Zniszczenie

14 3 0
                                    

Pierwsze dobiegły psy. W korytarzu słychać było warczenie i piski. Wyjąłem miecz należący niegdyś do Lilith.
-Witaj, stara przyjaciółko.-Powiedziałem delikatnie gładząc ostrze.-To prawdopodobnie nasza ostatnia walka. Dajmy z siebie wszystko.-Powiedziałem. Wtedy zobaczyłem, jak pierwszy pies już leci w moją stronę. Jeden ruch, krok w bok. Pies upadł i dopiero wtedy połowa jego czaszki odczepiła się od reszty i z ślizgiem pognała gdzieś daleko. Ostry kawał broni.
Drugi pies skończył z łbem chwilowo przybitym do ziemi przez ostrze. Trzeci miał dziurę od dołu przechodzącą na wylot przez czaszkę. Na ramię upadł mi kawałek jego mózgu. Szybko jednak się ześlizgnął. Spojrzałem na ludzi. Nie mieli więcej psów. Rzucili się na mnie jednocześnie. Pierwszy rząd padł martwy bez głów. Drugi zdołał się wybronić. Mieli w końcu czym. Dziwiło mnie, że nie strzelają.
Ci, którzy przechodzili przez moje (Lilith) ostrze żywi, zaczynali mnie otaczać. W pewnym momencie ich bronie latały ze wszystkich stron z trudem unikane przeze mnie.
-RIN! UWAŻAJ!-Usłyszałem krzyk za sobą. Aris osłonił mnie przed czyimś strzałem. Szlag! Obudził się zbyt szybko...
Upadł na ziemię bez życia. Wtedy zobaczyłem sprawcę-Ewę.
-Oh! Wybacz. Zabiłam Twojego przyjaciela.-Powiedziała sarkastycznie. Zaśmiałem się okrutnie.
-Nigdy nim nie był.-Jej mina nieco zrzedła.
-Sprawiasz nam tyle kłopotów...pozabijałeś moje pupilki...-Westchnęła.-Zabić szkoda. To byłoby zbyt szybkie.-Mruknęła delikatnie acz szaleńczo się uśmiechając. Wtedy poczułem, jak tracę władzę w kończynach. Upadłem. Twarz Ewy nadal była rozpromieniona. Jednak nie tak, jak przystało na jej wiek. Położyłem dłoń na ostrzu Lilith.
Wtedy nastała ciemność.

Kiedy otworzyłem oczy, wciąż było ciemno. W oddali widziałem delikatny ruch. Oślepiło mnie mocne światło zwrócone ku mojej twarzy.
-Wiesz co najbardziej lubię robić takim jak Ty?-Zapytała Ewa wyłaniając się z mroku otaczającego obręb światła lampy. W ręku trzymała jakiś chudy przedmiot.
-Oglądać wasze oczy.-Mruknęła.-Są takie...pełne nadziei. Nawet...-Nasze oczy się spotkały. Widziałem w nich coś...innego. Innego niż dotychczas. Szaleństwo. Kompletne szaleństwo.-...gdy nie należą już do was.
Zacząłem szukać drogi wyjścia, lub dyskretnie pozbyć się lin. Jednak na jej słowa się uśmiechnąłem.
-Zawsze zastanawiało mnie to.
-Hm?
-No...jak to jest nie mieć czym mrugać, patrzeć. Po prostu kompletna pustka.-Sięgnąłem po wózek z narzędziami tortur znajdujący się niedaleko.
-A, to niedługo się przekonasz jak to jest.-Zachichotała słodko. Wózek z każdą chwilą przybliżał się nieznacznie bliżej moich dłoni.
-A a a! Nie próbujemy sztuczek.-Powiedziała zauważywszy moje ruchy. Odsunęła wózek od moich palców i przysunęła z boku siedzenia do którego byłem przywiązany. Wtedy mocniej chwyciła to, co trzymała dotąd w dłoni. Była to mała, płaska łyżeczka kojarząca się z narzędziem do operacji.
-Już nie dam Ci grać na czas.-Powiedziała zorientowawszy się o co mi chodziło. W jej oczach znów pojawił się ten błysk. Przybliżyła się do mnie i wbiła łyżkę pomiędzy moją powiekę a bok gałki ocznej. Starałem się milczeć pomimo piekącego i okrutnego bólu, gdy czułem jak żyłki i mięśnie pękają puszczając prawie leisty organ. Po chwili prawym okiem patrzyłem jak moja niegdyś gałka była wrzucana do słoika z jakąś cieczą. Czułem jak po policzku spływa mi krew. Gorąca i trochę lepka. Wtedy mi się udało. Przeciąłem sznur skalpelem, który zdołałem złapać nim Ewa zabrała wózek. Szybko oswobodziłem także i nogi i wbiłem narzędzie w szyję dziewczynki. Nie zdołała wiele zrobić. Gdy je wyjąłem, rękami bezskutecznie próbowała zatamować wręcz tryskającą krew. Podbiegłem do drzwi i je wyważyłem potężnym kopniakiem. Oczodół bolał jak cholera. Z tylko prawym okiem było mi conajmniej ciężko walczyć. Nim jednak spotkałem pierwszych wrogów, minąłem trzy zakręty i pokój, w którym niegdyś byliśmy trzymani. Na myśl przyszła mi Lilith, która tu praktycznie umarła.
Wtedy z impetem odbiłem się o róg zakrętu. Cholerne oko! Co jakiś czas uderzałem o przedmioty znajdujące się z lewej strony. W pewnym momencie jednak wyszło mi to na dobre, bo na dolnej półce przy netalowej szafce, o którą zahaczyłem nogą leżał miecz Lilith. Uśmiechnąłem się do siebie- a może do broni?- i wstałem trzymając za rączkę. Wtedy, przez dłuższe zatrzymanie się, straże mnie dogonili. Mimo ciągłych upadków i potknięć, biegłem szybko. Zabawne, że nie zdołali dogonić kaleki!
Naparli na mnie jednocześnie ze wszystkich stron. Przez utratę krwi powoli przestawałem kontaktować. Wbiłem miecz w serce jednego napastnika, a jego ciało mnie przygniotło. Miałem jednak jeszcze wolne ręce, bo w upadku udało mi się wyswobodzić i dłonie i...miecz. Ciąłem więc ich stopy, kostki i nogi, a gdy padali, nabijali się na ostrze. Długo jednak ta strategia nie zadziałała.
Nie byłem pewien, co się stało dalej. Po tym, gdy wrogowie po prostu odsunęli się na tyle, by ostrze ich nie sięgnęło.
Po prostu nastała ciemność.

Dary z krwiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz