Śmierć

20 4 1
                                    

Z moich ust w reguralnych odstępach wypływały kłęby pary, gdy stałam na straży. Śnieg zaczął padać na nowo. Nie byłam pewna ile czasu minęło od rozpoczęcia apokalipsy.
Miesiąc?
Pół roku?
Rok?
Nie wiedziałam nawet, czy to pierwsza, czy druga zima od tamtego czasu.
Po prostu czas płynął.
Z zamyślenia wyrwał mnie odgłos typowy dla śniegu, gdy się na nim stanie. Ciężkie chrupnięcie dawało mi znać, że nie jestem już sama. Ścisnęłam mocniej rączkę od miecza i spojrzałam na intruza. Kobieta. Miała rozdarte pół twarzy. Zgniłe mięso samo odchodziło od kości. Oko było jak zmiękłe żółtko, o ile możnaby je tak nazwać. Nie miała jednej ręki. Lewa kostka była powykręcana. Była ubrana w poniszczoną i brudną sukienkę, która wyglądała na dość stylową. Włosy częściowo opadające na "zdrowe" oko były tłuste i rzadkie tworząc gdzieniegdzie łyse plamy. Wygięłam usta w drwiący uśmieszek. Otworzyła usta pokazując zepsute, czarne zęby wybite gdzieniegdzie. Przyśpieszyła krok do truchtu.
-Wyglądasz jak ryba.-Powiedziałam z pogardą do trupa. Wtwdy usłyszałam cichy chichot za plecami.
-Po prostu go wykończ.-Zaśmiał się znajomy mi głos.
-Zabawkę dziecku zabierasz?-Mruknęłam i przecięłam jej miękką czaszkę na pół. Strzepnęłam miecz i wytarłam go o ciuchy zombiaka, po czym schowałam go do pochwy na plecach. Spojrzałam na opierającego się o framugę drzwi, których strzegłam-Rina. Uśmiechnęłam się do niego nieznacznie i zapytałam:
-A Ty nie masz przypadkiem roboty w środku?
-Przyszedłem sprawdzić, czy jeszcze żyjesz.
-Och dziękuję za troskę.-Zaśmialiśmy się.-A na serio to jak wygląda sprawa w środku?
-Niedługo skończą. Przeszukali już większą część budynku.
-I?
-I znaleźli trochę prowiantu. Amunicję najwyraźniej ktoś zabrał przed nami.
-Dlaczego więc nie wziął jedzenia?
-Mnie nie pytaj.-Westchnął. Spojrzał w miejsce, w którem cały czas tkwił mój wzrok.
Błękit nieba.
Mimo śniegu i mrozu, słońce przyjemnie ogrzewało skórę na twarzy.
Wtedy coś poczułam.
Coś jak ukłucie w sercu.
Zewsząd zaczęło wychodzić więcej dusz niż widziałam w całym swoim życiu.
-Lilith? Co jest?-Zapytał Rin. No tak. On ich nie widział.
Schizofrenia.
-Coś jest nie tak.-Powiedziałam z niepokojem. Wtedy w mojej głowie usłyszałam wrzask Alka. "Lilith! Tędy!".
Mimo iż go nie widziałam, wiedziałam o co chodzi.
Chyba.
-Musimy iść.-Powiedziałam.
-Trupy?
-Gorzej.-Mruknęłam uzbrajając się w miotacz płomieni.-Zbierz grupę. Natychmiast!
Rin wziął swoją krótkofalówkę i wezwał pozostałych. Byli to członkowie drużyny, do której zostaliśmy przydzieleni.
Rudowłosa dziewczyna. Miała zielone oczy jak staruszek, który nas tu ściągnął, piękne długie loki i bladą cerę-Ann. Swoim biczem z gracją przecinała głowy martwych na pół.
Chłopaka z czarnymi włosami do uszu z grzywką na jedno oko-15 lat, wyższy ode mnie o kilka cm z piwnymi oczami-Aris. Uwielbiał bronie długodystansowe, a ponieważ o amunicję teraz ciężko, strzelał z kuszy.
I przywódca grupy-Rick. Chłopak o rudej czuprynie trochę zbliżonej do brązowego. To on wtedy wtrącił się do naszej rozmowy zaraz po...naszym przyjściu z zewnątrz. Miał brudno błękitne oczy i wspaniale walczył. Jego główną bronią był najzwyklejszy w świecie pręt długości mniej więcej metra.
Plus Rin i ja to było 5 osób.
-O co chodziło? Byliśmy bliscy końca i możliwie czegoś wielkiego.-Mruknęła Ann odgarniając swoje piękne, rude włosy.
-Nie mamy czasu. Mogę się mylić, ale nawet jeśli, chodźcie za mną. Musimy wracać do bazy.
-Mamy porzucać coś takiego dla twojego "mogę się mylić"? Dostałaś rozkaz od Arrisona czy co?
-Nie ma teraz czasu.-Powiedziałam i ruszyłam w stronę bazy. Rin szybko mnie dogonił. Rick niechętnie kiwnął ręką na znak, że mają iść za nim i zaczął do nas iść.
Na miejscu zobaczyliśmy to, czego się obawiałam.
Cały budynek wypełniały krzyki.
Gdzieniegdzie co chwilę buchał ogień i zapalał poszczególne miejsca. Spojrzałam na członków grupy-tych, których ten budynek był domem.
W ich oczach widziałam ból. Ból, strach i cierpienie.
W końcu Rick nie wytrzymał. Ścisnął swoją broń i z wrzaskiem ruszył w stronę budynku.
-TAM GINĄ NASI PRZYJACIELE! RUSZCIE SIĘ!-Po tych słowach z ledwie słyszalnym szeptem "zajebię te potwory" wbiegł do ich dawnego domu. Reszta stała przez chwilę w osłupieniu, po czym niepewnie ruszyli za nim. Jednak tuż przed ich wejściem, w środku nastąpił wybuch. Odlecieli na kilka metrów. Ann, która jako pierwsza się pozbierała, ze łzami w oczach patrzyła jak z bloku, w którym mieszkała tak długo...robi się ruina pełna zwęglonych desek.
Wrzaski ucichły.
Ogień dawał przyjemne ciepło.
Spojrzałam na Rina. Stał tylko z boku i obserwował z ciekawością. Nie byłam lepsza.
Interesowały mnie uczucia jakie żywili do tego miejsca.
Tylko...dlaczego te stwory ich zaatakowały właśnie teraz?
-Znalazły naszą kryjówkę.-Wyszeptała Ann jakby czytała mi w myślach.-Zawsze byliśmy ostrożni, ale to się musiało w końcu zdarzyć...ktoś musiał zdradzić.
-Jeśli tak, to będzie polował i na nas.-Mruknął Rin poprawiając plecak.-Więc spotkamy go tak czy siak. Chodźcie. Nie mamy czego tu szukać. Dokończymy przeszukiwanie tamtego budynku i pójdziemy znaleźć jakieś dobre miejsce na życie.
-Chcesz sobie pójść od tak?-Zapytała.
-Nie wiem ile tam mieszkałaś ani jak bardzo Ci zależy na tym miejscu, ale mnie z nim nic nie łączy.-Westchnął bez emocji. W przeciwieństwie do rudo włosej, która wyglądała, jakby miała zaraz rozpłatać mu gardło.
W międzyczasie Aris zdążył wstać i założyć plecak.
-A Ty? Ty nie masz nic do powiedzenia?-Zapytała widząc, że ma się już lepiej. On tylko cicho westchnął i zaczął patrzeć gdzieś w dal.
Nie widziałam w jego oczach rozpaczy.
Ann za to nie wiedziała już co ze sobą zrobić. Zaczynała mnie już denerwować, więc podeszłam do niej i podałam jej rękę, żeby pomóc jej wstać.
-Chodź z nami. Nie masz tu już nic, co by Cię tu trzymało.-Ona ją odepchnęła i pogrążyła się w zawodzącym płaczu.
Szliśmy całą czwórką zostawiając za sobą dym byłego domu. Zdziwiło mnie tylko to, że jedynie Ann to przeżywała. Aris siedział cicho gdzieś daleko daleko stąd obecny jedynie ciałem.
I wyglądał jakby się świetnie bawił.
Podeszłam więc do niego przerywając jego myśli.
-Nie szkoda Co domu?-Zapytałam. On zerknął na mnie kątem oka i znów utkwił wzrok w niewidocznym dla mnie punkcie.
-Niezbyt.-Mruknął.
-Dlaczego?
-Byłem tam od rozpoczęcia apokalipsy. Tak samo jak Ann.-Kiwnął głową w jej kierunku.
-Ale?-Dopytywałam.
-Ale ona boi się wszystkiego, co na zewnątrz. Wszystkiego co obce. Ja...ja jestem tego wszystkiego ciekaw. Chcę walczyć, a nie się ukrywać. Staruszek nigdy mnie do tego nie dopuszczał dlatego cieszę się, że wreszcie jestem wolny.
-A Twoi przyjaciele, rodzina?
-Oni już dawno przestali istnieć.-W jego oczach dojrzałam chwilową pustkę. Zaraz jednak znów stały się rozmarzone i zagłębił się w swoich marzeniach. Z nieznacznym uśmiechem zostawiłam go w spokoju.
-Jak z nią?-Szepnęłam do zirytowanego Rina.
-Ugh. Ciągle coś marudzi, coś chce, coś się boi. MAM DOŚĆ.-Chwycił się za głowę. Cicho zachichotałam.
-Może się do czegoś przyda...
-Tak...do szybkiej ucieczki.-Mruknął cicho.
-Dajmy jej szansę. W końcu...raczej nie możemy jej tu zostawić.
-Niestety...-Szepnął. Cicho parsknęłam śmiechem.-No co? Zapytał cicho.
-Nic nic.-Machnęłam ręką dalej się śmiejąc z tylko mi znanych powodów.
Pomyślałam po prostu...
...że jesteśmy tacy sami.

Dary z krwiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz