15... cz.13

1.2K 82 13
                                    


W zdrowej, nieokaleczonej ręce ściskała długopis. Za wszelką cenę starała się zachować spokój i nie okazywać nerwowego podniecenia. Zimna, bezemocjonalna, to jej nowa maska. Maska, spod której nie ma prawa wydostać się żaden okruch nowej osobowości napędzanej nienawiścią i żądzą zemsty.

– Jest pani pewna swojej decyzji? Gdyby zgodziła się pani...

– Wystarczy, doktorze – przerwała mężczyźnie. – Rozmawialiśmy o tym setki razy. Wyraziłam jasno swoje stanowisko i nie ma sensu kolejny raz tego roztrząsać. – Słowa artykułowała powoli, starannie. Zdeformowane bliznami i częściowo sparaliżowane mięśnie sprawiały, że jej mowa była trochę bełkotliwa. Wciąż nie mogła się przyzwyczaić do nowego brzmienia własnego głosu, matowego, chrzęszczącego jakby ktoś miął arkusz aluminiowej folii.

Po drugiej stronie biurka, dyrektor kliniki, zacisnął z irytacją usta. Zrobił wszystko co było możliwe, a choć można było zrobić znacznie więcej, wobec jej uporu był bezsilny. Trudno, to już nie jego zmartwienie co będzie dalej.

– Świadomie rezygnuje pani, z przysługujących jej przywilejów. Zdaje sobie pani sprawę, że tak będzie znacznie trudniej.

Wzięła głęboki oddech. Wzdrygnął się, gdy spojrzała mu w oczy jedyną źrenicą. Nawet w dwu nikomu nie udałoby się zawrzeć takiego chłodu.

– Mam dwie sprawne nogi, jedną w pełni sprawną rękę i nie jestem ślepa. Nie będzie mi trudniej niż innym w podobnym stanie, których nie stać na leczenie w klinikach finansowanych przez rząd.

Przeniosła spojrzenie na leżący na blacie dokument. Zacisnęła palce na długopisie i niezgrabnie nabazgrała swoje nazwisko. Przez chwilę przyglądała się krzywym, wykoślawionym literom. Pisanie lewą ręką będzie jeszcze musiała poćwiczyć. Odsunęła podpisaną kartkę w kierunku mężczyzny. Ten wziął ją i włożył do skanera. Po chwili zwrócił się do kobiety:

– Gotowe. Od tej chwili ponosi pani pełną odpowiedzialność za siebie.

– Dziękuję, doktorze. – Podniosła się i wyciągnęła ku niemu okaleczoną prawą dłoń. Ujął ją i lekko uścisnął.

– Życzę powodzenia, będzie go pani potrzebować.

– Bez obaw, fakt że żyję jest najlepszym dowodem na to, że szczęście mnie nie opuściło. – Zaakcentowała słowo szczęście, by zaznaczyć sarkazm, choć nie zależało jej na tym, by ktokolwiek go odczytał.

– Do widzenia... – mruknął niechętnie. Uniosła brwi, a właściwie jedną brew.

– Żegnam... jest bardziej stosowne. Wątpię czy kiedykolwiek jeszcze się zobaczymy. Nie zamierzam tutaj wracać, doktorze.

– W takim razie, żegnam – warknął.

Obserwował jak oddala się, zmierzając ku drzwiom. Utykała lekko na prawą nogę, ale nie potrzebowała kuli, ani nawet laski, by się swobodnie poruszać. W jakimś sensie podziwiał ją. Większość kobiet załamałby się na jej miejscu i pogrążyła w depresji. Ona najwyraźniej wyznaczyła sobie jakiś cel. Niechciał wnikać jaki, ale nie wątpił, że go osiągnie.

Gdy zamknęły się za nią drzwi podszedł do regału wyciągnął segregator by wpiąć w niego podpisany dokument. Wzrok na moment zatrzymał się na koślawym podpisie: Nadia Krasny...

*****

Nie wypuścił jej z objęć. Łagodnie lecz stanowczo przyciągnął do siebie, tym razem napotykając znikomy opór, co wziął za dobrą monetę.

15 godzin... [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz