15... cz.3

1.2K 94 7
                                    


Pociski spadały jak rzęsisty deszcz. Huk eksplozji zagłuszał krzyki i opętańcze wycie syren. Szalejące na ulicach pożary podnosiły temperaturę do progu ludzkiej wytrzymałości, a buchające płomienie zasysały chciwie wszystko dookoła. Ludzi, którzy uciekając w panice przed zagładą znaleźli się w ich zasięgu, także.

– Szybciej! – Anna popchnęła oszołomioną koleżankę przed sobą.

Jeśli chciały przetrwać musiały choć spróbować, gdzieś się ukryć. Wbiegły do najbliżej stojącego jeszcze budynku. Podmuch eksplozji powalił je na zasypaną szkłem i gruzem podłogę. Poocierały i pokaleczyły ręce i łokcie. Gruby drelich spodni osłonił kolana, które tylko boleśnie poobijały. Nie zwracając uwagi na ostre okruchy kaleczące ciało, pełzły w kierunku piwnic. Nadia miała rozcięty łuk brwiowy i krew zalewała jej oko, ciekła po policzku.

Dziewczyna otarła ją wierzchem dłoni, klnąc szpetnie. Anna czołgała się tuż za nią, wlokąc plecak z medycznym zaopatrzeniem. Miały tam środki opatrunkowe, dezynfekujące, przeciwbólowe, trochę jednorazowych igieł i strzykawek, kilka opakowań z roztworem dekstranu, igły i nici chirurgiczne, trochę wody i żywności. W warunkach polowych rzeczy bezcenne...

Nadia pierwsza zeszła po schodach i pobiegła korytarzem na wprost. Anna, przy samych drzwiach, chwilę mocowała się z plecakiem który zahaczył o wystające ze ściany zbrojenie. Uporała się z nim wreszcie i zbiegła w dół, rozglądając się za Nadią.

– Nadia! – zawołała, nie widząc koleżanki.

– Tutaj! – Dobiegł głos z głębi jednego z korytarzy.

W tym momencie budynkiem targnęła eksplozja. Wyższe kondygnacje i część ścian w obrębie parteru runęło w dół. Zatrzęsły się fundamenty, na ścianach pojawiły się rysy. Mury pękały, trzeszcząc przeraźliwie, ze stropu pospał się gruz i pył. Podłoga uciekła Annie spod nóg. Dziewczyna zachwiała się i upadła, osłaniając głowę ramionami. Nim wcisnęła twarz w proch na podłodze dojrzała jeszcze Nadię wybiegającą z pomieszczenia w głównym korytarzu. Potem wszystko przesłonił walący się strop, ściany złożyły się do środka, wszystko pokrył gruz i kurz. Główny korytarz przestał istnieć...

Nadia została gdzieś tam, po drugiej stronie rumowiska lub... pod nim.

Długo jeszcze budynkiem wstrząsały kolejne fale uderzeniowe wybuchających dookoła pocisków. Anna leżała bez ruchu, cały czas osłaniając głowę, z ponurą świadomością, że jeśli strop nad nią się zawali niewiele jej ta osłona pomoże.

Huk wybuchów poraził słuch i dopiero po kilku godzinach, skulona na ziemi młoda lekarka, zorientowała się, że dookoła zapanowała cisza. Że ostrzał ustał całkowicie, zdała sobie sprawę, gdy przestała wyczuwać drganie podłoża i ścian.

Ostrożnie podniosła głowę, strząsając z niej grubą warstwę pyłu. Wciąż żyła, ale Nadia najprawdopodobniej zginęła. Nie było jak tego sprawdzić. A nawet gdyby nawet koleżanka jakimś cudem przetrwała w zawalonym korytarzu, Anna nie zdołałaby jej wydostać.

Było jeszcze coś, co nakazywało pośpiech.

Morderczy ostrzał dobiegł końca, to zaś oznaczało, że lada chwila na teren wejdą oddziały „czyszczące".

Anna przeżyła bombardowanie miasta, ale jeśli chciała pożyć jeszcze trochę to teraz musiała jak najszybciej wydostać się z jego gruzów. Nie miała pojęcia ile czasu już straciła, leżąc oszołomiona w zrujnowanej piwnicy.

Wstała i nie tracąc cennych chwil na otrzepywanie się z kurzu, ostrożnie zaczęła wspinać się po schodach. Miała szczęście, że były całe, inaczej nie mogłaby się dostać na górę.

Musiała być ostrożna. Przeczesujący gruzy yenni już mogli kręcić się w pobliżu.

Na górze, na czworakach podpełzła do drzwi, czy raczej do dziury w ścianie, jaka po nich pozostała. Nie wstając, wyjrzała na zewnątrz. Dymy wydobywające się spod zgliszcz ograniczały widoczność i utrudniały obserwację. Usłużny wiatr, od czasu do czasu, przeganiał jednak kłęby i pozwalał się odrobinę rozejrzeć.

Dostrzegła ich. Niewielka grupa, pięciu, może sześciu. Ale dla nieuzbrojonego, słabego cywila jakim była, nawet jeden yenni stanowił śmiertelne zagrożenie.

Anna nie była niską, kruchą kobietką. Była wysoka i silna. Jednak najniższemu z wrogów nie dorównałby ani wzrostem, ani muskulaturą. Yenni byli wyżsi niż wahał się wzrost przeciętnego człowiek. Byli też masywniejsi, silniej umięśnieni, sprawniejsi i zawsze znacznie lepiej uzbrojeni i wyposażeni. I nawet bez tego wszystkiego dodatkowa para ramion dawała im przewagę w niemal każdej bezpośredniej konfrontacji. Ludzka kobieta, nie dysponująca żadną bronią, nawet wysoka i wysportowana jak Anna, nie miałaby szans w starciu z takim przeciwnikiem. Jej jedyną szansą to pozostać niezauważoną.

Przylgnęła do ściany i z najwyższą ostrożnością, pozostając na kolanach, ponownie cofnęła się w głąb budynku ciągnąc za sobą plecak. Przez chwilę zastanawiała się czy go nie zostawić, ale zawartość wydała się tak cenna, że wolała się z nim nie rozstawać. Zaklęła w duchu, gdy znów zahaczyła nim o coś i musiała się cofnąć, by go odczepić, tracąc przy tym cenne sekundy. Przyspieszyła ruchy. Na palcach zbiegała po schodach, w chwili gdy w uszach zachrzęściło szkło w zrujnowanym holu, rozgniatane twardymi podeszwami wojskowych butów.

Nie miała czasu na planowanie kolejnych kroków. W pospiechu, bez zastanowienia rzuciła się w lewo i starając się nie czynić najmniejszego hałasu posuwała się wzdłuż ściany. Szukała czegokolwiek, co mogłoby ją skryć przez wzrokiem wroga. Załomu ściany, pomieszczenia, w którym byłyby jakieś sprzęty, jakiekolwiek, albo chociaż kupa gruzu.

Korytarz w głębi oświetlała jakaś jedna, cudem ocalała, żarówka. Musiała czerpać zasilanie z generatora, który też ocalał cudem. Ale na tym cuda się skończyły.

Korytarz był długi i przerażająco pusty. W słabym migotliwym świetle Anna dostrzegła wyrwane z zawiasów drzwi leżące na ziemi. Za nimi otwierało się wejście do pomieszczenia. Innych szans nie było, więc weszła tam i rozejrzała się.

Ściana po lewej pękła, tworząc dość głęboką szczelinę, z jednej strony osłoniętą rumowiskiem, z drugiej poprzewracanymi, pogiętymi regałami. Dodatkowo od strony wejścia piętrzyła się sterta kartonów, rzucając cień na samą szczelinę.

Stojąca w tamtym miejscu byłaby widoczna, ale jeśli usiądzie na ziemi skuli się i wciśnie w rozszczepioną ścianę, być może szukający nie dostrzeże jej w cieniu, w ogólnym bałaganie. Wcisnęła się w szparę tyłem, by zachować choć złudzenie, że w tej pozycji mogłaby się bronić. To było absurdalne, ale mimo wszystko czuła się lepiej ze świadomością, że w razie odkrycia, będzie mogła patrzeć swojemu oprawcy w twarz, zamiast jak dziecko chować głowę w piasek.

Usiadła, skuliła się z kolanami pod brodą, przyciągnęła do siebie plecak i zamieniła się w słuch.

*****

c.d.n.

Mała zmiana techniczna... Ten tekst będzie dodawany w niedziele, tak że kolejnej części należy spodziewać się za tydzień.


15 godzin... [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz