Następnego dnia dotarliśmy do celu. Był to prostokątny, niski budynek z żółtymi ścianami i gdzieniegdzie pękającym i odchodzącym tynkiem. Po bokach stały bloki, więc jeśli dobrze to zorganizujemy, będziemy mieć dobrą drogę ucieczki w razie czego. Sam "dom" był niegdyś kliniką czy czymś w tym rodzaju. Dlatego też znaleźliśmy tam sporo leków i tym podobnych. Łatwo też dało się go zabarykadować ze względu na małe okna, grube ściany i małą ilość drzwi.
W środku było jak zwykle brudno. Obdrapane, żółte ściany świadczyły o obecności martwych tak samo jak ilość odcisków stóp na posadzce i rozlanej, zakrzepłej krwi. Uzbrojeni rozdzieliliśmy się i przeszukaliśmu budynek. Wziąłem piwnicę.
Znalazłem szare, metalowe, zardzewiałe drzwi i pchnąłem je. Otworzyły się z leniwym skrzypieniem dając znać o swoich przeżyciach. Zawiasy ledwie trzymały tą kupę metalu. Przede mną rozchodziła się budząca grozę ciemność. Tuż przed moimi stopami widniał pierwszy stopień. Szary, betonowy schodek prowadzący w dół.
Stałem chwilę i nasłuchiwałem. Odpowiedziała mi jedynie cisza. Wyjąłem latarkę znalezioną jeszcze w budynku organizacji, do której należała Ewa. I zapaliłem ją. Schody oblało jasne światło. Reszta pokoju wciąż skrywała się w mroku. Zszedłem więc powoli i ostrożnie stawiając każdy krok. Spod stóp kilka razy uciekały mi szczury cicho piszcząc i tupiąc delikatnie w twarde podłoże pazurkami. Kiedy byłem już na dole, rozejrzałem się.
Kiedy uznałem, że nic nie zaatakuje mnie z zaskoczenia ruszyłem w poszukjwaniu włącznika światła. Znajdował się on na końcu schodów. Dziwne miejsce. Zwykle te elementy znajdują się przy drzwiach.
Wcisnąłem. Przy zmianie położenia klapka dała charakterystyczny dźwięk przerywając ciszę. Odgłos rozniósł się echem po pomieszczeniu. Kiedy się odwróciłem, zobaczyłem tuż przy twarzy zgniłe zęby truposza wciąż przybliżającego się niebezpiecznie.
-Łołołołoło.-Z mojego gardła wyszedł odgłos pełen zdziwienia w momencie, gdy zrobiłem krok w tył i potknąłem się o schody znajdujące się za mną. Zombiak runął zaraz za mną i upadł na moją klatkę piersiową próbując dosięgnąć kawałka skóry, by go oderwać i dostać się do mięsa. Odchyliłem jego czaszkę kładąc dłoń na czoło i sięgnąłem po nóż w bucie. Kiedy takowy wydobyłem, odepchnąłem nogami truposza i skaczą w jego stronę wbiłem ostrze w miękką czaszkę przeciwnika. Trup tak jak powinien już od dawna leżał martwy na amen. Westchnąłem i założyłem plecak, który zdjąłem podczas wywrotki, aby nie ograniczał moich ruchów. Znów objąłem spojrzeniem pomieszczenie. Zagracone od kąta do kąta. Niektóre góry kartonów sięgały aż do sufitu. Przejrzałem niektóre z nich i pozaglądałem w kąty. Posprawdzałem też szafy i niektóre półki.
Nie znalazłszy więcej truposzów pozbyłem się tego, który mnie zaatakował. Po tej czynności udałem się do Reiss.
-I jak?-Zapytałem.
-Dwóch w pokoju dla pacjentów i jeden w łazience. Leżą martwi.
-Trzeba się pozbyć ciał.-Mruknąłem.
-Ta...
-Skończyłaś sprawdzać?
-Uhum. Lewe skrzydło czyste.
-To teraz wywalamy ciała i idziemy do Arisa...-Powiedziałem. Reiss zaczęła prowadzić mnie do trupów.-Aris?-Zawołałem wchodząc w "strefę prawego skrzydła".
-No?-Jego głos rozległ się echem po pustych korytarzach. Dochodził z jednego z pokoi.
-Skończyłeś?-Zapytałem opierając się o ramę drzwi i spoglądając na niego grzebiącego przy trupie.
-Ta. Znalazłem tylko jednego, ale jak widzisz już się go pozbyłem.
-Zakopmy go z innymi i zacznijmy się barykadować.
-Ok.-Ta krótka odpowiedź zakończyła naszą rozmowę, co kontynuował mój ruch w stronę Arisa i jego martwego "kolegi". Chwyciłem za nogi i razem z chłopakiem wynieśliśmy go poza obręb budynku. Kiedy zakopaliśmy ciała, poszliśmy znaleźć deski, gwoździe i inne przedmioty przydatne do stworzenia barykady.
Kiedy zablokowane zostały wszystkie drzwi i okna, a wyjście na dach połączone z blokami tak, by dało się szybko zmyć, było już późno.
Zamiast jednak pójść spać, usiadłem na dachu i patrzyłem na gwiazdy, księżyc. Wtedy zaczęły zbierać się ciemne chmury. Zagrzmiało, a z nieba zaczął padać deszcz. Dużo deszczu. Mimo to, głowé nadal miałem skierowaną ku górze. Jedynie oczy się zamknęły. Czułem na skórze setki delikatnych uderzeń i mokre krople spływające po policzkach, włosach i reszcie ciała. Pomijając odgłos uderzania kropel o ziemię, wokół panowała cisza. Cisza, którą w pewnym momencie przerwał odgłos kroków. Tupanie dochodziło ze wszystkich stron. Wokół biegało dużo ludzi. Oraz psy. Z niedaleka dało się słyszeć szczekanie psów. Otworzyłem powieki i nim dotarłem do brzegu dachu, usłyszałem potężny łomot. Niszczyli frontowe drzwi. Nim zdążyłem zereagować, psy zostały już spuszczone do środka. Ruszyłem biegiem w stronę pokoju, w którym spali Reiss i Aris zabijając po drodze kilka czworonogów. Kiedy wparowałem do pokoju, zobaczyłem zagryzioną Reiss, a Arisa nie było nigdzie.
W dach dudnił padający deszcz.
CZYTASZ
Dary z krwi
AksiKsiążka opowiadająca o historii Lilith, która powoli, krok po kroku staje się szalona (możliwe brutalne opisy)