15... cz.25

823 69 11
                                    


Wiosna... Tego roku niosła ze sobą więcej nadziei niż przez ostatnich kilka dekad. Nawet jeśli świat wciąż jeszcze pokrywał wojenny kurz i gruzy, zielone pąki wbrew wszystkiemu jak zawsze pojawiały się na gałązkach. I tym razem ta zieleń naprawdę miała być zwiastunem nowego.

Pierwszy szok po tym, gdy oficjalnie obie skonfliktowane strony opuściły broń już minął. Teraz trwało trudne dla wszystkich przechodzenie na normalność.

Ale nie da się z dnia na dzień wyrzucić z głowy poczucia zagrożenia, czujności i nieufności. Nawet jeśli politycy i różnego rodzaju instytucje podejmowały desperackie próby normalizowana codzienności.

Yenni zyskali prawo do swobodnego osiedlania się na większości zajętych w czasie wojny terytoriów a także wśród ludzi. Na razie jednak niewielu z niego korzystało. Woleli trzymać się razem w kilku enklawach. Ale byli pośród nich i tacy, którzy nie obawiali się wmieszać w ludzki tłum w wielkich miastach. Zasada ta działała także w drugą stronę, więc i ludziom wolno było się swobodnie osiedlać w enklawach, choć tak odważnych i otwartych na nowe ludzi było jeszcze mniej niż yennich.

Ci ostatni bez trudu znajdowali zatrudnienie, szczególnie w laboratoriach naukowych i na uniwersytetach. Ich technologie, w znaczący sposób przewyższające ludzkie, były łakomym kąskiem dla naukowców. I nawet jeśli nie byli skłonni hojnie dzielić się nimi z ludźmi, to i tak ludzkość liczyła na choćby okruchy tej wiedzy.

Nie dało się niestety uniknąć przykrych incydentów. Okrucieństwa niedawnych wrogów niełatwo puścić ot tak, w niepamięć.

W ludzkich umysłach, lęk przed obcymi wciąż był zbyt głęboko zakorzeniony choć łaknęli spokoju i było oczywiste, że pełna normalizacja i integracja to kwestia wielu lat, a nawet dziesięcioleci. Uczyniono jednak pierwsze kroki i to sprawiało, że wiosna w miejskim parku pachniała inaczej.

Nie towarzyszył jej smród dymu i rozkładających się zwłok. I nawet ktoś zadał sobie trud by wygrabić błotniste alejki.

Dzień był pogodny, lecz powietrze wciąż było chłodne, a wczesnym ranem, wszystko pokrywała szadź. Teraz promienie lekko zamglonego słońca wydobywały refleksy z kałuż na alejkach w parku. Ławki pokryte były poranną wilgocią, więc Nadia rozłożyła na jednej z nich zakupioną wcześniej gazetę i dopiero wtedy usiadła. Ręce skryła przed chłodem w kieszeniach kurtki i spod kaptura obserwowała nielicznych przechodniów.

Było wcześnie i ci którzy przechodzili szybkim krokiem przez park zapewne śpieszyli do codziennych obowiązków. Od pory spacerów i towarzyskich spotkań dzieliło ich kilka godzin wytężonej pracy.

Nadia nie wystawiła bladej, pobliźnionej twarzy na nieśmiałe promyki wiosennego słońca. Jej źrenica porzuciła w końcu wyglądających tak samo ludzi i skupiła się na gałązkach forsycji rosnącej na wprost ławki, po przeciwnej stronie alejki. Dzień, dwa i obsypie się kwiatami, pąki zaczynały już pękać...

– Park? Robisz się romantyczna, moja droga. – Nasączony cynizmem głos Vlada wyrwał ją z zamyślenia. – Można by pomyśleć, że miękniesz i jeszcze mi się wycofasz z zabawy.

Nie słyszała, kiedy podszedł, ale to akurat była jego specjalność, poruszanie się cicho, niczym kot. Na jego słowa skrzywiła się z niechęcią.

– Daruj sobie – syknęła. – Chcę konkretów. Kiedy wreszcie je dostanę? Zaczynam tracić cierpliwość.

– Ach, cierpliwość... Jaka piękna cnota. –

– Powiedziałam, żebyś sobie darował. – Nawet nie zadała sobie trudu, by spojrzeć w jego stronę. – Co dla mnie masz? Chciałeś się spotkać.

15 godzin... [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz