Dotarliśmy do niewielkiego miasta dopiero pod wieczór. Kiedy skończyliśmy zabezpieczać nasze mieszkanie w bloku, było już ciemno. Zauważyłam, że zimni zaczęli poruszać się bardzo ospale. Może w nocy śpią
lub są bardziej otępiali? Czy
więc nie bezpieczniej będzie
poruszać się w nocy?
Rozmyślenia przerwał mi Rin:
-Idziesz do środka, czy wolisz zostać z nimi?-Wskazał na dół, gdzie po ulicach włóczyły się żądne ludzkiego mięsa stwory, których mózgi były wyniszczane przez chorobę.
-Dziś chyba spasuję i wejdę do środka.-Zaśmiałam się cicho. Ewa i Hari zajęły sobie miejsce na kanapie. Wyglądały jak siostry kiedy tak spały. Rin chciał usadowić się na ziemi zostawiając mi łóżko. Namówiłam go jednak na zamianę, gdyż-jak tłumaczyłam-mało sypiam i nie używałabym tego łóżka zbytnio. Wydawało mi się, że zgodził się tylko dla tego, że chciał mieć już spokój i był zmęczony. Ja chwyciłam koc i położyłam się na fotelu w salonie obok dziewczyn.
Następnego dnia obudzili mnie dopiero jak byli spakowani tłumacząc, że Hari widziała moją ostatnią bezsenność. Byłam trochę zła na siebie i na nich za to, że było już tak późno. Zjadłam śniadanie z puszki i ruszyliśmy w poszukiwaniu jakiegoś budynku nadającego się na dłuższe zatrzymanie.
Miasteczko nie było duże. Nie było tu wielu zimnych, a o jego istnieniu wiedzieli tylko nieliczni. Była więc mała szansa na atak ze strony zarówno żywych jak i martwych
Po kilku godzinach chodzenia po mieście znaleźliśmy coś w stylu labolarotium. Włamaliśmy się do środka. Było pusto. Ściany były obdrapane ale w dobrym stanie. Gdzieniegdzie można było zobaczyć plamy starej krwi. W kurzu na ziemi były odciśnięte ślady stóp. Spora ilość niedbałych kroków. Wiedzieliśmy co to oznacza. Przygotowaliśmy broń. Powoli poruszaliśmy się długim niegdyś białym korytarzem. Gdzieniegdzie zaczynały już rosnąć rośliny dając wrażenie, jakby epidemia wybuchła kilka lat temu.
Z jednego pokoju wyszedł jeden martwy. Bez problemów i z lekką nudą w oczach odcięłam mu głowę. Kiedy ta upadła turlając się do Rina, ten wbił w nią pręt, po czym go wyjął, a łeb kopnął w stronę ciała. Uśmiechęłam się do niego. Spojrzał na mnie bez wyrazu i ruszył dalej. Delikatnie naburmuszona ruszyłam dalej.
Przeszukaliśmy wszystkie pokoje. W większości były łóżka szpjtalne i leki, a w niektórych jakieś substancje lub przedmioty codziennego użytku. W jednym jednak, zabezpieczonym grubymi drzwiami były różne fiolki i sprzęt labolatoryjny. Nie byłoby to dziwne-w końcu to labolatorium- gdyby nie wszechobecny nadmiar krwi porozlewany na ścianach i spora ilość zombie. Na ziemi leżał jeden, nie uszkodzony szklany przedmiot w kształcie ludzkiego DNA z jakimś błękitnym płynem w środku. Do przedmiotu była przyklejona karteczka "nie ..ot..kać..........śmi...telny" tyle dało się przeczytać. Wiedziałam jednak co to zbaczy. Nie rozumiałam jednak czym dokładnie był ten płyn. Bronią biologiczną? Coś takiego przecież nie byłoby robione w...w sumie, to budynek pozornie wygląda jak biurowiec a o istnieniu samego miasteczka nie we wielu. Nie ma go nawet na mapach. Mimo wszystko, łatwo się do niego dostać. Jednakże broń biologiczna to tylko domysł.
-Idziesz? Nie mam zamiaru się rozluźniać nim nie sprawdzimy piwnicy.-Wyrwał mnie z zamyślenia Rin. Kiwnęłam głową. Płyn schowałam w pokoju, chwyciłam broń i ruszyłam za nimi. Wolałam nie nosić czegoś nieznanego na plecach.
Schody do piwnicy były wykonane z betonu. Poniszczone i miejscami ukruszone nie wyglądały zachęcająco, jednak trzeba było przejrzeć również dół, by być pewnym, że w nocy nic nie przegryzie Ci gardła. Na końcu schodów znajdowały się mosiężne, grube drzwi dużo mocniejsze od tych strzegących pokoju z płynem.
Rin i ja długo mocowaliśmy się z zamkiem a później zawiasami próbując otworzyć drzwi tak, by można było z nich w razie zagrożenia skorzystać.
Wbrew moim oczekiwaniom, piwnica była czysta i zamiast starych gratów, posiadała długi korytarz, dużo drzwi, a ona sama była ogromna. Z za zakrętu usłyszeliśmy ciche pomruki. Po chwili ukazało się ich źródło- stary, już od dawna gnijący doktorek ze zbitymi okularami na nosie. Podbiegłam do niego i wbiłam mu miecz w głowę. Wtedy zauważyłam kartę wstępu na jego piersi. Podniosłam ją.
-"Dr.Kordian Milewski" co?-Mruknęłam. Rozejrzałam się dookoła i zamachałam do reszty.-Droga wolna.-Krzyknęłam na tyle, żeby zdołali usłyszeć, ale nic ponadto. Niepewnym krokiem ruszyli przed siebie. Ewa kurczowo trzymała ramię Hari jednocześnie chowając się za nią. Sprawdzałam pokoje od mojej strony, a Rin od swojej. Kilka siedziało w ostatnim i środkowym pokoju, ale to tyle w tym koryarzu. Spojrzeliśmy za zakręt. Tan też było niepokojąco czysto. Wydawało się, jakby lampy na górze świeciły. Jednakże były ciemne, miejscami zbite. Może by zadziałały, gdyby włączyć zasilanie. Woleliśmy jednak tego nie robić. Przez samo przeczucie. Rin był coraz bardziej spięty. Jemu też coś tu nie pasowało. Mimo wszystko, sprawdziliśmy każdy kąt i wybiliśmy wszystkich zimnych znajdujących się w środku. Opuściliśmy piwnicę i postanowiliśmy spędzić noc w jednym z pokoi z oknem. Było już za późno na barykadowanie całego wejścia. Zrobiliśmy więc to z drzwiami do naszego pokoju i przygotowaliśmy drogę ewentualnej ucieczki oknem. Postanowiliśmy tu zostać na jakiś tydzień lub dwa i zebrać prowiant i broń oraz leki.
Następnego dnia obudził nas pisk Hari. Szarpała Rona i mnie za ramiona aż się nie wybudziliśmy. Zobaczyliśmy uchylone okno i brak Ewy. Hari mówiła ciągle o porwaniu, ale jasnym było, że Ewa musiała uciec sama. Postanowiliśmy we dwójkę nawet jej nie szukać. Skoro odeszła, to miała ku temu powód. Chociaż ciagle miałam przeczucie, że ten powód był czymś innym jak na przykład znalezienie rodziny.
Po uspokokeniu Hari wszyscy poszliśmy umacniać wejście. Na szczęście żaden sztywny w tym ani wcześniejszym czasie nie wszedł.
Powoli zaczynałam czuć jakby czas nie miał znaczenia. Coraz mniej mi na nim zależało. Coraz bardziej oddawałam się codziennym nowościom i "przygodom". Lubiłam to.
Tego dnia przeszukaliśmy dwa duże sklepy. Znaleźliśmy przydatne ciuchy i prowiant. Dziesięć butelek wody, trochę jeszcze świerzych owoców i kilka papek lub normalnych opakowań jedzenia długoterminowego.
W nocy nie mogłam spać. Krążyłam więc po budynku trzymając płyn z labolatorium krwi (tak je nazwałam) i zastanawiając się co to takiego. W pewbym mimencie dotarłam do skrzynki zasilania. Wszystko było powyłączane. Rin mówił, że mamy tego nie ruszać i nie zamierzałam tego robić. Ciekawiło mnie jednak czy na prawdę coś by się stało, gdybym to włączyła. Coś złego, czy może coś dobrego w postaci np. działającego światła.
Rano, Rina i Hari obudził odgłos tupania mnóstwa kroków, smętów i mój krzyk próbujący ich obudzić. Kiedy wszyscy w mig się zebrali, zauważyli, że prąd jest włączony.
-Kiedy się włączył otworzyło się wiele drzwi, które były ukryte.-Wyjaśniłam. Rin dobrze wiedział, że to nie czas na wściekłość, ale widziałam jego mordercze spojrzenie rzucone w moją stronę-myśli, że ich zdradziłam. Chwycił za klamkę, ale po chwili się rozmyślił-w końcu ich jest tam pełno i dobijają się do drzwi.
-Może tędy?-Zapytała Hari wskazując wejście do szybu wentylacyjnego. Weszłam pierwsza i zobaczyłam Ewę. Zachichotała i zniknęła za zakrętem. W oddali usłyszałam jej słodki cienki głosik "już jesteście martwi". Już chciałam za nią ruszyć, gdy usłyszałam jak zombiaki powoli przełamują cienkie drzwi, które były jedyną przegrodą oddzielającą nas od siebie. Zaraz po trzasku drewna usłyszałam przekleństwa Rin i wnerwiony krzyk:
-Rusz się wreszcie i pomóż jej wejść!-Trzymał Hari za nogę, żeby nie spadła, gdy ta próbowała bezskutecznie się podciągnąć. Zdezorientowana chwyciłam jej dłoń jedną ręką, a drugą plecy i wciągnęłam ją do wentylu. Kiedy chciałam podać rękę Rin, on tylko ją odepchnął i wszedł o własnych siłach cudem unikając zgniłych kłów umarłych. Wolałam nie wspominać na razie o Ewie przy Hari. Mogłaby zacząć jej szukać jak obłąkana.
Doszliśmy do miejsca korytarza tuż przy drzwiach, gdzie spędziliśmy pierwszą noc. Było tam okno, przez które mogliśmy wyjść. Był jednak haczyk-było tam pełno martwych. Zaczęliśmy więc dźgać ich w ich miękkie czaszki naszymi mieczami, nożami i prętami. Wtedy usłyszałam znów ten obłąkańczy chichot. Przerwałam atak i odwróciłam się zabijając wzrokiem Ewę. To bez wątpienia była ona. Ona to zrobiła...w ułamku sekundy była już przy mnie. Zaśmiała się po raz kolejny. Nie zdążyłam nic powiedzieć, kiedy wypchnęła Rin i Hari z wentylu prosto w objęcia zimnych i martwych dłoni. Spanikowana spojrzałam w dół. Leżeli na ziemi. Zeskoczyłam z bezpiecznego miejsca i jednym cięciem zrobiłam okrągłe pole trupów zimnych.
-Nic wam nie jest?-Zapytałam pilnując, żeby żaden trup ich nie tknął.
-Co ty do jasnej cholery wyprawiasz?-Wydarł się Rin pomagając wstać Hari. Na chwilę zastygła patrząc na zombiaka za mną. Szybko się go pozbyłam. Chciałam im wszystko wytłumaczyć, ale na razie muszą myśleć, że to moja sprawka-nie ma w końcu czasu na jakiekolwiek wyjaśnienia. Musieliśmy ratować nasze tyłki.
CZYTASZ
Dary z krwi
ActionKsiążka opowiadająca o historii Lilith, która powoli, krok po kroku staje się szalona (możliwe brutalne opisy)