Szaleństwo

52 7 0
                                        

Obudziła mnie Hari. Musiałam w końcu przysnąć. Było jeszcze ciemno, ale widać już było jak słońce leniwie przegania księżyc z nieba i daje znak zwierzętom, że czas się obudzić. Szybko zjadłyśmy śniadanie, spakowałyśmy plecak i po cichu opuściłyśmy blok. Kierowałyśmy się poza miasto, a drogi zostało nam jakieś 10 może 12 godzin. Mijałyśmy więc ostrożnie, ale szybko każde auto unikając wzroku ani węchu sztywnych.
W pewnym momencie poczułam się obserwowana. Ponieważ tego typu przeczucia u mnie zwykle się sprawdzają, postanowiłam dyskretnie, ale dokładniej się oglądać. W końcu zauważyłam błysk odbijającego się światła od lunety karabinu snajperskiego między autami. Skoczyłam więc na Hari tak, żebyśmy razem padły na ziemię. W tym momencie snajper oddał strzał i zranił mnie w policzek zostawiając głęboką, ale krótką szramę na jego środku. Pociekła mi krew. Przez zamieszanie i nowy zapach świeżej krwi, zimni, którzy byli najbliżej zaczęli się interesować miejscem naszego pobytu. Za nimi ruszyły kolejne i w taki o to sposób ruszyło na nas całe "osiedle" sztywniaków. Chwyciłam Hari za nadgarstek i ruszyłyśmy pędem przed siebie. W pewnym momencie poczułam jak grunt osuwa się i wali nam się spod stóp. Trafiłyśmy do kanałów. Wygrzebałam się spod gruzów i strzepnęłam z siebie pył. Hari zrobiła to samo. Wokół śmierdziało, a wystraszone szczury uciekały nam spod nóg. Hari wyglądała na trochę przestraszoną widokiem tych zwierząt i była bliska piśnięcia, ale powiedziałam, żeby się opanowała. Wtedy doszły mnie smętne wołania sporej liczby zimnych, która spadła próbując się do nas dostać. Gdy biegłyśmy dalej, usłyszałam brzdęk za sobą i zobaczyłam zasuniętą kratę, której wcześniej nie było. Metal zatrzymał zombie. Wtedy usłyszałam kroki kilku osób od strony nie zabarykadowanej. Szedł do nas jakiś mężczyzna o blond tlenionych włosach. Był nienaturalnie napakowany, a kolesie obok wydawali się być podobni, choć nie aż tak. Blondas machał czymś na palcu w kółko, aż podrzucił to i złapał w locie, gdy się zatrzymał. Przez cały czas miał na ustach szyderczy uśmiech. Sarkastycznie i powoli zaczęłam klaskać w dłonie.
-Mam Ci pogratulować za tak piękną sztuczkę?-Zaśmiałam się, bo tak właśnie wyglądał-oczekujacy na oklaski dumny paker. Mężczyzna wydawał się być zdziwiony, że zamknięta w pułapce, mająca przed sobą 5 napakowanych kolesi nie wykazuję żadnego strachu.
-Masz jeszcze ochotę na żarty? Zaraz Ci pokażemy nasze poczucie humoru.-Ruszyli w naszą stronę. Byli tacy przewidywalni. Zbyt łatwo poszła mi prowokacja. Przygotowałam miecz. Kiedy dotarł do mnie pierwszy z obstawy, odepchnęłam go. Na chwilę przystanęli jakby to był jakiś wyczyn. Wciąż stałam normalnie.
-Jeszcze raz mnie dotknie którykolwiek z was, straci dłoń.-Powiedziałam równie spokojnie. Oni tylko się zaśmiali.
-Ach tak? Pokaż więc, czy jesteś szybsza od Timmiego Grzechotnika.-Parsknęłam śmiechem. Timmy Grzechotnik. Ta ksywka mnie rozwaliła. Nic nie powiedziałam. Gościu podbiegł do mnie i chwycił za ramię w celu powalenia. W ułamku sekundy już nie miał dłoni. Zszokowany padł na ziemię krzycząc. Charczenie zimnych nasiliło się.
-ODBIŁO CI?!-Krzyknął jeden z nich. Po chwili próby ataku klęczał już z rozciętym brzuchem. Uwielbiałam oglądać te miny wykrzywione w grymasie bólu i bezskuteczne próby "poskładania się do kupy". Trzeciemu wbiłam miecz w kolano, gdy próbował mnie nim trafić, a czwarty próbował uciec, jednakże rzuciłam w niego mieczykiem jego kolegi "Timmyego". Został tylko tleniony paker zszokowany obrotem sytuacji.
-Aaaa teraz już łapię wasze poczucie humoru. Ja również preferuję jego czarną odmianę.-Powoli zaczęłam podchodzić do blondyna.-Jednak mięśnie to nie wszystko, co? Teraz już nie zagrozisz jakiejś nastolatce samym pobiciem pod blokami. Pewnie tęsknisz za takim zarobkiem. Ale nie martw się, już niedługo będzie Ci wszystko jedno.-Mężczyzna chciał ruszyć od ucieczki, ale odcięłam mu nogi od kolan w dół. Kiedy upadł, jego ręka nabiła się na wystający pręt. Rozcięłam mu udo. Teraz będzie powoli się wykrwawiał. Hmm zobaczmy. Jednemu ucięłam dłoń, więc przetnę jeszcze płuco. Następny był już martwy przez utratę wnętrzności. Trzeciemu z kolanem rozwalę łeb, a reszta również jest już martwa.
Kiedy dokończyłam sprawę, spojrzałam na Hari, o której zapomniałam. Była przerażona i ze strachem w oczach patrzyła na mnie jak na potwora. Czyżby jednak nie było warto jej ratować? Strzepnęłam krew z miecza i powiedziałam patrząc na ostrze. Moje krótkie, czarne włosy zakrywały oczy:
-Boisz się mnie?
-Nie.-Usłyszałam. Zdziwiona spojrzałam na dziewczynę.-Nie boję się Ciebie bo wiem, że mnie nie zabijesz. Nie uratowałabyś mnie ryzykując życiem, żeby później mnie zabić.-Powiedziała. Uśmiechnęłam się delikatnie i schowałam miecz do pochwy, którą wcześniej przywiązałam sobie do pasa.
-Chodź, wynosimy się stąd.
-Nie przeszukamy ich?
-Ta scenka była tylko na pokaz. Musi być jakaś większa grupa, która czegoś od nas chce. Musimy jak najszybciej wynieść się z tego chorego miasta. Wolę nie być już więcej zatrzymywana.-Ruszyłam przed siebie, a Hari za mną. Szybko wydostałyśmy się z tych dziwnych tuneli-wolałam nie wpaść w jakąś kolejną pułapkę.
Oślepił nas blask słońca. Straciłyśmy tam trochę czasu, ale nadal była szansa, że zdążymy przed zmrokiem. Musiałam uważać, żeby nie stanąć na nic ukrytego pod śniegiem. Moja czujność osiągnęła najwyższe stadium.
Kiedy znalazłyśmy się na obrzeżach miasta, słońce staczało się już za horyzont ustępując miejsca księżycowi. Postanowiłyśmy spędzić noc w pobliskim bloku i rano opuścić miasto w poszukiwaniu schronienia, by móc pomyśleć- co dalej? Wiadomym było, że potrzebujemy stałego miejsca zatrzymania, gdzie będziemy trzymać zapasy i nocować. Trzeba również przeczekać chaos, jaki dzieje się na granicach i portach. Wszyscy, którzy nie popadli w paraliżującym strachu ani nie zostali zabici domagali się ratunku. Statki odpływające do "bezpiecznych przystani" są przepełnione, a ludzie pchają się, walczą i próbują uciekać jak wystraszone bydło. Na lotniskach nie jest lepiej. Jest pełno wypadków i ataków. Ludzie wyniszczają siebie nawet w takiej sytuacji. Wkrótce jednak zimni ich wszystkich dopadną i staną się jednymi z ich armii. Pozostaje pytanie-kto stoi za wybuchem tej epidemii? Chyba powinnam mu podziękować. Zaśmiałam się i spojrzałam na śpiącą Hari. Jak zwykle nie spałam oglądając wszystkie niepokojące hałasy i zdarzenia. Ciekawiły mnie te istoty. Powinnam zacząć je badać. Zastanawia mnie na co dokładnie reagują i jak wytrzymałe są.
Hari przewierciła się na drugą stronę.
Ciekawe co dzieje się teraz z Alkiem. Z Mezurii nie byłyśmy jakoś specjalnie blisko. Była raczej małomówna i zamknięta w sobie. Za to Alk zawsze mnie wysłuchał i doradzał a w dodatku był radosny i w dzieciństwie zawsze się razem bawiliśmy-zastępował mi psa, którego zawsze chciałam mieć i pojawił się w moim życiu jako pierwszy. Byliśmy razem od kiedy pamiętam. Teraz miejsce, gdzie powinny pojawić się jego słowa, szumiała pustka. Po policzku spłynęła mi łza.
Następnego dnia z samego rana opuściłyśmy miasto i ruszyłyśmy przez pustkowie. Wreszcie można poczuć się bezpiecznie. Przez brak roślin ani budynków, widać każdą postać z odległości kilku kilometrów. Przeciągnęłam się i ziewnęłam. Hari lekko się uśmiechnęła. Zostawiłyśmy za sobą to miasto pełne chaosu i wspomnień. Razem z miastem zapominamy tych, kim byliśmy kiedyś. Całkiem polubiłam Hari, ale nie umiałam jej zaufać. Dotąd ufałam tylko dwóm cieniom...
Otrząsnęłam się i uśmiechnęłam w odpowiedzi na opowieść dziewczyny.
Kilka godzin później, znalazłyśmy się na skraju lasu. Postanowiłyśmy odpocząć. Wyjęłam łuk i sprawdziłam ilość strzał. Było och 15. Całkiem sporo zważając na to, że będę je zbierać.
Po pół godzinie odpoczynku ruszyłyśmy do lasu. Wokół nie widać było śladu po zimnych. Z jednej strony to dobrze, ale z drugiej to trochę niepokojące. Jednakże zamartwianie się tym teraz nic mi nie da. Powinnam skupić się teraz na tym, co robimy.
Weszłyśmy czujne , rozglądając się co chwila. Nie było nikogo. Mijałyśmy zaśnieżone drzewa i krzewy, a z ziemi słychać było charaktetystyczne chrupanie. W pewnym momencie oberwałam śnieżką w głowę. Uśmiechnęłam się i chwyciłam garść śniegu. Uchyliłam się przed następnym pociskiem i rzuciłam w Hari. Unikając następnego uderzenia opanowałam się i kiwnęłam głową na znak, że idziemy dalej. Niechętnie ruszyła przed siebie.

Dary z krwiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz