęłam. - No dobra, ale potem mówisz mi, co takiego zrobiłeś. - postawiłam warunek. Zgodził się. Więc mu powiedziałam. O wszystkim, aż od śmierci Kath po wczorajszy wieczór. Zajęło mi to sporo czasu, ale on cały czas słuchał mnie uważnie i nie przerywał.

- Poniósłbym twój świat i cały twój ból Hayl, ale nie mogę. - Podsumował moją wypowiedź. Spojrzałam na niego dziwnie, bo nie zrozumiałam.

- Czekaj, zaraz. Poświęciłbyś się za mnie, choć dopiero mnie poznałeś? Mogłam kłamać, wiesz...

- Tak, tak. Ale chyba mam za dużą potrzebę akceptacji, żeby ci nie uwierzyć. A zresztą...

- Dobra, teraz twoja historia.

- Nie jest długa ani dramatyczna. Miałem dziewczynę. Miała na imię Jenna, zupełnie jak twoja przyjaciółka. Kochałem ją. Pewnego dnia odkryła, że jest w ciąży, jak mi powiedziała to uciekłem. Wybiegłem z jej domu. Wróciłem kilka godzin później, bo już się z tym pogodziłem. Nie byłem gotowy na dziecko, ale musiałem to przyjąć. Znalazłem ją martwą na podłodze. Wycięła sobie dziurę w klatce piersiowej. Zabiła się przeze mnie, bo jej nie zaakceptowałem. Uciekłem stamtąd. Opuściłem stan i mam nadzieję, że nikt znajomy mnie nie znajdzie. Praktycznie jestem tylko tchórzem, który ucieka przed odpowiedzialnością. - Odebrało mi mowę. Nie wiedziałam co odpowiedzieć, więc zapadła monotonna cisza.

- Twoi przyjaciele na pewno się o ciebie martwią. Chodź, pójdziemy do nich. - Przerwał ciszę Tyler. Problem w tym, że nie chciałam go opuszczać.

- Ale ja chcę zostać z tobą w kontakcie... - szepnęłam.

- Przykro mi, nie mam komórki. - Uśmiechnął się i otworzył drzwi, gestem zapraszając mnie do wyjścia. Wyszłam na plażę. Było już po siedemnastej, słońce zaczynało zachodzić, a my szliśmy po plaży, trzymając się za ręce. Idealny scenariusz filmu romantycznego, prawda? Tyle że on mnie trzymał, bo bał się, że mu się wyrwę i polecę się utopić. Powiedział mi o tym. Nie ufał mi, w porządku, ale ja mu ufałam. Szliśmy plażą w kierunku, który wcześniej mu wskazałam.

Na brzegu nieopodal domku, w którym mieszkałam, zobaczyłam niezwykle smutny obraz: siedzącą na piasku Lights, która płakała. Wyrwałam się Tylerowi i pobiegłam w jej stronę. Chłopak mnie gonił, ale ja pierwsza dopadłam do blondynki.

- Lights, Lights, Lightsy! To ja! Żyję! - krzyknęłam nad nią. Spojrzała na mnie, zacisnęła szczękę i gwałtownie się podniosła.

- Ty... Ty! Ty nawet nie wiesz, przez co ja tu...! O, nie, nie zrobiłaś tego... - Zaczęła drąc się na mnie, a skończyła płacząc nad moją ręką, zabawne. Nie, wcale nie zabawne. To straszne, przez co musiała tutaj przechodzić, pewnie była pewna, że zginęłam.

- Przepraszam... Nie mogłam sobie z tym poradzić i tak jakoś...

- Nie mogłaś z tym sobie poradzić?! Hayl, mogłaś mnie obudzić i ze mną pogadać, to byłoby lepsze rozwiązanie! Znalazłam twój pierścionek, byłam pewna, że się coś ci się stało! Austin od rana lata po całej plaży starając się cię znaleźć, właśnie mieliśmy dzwonić po policję! Nie możesz tak sobie po prostu znikać! Kto to? - Zauważyła Tylera, który akurat mnie dogonił i stanął obok mnie.

- Tyler Joseph, to on mnie znalazł. Przepraszam cię Lights, nie mogłam...

- Tak, tak, już to słyszałam! Cichaj, wiem o tym. Przepraszam, że krzyczę, ale przestraszyłaś mnie, bałam się, że już cię nigdy więcej nie zobaczę, a tego bym nie przeżyła. - Zamknęła mnie w uścisku.

- Hayl! Wiedziałem, że przeżyjesz! - Od strony przeciwnej niż ta, z której przyszłam, przybiegł Austin. Wyglądał jakby rzeczywiście cały dzień biegał tam i z powrotem starając się mnie znaleźć.

- Przep...

- Oj tam, oj tam. Ważne, że jesteś. I nie uwierzysz. Dallonowi się udało, Alan wrócił do żywych! - Ta informacja zbiła mnie z nóg. Z jednej strony cieszyłam się, że żyje i ma się w miarę dobrze, z drugiej stwierdziłam, że go zostawię, a teraz obawiam się, że to może stać się trudne...


Fairly Local II: We're On Borrowed Time [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz