Uśmiech

22 5 4
                                    

Zaraz po tym jak wybiegliśmy z budynku, te stworzenia zaczęły wyłazić wszystkimi możliwymi otworami jak mrówki z mrowiska. Ich blada, łysa skóra dawała matowy poblask w świetle zachodzącego słońca, a długie pazury ryły ziemię, gdy biegły.
-Biegiem!-Krzyknęłam zwaliwszy górę beczek w stronę wroga. Jednak one ominęły przeszkodę, jakby ta w ogóle nie istniała. Zacisnęłam zęby i ruszyłam dalej. Były szybkie. Zbyt szybkie...
Dogoniłam Rina i Hari.
Wtedy się potknęła.
Wszystko działo się tak szybko.
Potów biegnący pierwszy skoczył na nią wbijając swoje długie pazury w jej plecy.
Rozlgeł się wrzask.
Zatrzymałam się i ruszyłam jej pomóc.
Rin ruszył za mną.
Chwyciłam jakąć belę do obrony, ale wróg szybko mnie jej pozbawił. Kiedy uklękłam przed Hari za plecami usłyszałam głośną, krótką komendę "PADNIJ". Nie wiedziałam co się dzieje. Między nami a wrogiem dzieliła odległość kilku...centymetrów. Jakby ogłuszona tym co się dzieje zniżyłam głowę i położyłam ją na brzuchu przyjaciółki. Wtedy zamiast rozrywających kłów i pazurów poczułam na plecach rozpalające ciepło. Miałam wrażenie, że płonę. Tak jednak nie było.
Wokół słychać było wrzaski.
Nie były one ludzkie.
Kiedy ciepło ustąpiło, rozejrzałam się wokół. Wszystko było takie...odległe. Słyszałam tłumione, dalekie krzyki. Moje imię...ktoś mnie wołał.
Do rzeczywistości przywołała mnie czyjaś dłoń na moim ramieniu. Delikatnie jej dotknęłam opuszkami palców i spojrzałam w górę. Nade mną stał Rin.
Był smutny.
Spojrzałam na Hari. Miała okropne rany. Na brzuchu, plecach-wszędzie. Mimowolnie po moim policzku spłynęła łza. Jedna. Druga. Dziesiąta. Setna. Zaczął wstrząsać mną szloch. Hari mocno krwawiła, ale wciąż żyła. Delikatnie położyłam czoło na jej brzuchu. Kiedy położyła swoją dłoń na mojej głowie i zaczęła gładzić moje włosy, powoli się wyprostowałam i spojrzałam na jej twarz.
Płakała.
Mimo to, kiedy delikatnie położyła swoją dłoń na moim policzku, na jej twarzy pojawił się malutki, ale najszczerszy uśmiech jaki dane mi było zobaczyć. Z jej zachrypniętego gardła zdołała wydobyć cichutkie
"Dziękuję"
Po czym jej ręka opadła bezwładnie na ziemię, a oczy choć otwarte, przestały widzieć i stały się już tylko pustymi, szklanymi perłami.
Wtedy zorientowałam się, że Rin i ja jesteśmy otoczeni przez ludzi z bronią. Ich twarze jednak nie pokazywały specjalnej wrogości. Rozejrzałam się nieobecnym wzrokiem, po czym łzy znów zaczęły płynąć. Rin stał w pozycji bojowej. Ślepym spojrzeniem śledziłam mężczyznę o siwych włosach, zmierzwionym, ale krótkim zarostem i głęboko zielonych oczach. Tonęłam w nich. Podchodził do mnie powolutku jednocześnie odkładając swoją broń na ziemię okazując pokojowe zamiary. Chwilę siedziałam wpatrzona w jego broń leżącą kilka metrów ode mnoe, aż poczułam delikatny dotyk na ramieniu. Mężczyzna ukucnął przede mną i spojrzał w moje dwu kolorowe oczy.
-Wybacz, że nie przybyliśmy na czas i w pełni rozumiem Twój ból, ale musimy zaprowadzić was do naszej bazy. Tu nie jest bezpiecznie.
-Skąd wiecie, że możecie nam ufać?-Wyszeptałam.
-Słucham?-Zdziwił się.
-Od tak nas uratowaliście a teraz od tak chcecie pokazać nam położenie waszej bazy i najprawdopodobniej wyjaśnić wszystko, co tu się dzieje?-On tylko zaśmiał się cicho.
-Tak.-To krótkie, proste słowo latało mi w głowie przez chwilę robiąc dziurę w mózgu. Zastygłam na chwilę, po czym poczułam dłonie na swoich ramionach podciągające mnie na nogi oraz cichy szept Rina:
-Musimy iść.-Zanim jednak ruszyliśmy widziałam jak użyli swoich miotaczy do spalenia ciała, które jeszcze całkiem niedawno należało do mojej przyjaciółki.
