Pies?

18 4 9
                                    

-Hmmm...żyje?-Zapytał Rin przyglądając się leżącemu zwierzakowi. Sprawdzałam właśnie czy oddycha. Delikatny ruch klatki piersiowej.
-Żyje.-Mruknęłam szybko tamując ranę.-Podaj bandaż.-Chłopak bez słowa wykonał polecenie.
-On i tak prawdopodobnie nie przeżyje albo się zmieni więc czemu marnujecie drogocenny...-Aris nie skończył mówić, bo mu przerwałam:
-Zamknij się, człowieku.-Warknęłam i razem z Rinem wróciliśmy do ratowania stworzenia.
-Nie był ugryziony, co?-Zapytał Rin po chwili milczenia.
-...
-Lil?
-Nie wiem. Nie widziałam żadnego śladu zębów. Zahaczył o drut kolczasty i utknął...tyle...-Modliłam się w duchu, by to była prawda.
Wieczorem postanowiliśmy spędzić noc w bloku obok.
Kiedy wszyscy już spali, ja siedziałam z psem w jednym z pokoi i czuwałam. Miał on czarną, średniej długości, zmierzwioną sierść i...głębokie zielone oczy...
-Alk?-Wyszeptałam. Miałam wrażenie, że jego ogon drgnął. Ale...jak to możliwe...a może kompletnie mi już odbija...przecież...to nie możliwe...prawda?
Następnego dnia, gdy się spakowaliśmy i mieliśmy iść, postanowiłam go nieść. Był dość ciężki, ale odrzuciłam wszystkie propozycje pomocy. Czułam obowiązek zajęcia się nim osobiście. Kilka razy wołałam Alka w głowie, ale ten się nie pojawił.
W pewnym momencie psy Reiss zaczęły ujadać i charczeć. Po chwili dowiedzieliśmy się o co chodzi- za nami goniła grupa martwych.
-Cholera. Kiedy?-Zaklął Rin. W sumie racja. Przecież patrolowaliśmy dokładnie cały teren. Trzymając psa wycofałam się z wyrzutem. Lubiłam walczyć. W pewnym momencie zobaczyłam, że reszta grupy sobie nie radzi. Było ich dużo. Bardzo dużo. Nie mieliśmy dokąd uciec- wyszliśmy już z miasta, a to był otwarty teren. Kiedy schyliłam się, by odłożyć psa, by pomóc w zabijaniu, jeden z martwych rzucił się na mnie obezwładniając. Nad twarzą zobaczyłam jego powyginane zęby i wypływające oko. Poza tym i tłustymi, wypadającymi włosami wyglądał całkiem...świerzo? Poczułam jego zgniły oddech w nozdrzach. Zakaszlałam próbując pozbyć się smrodu drażniącego płuca. Wtedy lekko ugięłam ręce, a on wykorzystując okazję chwycił moje ramię będąc coraz bliżej mięsa. Mojego mięsa.
Wtedy usłyszałam krótkie warknięcie i czarną smugę nade mną. Kiedy się odwróciłam, zobaczyłam jak pies błyskawicznie rozszarpuje gardło nieboszczykowi. To jednak nie wystarczyło. Podniósł więc przednie łapy i z całej siły naparł na czaszkę stwora. Ta, miękka od choroby pękła jak suchy patyk, a z niej wypłynęła różowo-czarna galareta robiąca za mózg. Wokół rozległ się charakterystyczny dźwięk. Pies oblizał wargi i z wywieszonym jęzorem do mnie podbiegł.
-Alk...-Zwierzę na te słowa zatrzymało się na chwilę, po czym znów ruszył w moim kierunku z językiem po boku. Tym razem jednak wydawało mi się, że w jego oczach widzę szczęście i radość...inną niż jeszcze chwilę temu. Zaraz jednak coś sobie przypomniałam.
-Alk musisz wypluć tą krew.-Pies spojrzał pytająco.-Nie udawaj. Wypluwaj.-Gadam. Do. Psa. W dodatku myśląc, że to mój przyjaciel dusza. DUSZA. Nook rozumiem, że dusze mają różne zdolności, ale nie mogą wrócić do ciała, bo już swoje straciły. Chyba, że o czymś nie wiem albo mogą opętać. Nie mam pojęcia.
Nie mogłam rozmyślać dalej, gdyż zorientowałam się, że nas otoczono. Chwyciłam więc miecz i przejechałam nim po czaszkach zombie spowrotem wprowadzając ich do grobu. Alk biegał i rozwalał pojedyńcze stwory. Dziwiło mnie jak może ruszać się tak sprawnie z taką okropną raną...
Po jakiejś godzinie, wszyscy przeciwnicy leżeli z rozwalonymi głowami, a my siedzieliśmy po środku ciężko dysząc. Pies ledwie się ruszał- rana dała o sobie znać. Kiedy chcieliśny ruszać, Alk nie dał mi się nieść i powoli, kulejąco szedł za nami. Postanowiłam więc utrzymać jego tempo i co jakiś czas do niego mówić. To było w sumie miłe. Wiedziałam, że mnie rozumie.
Wieczorem nie mieliśmy zbytnio co mu dać. Po chwili dyskusji ustaliliśmy, że musi zadowolić się papką z puszki.
Zatrzymaliśmy się niedaleko lasu. Rozbiliśmy dwa namioty i siedzieliśmy do późna. Kiedy inni poczuli się znurzeni, postanowili postawić na straży Reiss.
-Ja mogę stać. Przyda jej...wam wszystkim się trochę snu.-Mówiłam.
-Tobie też. Widziałem, że nie śpisz od jakiegoś czasu. Od początku apokalipsy miałaś mało snu. Teraz się to zmieni. Będziemy co noc się zmieniać.
-Jakiś Ty nagle troskliwy...-Mruknęłam naburmuszona. Patrzył na mnie ze dwie sekundy, po czym kontynuował jakąś rozmowę odbiegającą już od tematu straży. W głowie odtwarzałam jego spojrzenie. Nie potrafiłam wyczytać z niego żadnych emocji. Po kilku minutach rozmyślań zrezygnowałam i położyłam się spać.
-Kiey ja zaseua...-Mruknęłam zaspana ziewając i rozglądając się wokół. Było jeszcze ciemno. Cichutko wyjrzałam na zewnątrz i zobaczyłam jak na codzień nieustępliwa i groźna Reiss rozmawia ze swoimi psami i bawi się z nimi. W sumie to nic dziwnego- przecież się z nimi wychowała. Ale jakoś odniosłam wrażenie, że jest kimś innym...
Położyłam się na brzuchu podpierając się łokciami.
Wtedy doszedł do mnie Alk. Pisnął cicho i wepchnął głowę pomiędzy moje ramiona. Leżeliśmy tak dłuższą chwilę, aż nie wyrwał nas z zamyślenia kobiecy głos.
-Długo jeszcze będziecie się na mnie gapić?-Reiss mruknęła z nutką irytacji.-Jak nie macie nic do roboty, to zacznijcie się pakować.-Z Alkiem spojrzeliśmy po sobie i ruszyliśmy się z miejsca wychodząc z namiotu po to, by go zwinąć i spakować. W tym czasie Reiss obudziła chłopaków. Zjedliśmy jeszcze zapuszkowaną papę i ruszyliśmy w drogę. W pewnym momencie psy zrobiły się niespokojne, a w oddali usłyszeliśmy ciche poszczekiwania i powarkiwania.
-Psy.-Reiss zacisnęła zęby.

Dary z krwiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz