"Straciliśmy ją. Wyżarła ją choroba..."
Te słowa latały mi po głowie od tamtego czasu. Zaraz przed snem. Co noc...mimo iż nie zginęła dosłownie przez chorobę. Chociaż może gdyby takowa ją nie osłabiła zdążyłaby uciec...
Nie ważne.
Nie ma jej.
-Lilith?-Z zamyślenia wyrwał mnie głos Rina.-Musimy się zmywać. Jest ich coraz więcej.
-O-okej.-Zmieszana wstałam i gotowy już plecak zarzuciłam przez ramię. Spojrzałam jeszcze na nadchodzące trupy i ruszyłam za grupą. Ann, Rin, Aris i ja begliśmy teraz przez miejskie pystkowie. Nim uda nam się opuścić kompletnie zabudowane tereny, minie kilka dni. Mamy zamiar osadowić się na jakiejś wsi z dala od wszystkiego, gdzie jest w miarę bezpiecznie. Wtedy zaczniemy działać. Nie wiem jeszcze w jaki sposób, no ale w końcu jesteśmy wolni. Trzeba z tego korzystać, aż nas nie dopadną. Heh. O ile im się to uda.
-TAM!-Krzyknął Aris wskazując drabinę na dach któregoś z bloków. Wyrwana z zamyślenia na chwilę zwolniłam, a zaraz po tym jak to zrobiłam, poczułam silny ucisk na ramieniu, który pociągnął mnie dalej i zmusił do powrotu do poprzedniego tempa.
-Obudź się, Lili!-Wrzasnął Rin. "Lili? Przeinaczył z Lily? Nie...to skrót...zdrobnił moje imię?" w mojej głowie zapanowała burza. Dlaczego? Przecież to normalne. Przecież zrobił to, by było szybciej...tak?
-Do cholery właź!-Przy uchu usłyszałam kolejny krzyk. Byłam już na drabince, ale wchodzenie po niej szło mi bardzo mozolnie, a trupy były tuż tuż.
-Przepraszam.-Burknęłam ledwie zrozumiale i przyśpieszyłam jak tylko mogłam. Tym sposobem Rin uniknął zostania ściągniętym za nogę w dół przez trupy. Kiedy oboje dotarliśmy na dach, zdyszani usiedliśmy razem z Ann i Arisonem na zimnym betonie. Rin padnięty wysapał "dzięki".-Nie błądź w chmurach jak uciekamy przed hordą trupów!-Zbeształ mnie Rin, gdy wszyscy odsapnęliśmy.
-Przepraszam.-Szepnęłam.
-Nie ważne. Gdzie jesteśmy?-Zapytała Ann.
-Dotarłaś tu jako pierwsza zostawiając nas w tyle. Powinnaś mieć czas się rozejrzeć.-Rzucił Aris kąsliwie. Na policzkach dziewczyny pojawił się rumieniec złości i wstydu.
-Zrobiłam wam miejsce, bo jeszcze bym zawadzała! A poza tym, przecież nie będziemy wchodzić po drabinie równocześnie, tylko po kolei!-Po tych słowach zamilkła i odwróciła wzrok. Zachichotałam cicho i wstałam rozglądając się po okolicy. Z dachu rozchodził się piękny, postapokaliptyczny krajobraz. Ulicami przechadzały się pojedyńcze, lub grupą zombie, na budynkach i ulicach zaczęły rosnąć rośliny, a gdzie niegdzie można było zobaczyć pojedyńcze zwierzęta. Pomijając jęki trupów, wokół panowała przyjemna dla ucha cisza. Wzięłam głęboki oddech z uśmiechem na ustach i powoli je wypuściłam. "Jestem wolna!" z tą myślą, rozejrzałam się dookoła. Daleko stąd widać było pełno pól i lasów- wyjście z miasta. Tam dążyliśmy. Nie spoglądając na Rina i resztę szukających nas tera na mapie, powiedziałam:
-Ważne jest to, gdzie jesteśmy? Ważne gdzie zmierzamy.-Wskazałam dziko rosnące tereny.-Zostały nam jakieś dwa dni drogi.
-Trzeba poszukać jak najkrótrzej drogi.-Powiedziała Ann. Takie przyziemne myślenie...byliśmy wolni, mieliśmy czasu w luj, a oni szukają najkrótrzej drogi. Wzięłam usta w ciup, skrzyżowałam ręce na piersi i odwróciłam głowę. Ugh.-Nie ma ich, możemy iść.-Szepnął Rin wychylając się z za rogu. Kiwnęliśmy porozumiewawczo głowami i ruszyliśmy za chłopakiem.
-Nie rozumiem dlaczego się tak skradamy. Przecież jest pusto!-Powiedziała (dość głośno) Ann. Przycisnęłam ją do muru.
-Jak Ci się nie podoba, to odejdź i sama sprawdź co się stanie jak nie zachowasz ostrożności, ale dopóki przebywasz z nami, grasz na naszych zasadach.
-To niedorzeczne! To my was...-Nie zdążyła dokończyć, bo przyłożyłam jej miecz do gardła.
-Wybór należy do Ciebie.-Wycedziłam przez zęby. Zauważyłam jej gorączkowe spojrzenia na boki w poszukiwaniu pomocy. Nim zdążyła krzyknąć, chwyciłam ją za szyję.
-Ar...iii-Z jej szyi wyszedł tylko zduszony jęk, który szybko uciszyłam.
-A więc...?
-Ugh...-Zaczęło brakować jej powietrza, więc nieznacznie rozluźniłam uścisk.
-Hm?-Mruknęłam ze zniecierpliwienia.
-T-tak...
-Słucham?
-D-dostosuję się...
-Grzeczna dziewczynka.-Puściłam ją i odeszłam na kilka kroków. Rozejrzałam się w poszukiwaniu reszty grupy. Na szczęście, Rin zauważył naszą małą "pogawędkę" i tylko przyglądał się z delikatnym uśmiechem z pewnej odległości. Na moich ustach pojawił się mały uśmiech triumfu i z takim wyrazem twarzy dogoniłam towarzyszy. Ann doszła chwilę później. Tym razem nie odezwała się ani słowem.
Szliśmy poniszczinymi ulicami. Gdzieniegdzie walały się przeróżne śmiecie. Chodniki zaczynały porastać trawy i inne rośliny. Wszędzie były porozwalane, ograbione sklepy i samochody. Przebiegaliśmy od jednego do drugiego pilnując otoczenia z każdej strony, przy okazji zaglądając, czy jakiś sklep przetrwał. Wiercącą dziurę w głowie ciszę przerywało jedynie niespokojne wycie wiatru dające wrażenie krzyków. W pewnym momencie, gdy wiatr skończył swą symfonię, w oddali usłyszałam cichy pomruk odbijający się echem od ścian budynku. Brzmiał tak cicho i jakby zlewał się z otoczeniem, że z początku zastanawiałam się, czy to nie po prostu jakiś ptak albo coś. Jednak za drugim razem, byłam pewna-ktoś-tam-był. Spięłam się i wbiłam wzrok w tamten zakręt. Dźwięk roznosił się wszędzie, ale tam wydawało się być jego źródło. W tym czasie pozostali sprawdzali sklep wyglądający na nie splądrowany do końca. W oddali znów coś zawyło. Słychać było piski. Nie jednego, a kilku, może kilkunastu...stworzeń? Chwyciłam mocniej swój miecz. Wtedy usłyszałam już wyraźne poszczekiwania.
-Ej? Ruszajmy.-Zawołałam na tyle, by mnie usłyszeli. Aris wyjrzał z za drzwi (o ile można już to tak nazwać).
-Co jest?- Zapytał.
-Zmywamy się-Powiedziałam.-Mam złe przeczucia.-Nie była to satysfakcjonująca odpowiedź, ale chłopak nie pytał o nic więcej. Odgarniając swoją grzywę jednym ruchem głowy zawołał Rina i Ann. Na chwilę znów zostałam sama. Wtedy usłyszałam kolejny, tym razem już donośny skowyt. Odwróciłam głowę w tamtą stronę. Wtedy zobaczyłam jak z za rogu wybiegają. Jeden, potem drugi i trzeci. Dziesiąty, piętnasty...
Naliczyłam około piętnastu. Miałam wrażenie, że wszystko dzieje się w zwolnionym tempie. Biegły wprost na nas. Musiały nas wyczuć już jakiś czas temu. Wtedy ze sklepu wybiegli Ann, Aris i Rin. Ten ostatni szybko zorientował się w sytuacji i chwycił mnie za nadgarstek wybudzając z zamyślenia.
Biegły za nami całym stadem. Były brudne. Częściowo pozbawione skóry i mięsa. Niektóre bez dolnej szczęki. Jeden albo dwa nie miało jednej łapy. Postrzępione uszy, ślepe oczy (o ile je posiadały). Wystające kości, widoczne żebra.
Psy.
Zarażone psy.

CZYTASZ
Dary z krwi
ActionKsiążka opowiadająca o historii Lilith, która powoli, krok po kroku staje się szalona (możliwe brutalne opisy)