Ich budynek przypominał bazę wojskową-drzwi były wykonane z mocnego, grubego metalu tak samo jak okna. Jako bazę wzięli dwa bloki połączone ze sobą kilkoma kładkami. Zdziwiło mnie, że tak blisko wsi znajduje się blok. Zaprowadzili nas do powiększonej przez nich piwnicy, gdzie mieli najwidoczniej biuro główne.
-Potwory, z którymi mieliście okazję się spotkać próbujemy wytępić od bardzo dawna. Nie chcemy pozwolić, by to coś się rozprzestrzeniło, a dom do którego weszliście to ich gniazdo. Jednakże po nieudanych próbach spalebia budynku chcieliśmy wysyłać ludzi, którzy wybili by je od środka. Żaden z nich jednak nie powrócił, a stworów nie zmalało. Opracowaliśmy więc taktykę, by ich pilnować i zabijać jak tylko wyjdą. To jednak idzie wolno, bo cholernie trudno jest je zabić. Jak na razie zadziałała tylko taktyka spalenia.
-Po co nam to wszystko mówicie?-Zapytał w końcu Rin.-Nie znamy nawet swoich imion więc dlaczego mamy sobie ufać?
-Och. Na śmierć zapomniałem (a propo śmierci hehe). Nazywam się Arrison Milg.
-Wiesz, że to wiele nie zmieni?-Rin westchnął ciężko i powiedział-Jestem Rin.
-Tyle?-Zapytał pewien niski rudzielec z ludzi stojących obok.
-Moje nazwisko straciło jakikolwiek sens od rozpoczęcia apokalipsy.
-Lilith.-Powiedziałam cicho.
-Mówię wam to wszystko, gdyż uważam, że gdy pojawia się taka tragedia jak na przykłam apokalispa ludzie powinni się zjednoczyć. Mam więc nadzieję, że dołączycie do nas i pomożecie nam.
-Ta ufność doprowadzi was do zguby...-Mruknął Rin.
Po wyjaśnieniu sobie jeszcze kilku spraw, ludzie Arrisona zaprowadzili nas do naszych pokoi w jednym z mieszkań. Rzuciłam rzeczy przy łóżku i poszłam wziąć prysznic. Ciepła woda spływająca po moim ciele dała mi poczucie czystości, które zniknęło kilka tygodni temu. Co prawda kąpaliśmy się w jeziorach czy rzekach, ale brakowało mi porządnego prysznica. Kiedy się umyłam i ubrałam, padłam na łóżko i od razu zasnęłam.
Śnił mi się moment śmierci Hari i jej uśmiech...piękny-niczym anieli, którym nigdy wcześniej mnie nie obdarzyła.
Obudziłam się w środku nocy. Rozejrzałam się po pokoju i dostrzegłam w rogu pokoju kłębek czerni. Kiedy się przyjrzałam, zobaczyłam zarysy czegoś w stylu psa.
-Alk...-Wyszeptałam nieprzytomnie. Wtedy postać w kącie się poruszyła i jakby postawiła uszy. Z ciemności zaczęło bacznie mnie obserwować dwoje zielonych oczu. Zabłyszczały intensywnie i nabrały głębokiego, mocnego koloru niczym trawa. Uśmiechnęłam się stęskniona za starym przyjacielem.
-Wróciłeś, Alk.-Uśmiechnęłam się. Chociaż on. Było wiadome, że Mezurii niedługo odejdzie. Nigdy nie zostawała zbyt długo z kimkolwiek-Alk czasem opowiadał mi o niej.
Wilk powoli wyszedł z cienia. Stał teraz w blasku księżyca. Wyglądał jakby się uśmiechał.
-Gdzieś Ty się podziewał?-Zapytałam zaczynając tarmosić jego uszy, kiedy podszedł.
-Nie mogłem Ci towarzyszyć i nadal nie mogę. Będę się pojawiał raz na jakiś czas.
-D-dlaczego...
-Masz przecież już przyjaciela-Uśmiechnął się mile. Po policKach spłynęły mi dwie, samotne łzy, a później, gdy zdążył już zniknąć, na moich ustach pojawił się delikatny uśmiech. Alk...dziękuję.
Następnego dnia mogłam juz normalnie funkcjonować, co widocznie pocieszyło Rina. Postanowiliśmy tutaj zostać przynajmniej do czasu, gdy się ociepli. Co prawda nie było już śniegu, ale nadal było zimno. Przydzielili nas do oddziału zwiadowczego, zaznajomili ze sprzętem i towarzystwem i wysyłali na misje-musieliśmy przecież zapracować na jedzenie. Raz w tygodniu szliśmy przeszukiwać budynki szukając jedzenia, broni i innych potrzebnych rzeczy, a także możliwych nowych miejsc. Sprawdzaliśmy też, czy oby na pewno nie było większej ilości gniazd potworów.
Lubiłam te wypady.
Lubiłam zabijać.

Dary z krwiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz