15... cz. 1

5.9K 160 44
                                    


Kierowca bez słowa wziął podany sobie banknot i ruszył z piskiem opon, jak tylko prawnik, Morr Baih, zatrzasnął za sobą drzwi taksówki.

Yenni* skrzywił się z niesmakiem. Człowiek zachował się irracjonalnie, zupełnie, jakby czuł się winny, że wykonując swoją pracę świadczył usługę na rzecz obcego.

Świeżo zawarty pokój był niemniej kruchy niż wcześniejsze zawieszenie broni, które z takim trudem uzyskano. Wzajemna niechęć, momentami przechodząca w kiepsko tłumioną wrogość i pogardę, dawała się wyczuć po każdej ze stron. Na wzajemne zaufanie długo jeszcze przyjdzie pracować wszystkim, yennim i ludziom. Nie mniej zakończenie tej, wlokącej się od lat, wojny było sukcesem zarówno jednych, jak i drugich.

Niestety, w przypadku tej planety i żyjącej na niej populacji, determinacja yennich w dążeniu do terytorialnej ekspansji, okazała tyleż samo potężna, co wola przetrwania u zaatakowanych ludzi.

Ci ostatni nie pozwolili agresorom na prostą, standardową eksterminację swojej rasy. Stawili opór, jakiego ci pierwsi się nie spodziewali po słabym i ułomnym fizycznie przeciwniku. Ludzka zdolność przetrwania i adaptacji do nieoczekiwanych, zaskakujących warunków osłabiła w znaczący sposób niespodziewany atak, wyhamowała go, a w końcu całkowicie powstrzymała, zmuszając wroga do przejścia w defensywę.

Ostatecznie żadna ze stron nie była w stanie przechylić szali zwycięstwa na swoją stronę. Powstały, swoisty impas trwał kilka lat. Obie strony konfliktu wykrwawiały się, przepychając to w jedną, to w drugą stronę linie frontów. Wielka wojna rozszczepiła się na setki drobnych potyczek, zdobywanych i odbijanych miast i przyczółków, akcji dywersyjnych na tyłach wrogów, po obu stronach i eskalację wzajemnej nienawiści. A gdy ten stan osiągnął swoje apogeum, zaczęły się w sercach rodzić najpierw marzenia, a z czasem konkretne działania i wreszcie realne nadzieje na pokój. Bo ani jedni, ani drudzy nie byli już w stanie przyjąć więcej nienawiści.

Zaczęły się pojawiać i szerzyć idee negujące konflikt na rzecz koegzystencji i współpracy. I choć początkowo traktowano idealistów jak szaleńców i zdrajców, po latach udało się osiągnąć przynajmniej namiastkę tego o czym marzyli – kruchy, nieufny pokój.

Ciemny, skórzany płaszcz sięgał do pół łydki i dokładnie skrywał atrybuty rasy Morra, ale sam wzrost i masywna sylwetka obcego nie pozostawiały przechodniom wątpliwości, co do tego kim jest mijany osobnik. A gdyby jeszcze ktoś miał wątpliwości wystarczył rzut oka na jego charakterystyczną twarz, z lekko wystającymi kośćmi policzkowymi i odrobinę skośnymi, wąskimi oczyma. Półdługie, czarne włosy ściągnięto w kucyk z tyłu głowy, uczesanie także charakterystyczne dla yennich.

Mężczyzna wyprostował się, dumnie górując nas większością przechodniów. Wśród swoich nie wyróżniał się niczym szczególnym, za to w ludzkiej populacji niewielu osobników dorównywało mu wzrostem. Z lekko drwiącym uśmieszkiem, skrzywił charakterystyczne, wąskie usta. Nie słyszał, wyczuwał szeptane w duchu pogardliwe określenie, jakim ich nazywano: karaluch...

Jednym z ramion, wsuniętych w dwa rękawy płaszcza, przycisnął do siebie czarną teczkę i spojrzał w górę, ogarniając wzrokiem fasadę budynku, przed którym wysiadł.

Miasto już częściowo odbudowano, a właściwie oczyszczono z gruzów i budowano od podstaw. Jakimś cudem ten budynek ocalał z bombardowań i wymagał jedynie solidnego remontu. Teraz, odnowiony, na pustej, niezabudowanej przestrzeni, prezentował się okazale, choć pewnie kiedyś, gdy stał tu w otoczeniu innych kamienic, wcale nie rzucał się w oczy. Miał ledwie trzy pełne kondygnacje i czwartą, ukrytą pod skosami wysokiego, mansardowego dachu. Wejście ocieniał portyk podparty czterema smukłymi kolumnami. Fryz portyku był gładki, a w centralnej części trójkątnego tympanonu umieszczono zegar. Ten ostatni jednak nie odmierzał żadnego czasu od chwili, gdy w wyniku pobliskich eksplozji został uszkodzony jego mechanizm.

15 godzin... [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz