Kobieta prowadząca martwe psy zdawała nie przejmować się trupami, które próbowały ją dopaść. Zanim zdążyły chociażby wyciągnąć zgniłą dłoń, kły jej psów rozszarpywał ją i resztę ciała. Psy co jakiś czas spoglądały na kobietę. Czasem podchodziły, ale nigdy nie okazały wrogości w stosunku do niej.
Było to co najmniej dziwne.
Obserwowałam ją jakiś czas. Podróżuje nocą.
Mądrze.
Moja obserwacje się sprawdziły. Martwi byli bardziej otępiali w nocy. Kiedy ona przechodziła między nimi, zauważały ją tylko te najbliżej. Mimo to, psy nie wydawały się zwracać jakiejkolwiek uwagi na to.
Ona mnie zaintrygowała.
Pospiesznie obudziłam chłopaków i wskazałam im cel.
Ich też to zaciekawiło.
-Idziemy do niej?-Zapytałam.
-I co jej powiesz? "Cześć, fajne pieski. Zostaniemy przyjaciółkami?"-Zadrwił Aris.
-Nie wiadomo czy jest wrogo nastawiona do nas.-Mruknął Rin.
-No to czas to sprawdzić.
-Jak zamierzasz z nią pogadać tak, by nie wyglądało to choć trochę dziwnie?-Westchnął Aris.
-Nie wiem.-Mruknęłam.
-Oho! Witam.-Zaśmiał się kobiecy głos za nami. Szlag! Nie zauważyliśmy, gdy zaszła nas od tyłu. Jak?
Kiedy na nią spojrzałam, przywitał mnie zaśliniony, wpół zgniły pysk zamknięty w grubym i mocnym kagańcu. Spojrzałam na kobietę. Miała krótkie, czerwone włosy. Z tyłu były króciutkie, a z przodu odstawała prosta grzywka po prawej stronie. Z lewej strony przy uchu zwisał jej krótki, cienki warkoczyk mniej więcej do ramienia. W blasku księżyca widziałam jej czarne tęczówki. Z twarzy wyglądała na jakieś 20 lat. Od kiedy się pojawiła, tak jakby zapach w pobliżu nieznacznie się zmienił. Nie jestem jednak pewna w jaki dokładnie sposób. Była ubrana w brudne, poszarpane jeansy moro i w czarną, równie zniszczoną kurtkę.
-Zaszłam was od tyłu mimo, że mnie oberwowaliście. Tacy jeszcze żyją?-Zaśmiała się. Usłyszałam nerwowy śmiech Arisa.
-Tak jakoś...-Zaczął, ale mu przerwałam.
-Skąd wiedziałaś gdzie jesteśmy?
-Moje psy was wywęszyły.-Poklepała jednego bo pozbawionej skóry głowie. Chciał ją chwycić, ale nie dość, że w porę wzięła dłoń, to do tego miał kaganiec. Zaśmiała się cicho. Mimo iż robiła wrażenie twardej wojowniczki, było to dość...słodkie?-Przejście przez barykady, to już tylko kwestia czasu, ale muszę stwierdzić, że nieźle wam one wyszły.
-Zabijesz nas teraz?-Zapytałam z delikatnym uśmiechem.
-Skąd.
-Więc...?
-W takim stanie długo nie pociągniecie. Oferuję wam pomoc.-Wszyscy osłupieli. Ona mruknęła coś zażenowana.
-Czyli po prostu chcesz do nas dołączyć...?-Zapytałam.
-Uh...na to wygląda?-Westchnęła. Spojrzałam na chłopaków. Rin niechętnie kiwnął głową.
-Więc...no cóż. Ej! A tak w ogóle, to weź te psy!-Powiedziałam wstając.-Jestem Lilith.-Podałam jej dłoń. Ona uśmiechnęła się łobuzersko i chwyciła ją.
-Reiss.-Rin również wstał, a Aris zaraz po nim. Westchnął i powiedział:
-Mam nadzieję, że Twoje "pieski" nie przegryzą nam gardeł podczas snu...i uh jestem Rin.
-A ja Aris!-Chłopak dumnie wypiął klatę i wskazał na siebie kciukiem.-W sumie, to dlaczego noce spędzacie w schronieniach, a chodzicie dopiero w dzień?-Zapytała, gdy przygotowywaliśmy się do dalszej drogi.
-W sumie, to zauważyłam, że nocą martwi wydają się być bardziej ospali, ale...hmm...tak jakby w dzień widać więcej i można łatwiej zauważyć, gdy ktoś na Ciebie idzie.-Mówiłam gestykulując rękami.-W dodatku, widać wszystkie nierówności i ewentualne źródła przyszłego hałasu.
-Ale zdajecie sobie sprawę, że większość grup chodzi właśnie za dnia? Ryzyko spotkania takowej rośnie właśnie w dzień.
-Większość, ale nie wszystkie. Łatwiej się bronić, gdy nie ma się ograniczonego pola widzenia. W dodatku...noc na psy nie działa...
-To też fakt. A one są dużo gorszym przeciwnikiem niż zombie.
-A propos. Co takiego robisz, że psy Cię nie atakują?-Zapytałam.
-HEJ! RUSZAMY!-Krzyknął Aris z drugiego końca dachu. Po chwili dostał pięścią po głowie od Rina.
-Nie tak głośno!-Wycedził przez zęby. Zaśmiałyśmy się i odpowiedziałam:
-Już idziemy!-Po czym znów zwróciłam się do dziewczyny.-A więc?
-Zapach cytrusów.-Rzuciła mi małą buteleczkę ze sprayem.-Odstraszał żywe psy i najwidoczniej działa też na te martwe.
-Wow! Skąd to masz? Skąd to wiesz?-Ona jedynie wzruszyła ramionami.-Wychowywałam się z nimi i tak jakoś wyszło...-Kiwnęła głową w stronę psów przywiązanych w rogu dachu ciągle warczących na chłopaków i mnie.
-Lepiej też się spsikajcie. Nie chcę, żeby rozszarpały nie to ciało.
-A więc...to Twoje psy z...sprzed apokalipsy?
-Ta.
-Hmmm...to musiało być trudne...widzieć, jak przyjaciele się przemieniają w bestie.
-Pogodziłam się. Teraz przynajmniej będę je mieć na oku...dopóki ich ciała kompletnie się nie rozpadną...
-Hmm...jak się wabią?-Dziewczyna wydawała się być zaskoczona pytaniem. Zaraz jednak wróciła do swojego groźniejszego "ja" pozbawionego emocji. Przez chwilę myślałam, że nie odpowie, ale ona zaraz po tym wskazała palcem na jednego z nich. Miał poszarpane lewe ucho i pustkę zamiast prawego oka. Na głowie i łapach nie miał skóry. Spod mięsa wystawały mu niektóre żebra, lub pozostałości po nich.
-To jest Luna.-Powiedziała.-Nazwałam ją tak jak byłam mała, więc nie wnikaj.-Mruknęła. Po chwili wskazała trupa obok Luny, który właśnie próbował pozbyć się kagańca.-To jest Hades, a ten obok to Sora. Pospolite imiona, ale cóż. Nawet, gdybym miała taką możliwość, nie zmieniłabym ich.-Hades miał długą ranę ciętą idącą od lewego policzka przez oko i kończące się nad prawą gałką oczną. Nie miał części górnej wargi, przez co widać było jego żółte, ostre kły częściowo nachodzące na i tak pękniętą już dolną wargę. Nie miał mięsa w niektórych miejscach jak grzbiet, zad i ogon ukazującz części kręgosłupa. Na łapach również w niektórych miejscach widać było kości. Miał rozszarpane gardło. Sora wyglądał chyba najgorzej z nich. Z jego rozprutego brzucha zwisało trochę flaków, inne wisiały na ledwie trzymających się żebrach. Cała jego czaszka była pozbawiona mięsa i skóry ukazując brudne kości. Z jednego oka na nerwach zwisała gałka. Drugie było gdzieś głęboko wsadzone w oczodół. Jedna noga mimo iż nadal sprawnie się ruszała, była skupiskiem rozerwanego mięsa. Widok dość...interesujący, ale z drugiej strony, trochę przykry.
-Ruszycie się wreszcie?-Usłyszałam męski głos tuż przy uchu. To były ułamki sekund. Odskoczyłam od niego i zobaczyłam jak masuje zbolałą szczękę.
-Uh. Musiałaś?-Zapytał Rin nie przestawając dotykać uderzonego miejsca. Spojrzałam na swoją dłoń- tą, którą prawdopodobnie wyprowadziłam cios. Po chwili jednak spojrzałam na niego zdenerwowana, ale powiedziałam żartobliwie:
-To Twoja wina! Nie zachodź kogoś od tyłu w TAKICH okolicznościach.-Zaśmiałam się.
-Ej! To ruszamy, czy nie? Słońce już wschodzi!-Krzyknął Aris. Obejrzałam się dookoła. Rzeczywiście. Pojedyńcze promienie słońca zaczynały już przebijać się przez chmury i poranną mgłę. Gdzieś w oddali usłyszałam śpiew ptaka. Jak dawno temu to słyszałam...?Aris i Rin szli z przodu, a Reiss i ja z tyłu. Psy nie warczały już tak bardzo na nas od kiedy spsikaliśmy się tymi "cytrusami". Szły więc spokojnie przy jej nodze (lub nie) i jeden z nich, który jako jedyny miał zdjęty kaganiec co jakiś czas wybiegał na przód i atakował martwych, którzy nas wyczuli. Po jakimś czasie postanowiliśmy zamienić się miejscami-tak było wygodniej i Rin nie musiał cały czas pilnować psów za sobą, tylko w całości oddać się obserwacji otoczenia. W pewnym momencie zauważyłyśmy dużą liczbę martwych znierzających w naszą stronę. Reiss spojrzała na mnie z obawą w oczach.
-Spuszczenie ich odpada.-Powiedziała, jakby czytała mi w myślach.-Na łańcuchu zaś nie dadzą rady takiej liczbie.
-Rozumiem.-Skinęłam i podbiegłam do Rina.-Kilkudziesięciu na dwunastej.-Powiedziałam krótko.-Psy nie dadzą rady, a my się nie przebijemy.
-Nie ma co ryzykować.-Westchnął i machnął ręką do Reiss, by dołączyła, po czym skręcił w najbliższą uliczkę. Zombie już nas wywęszyły i ruszyły naszym śladem. W pewnym momencie Aris sié zatrzymał. Przeklął krótko i powiedział:
-Ślepy zaułek.

CZYTASZ
Dary z krwi
AcciónKsiążka opowiadająca o historii Lilith, która powoli, krok po kroku staje się szalona (możliwe brutalne opisy)