15... cz.23

754 63 15
                                    


Stojąc na oszklonej galerii nad polem startowym, obserwował jak przygotowywano do lotu wahadłowiec i dwa transportowce. Ten i jeszcze dwa kolejne transporty i wszyscy znajdą się bezpiecznie na powierzchni planety. Ich nowego domu. Wreszcie po tylu długich latach, wielu latach, zbyt wielu.

Tymczasem tu, na pokładzie statku-bazy, przez ostatnie trzy miesiące trwała gorączka przygotowań. Kiedy wszyscy już bezpiecznie go opuszczą, pozostaną do przeniesienia jedynie laboratoria. Ich wyposażenie było zbyt cenne, by pozostawić je pustej skorupie jaką stanie się statek.

Zawsze wiedzieli, że nie ma odwrotu, od chwili gdy dawno temu opuścili przeludniony rodzinny glob. Regularnie, co kilkadziesiąt lat macierzystą Yennai opuszczała grupa osadników, by szukać nowego domu. Statki-matki wypełnione hibernacyjnymi kapsułami przemierzały kosmiczną przestrzeń z pogrążoną w letargu załogą i grupą osadniczą. Zaprogramowany urządzenia skanowały napotykane układy, przeprowadzały wstępne analizy i określały przydatność krążących w nich planet do potencjalnej kolonizacji. Obecność innego życia, nawet inteligentnego nigdy nie była przeszkodą. Ewolucja rządzi się własnym, okrutnym prawem także w kosmosie. Prawo do życia trzeba sobie wywalczyć, zdobywa je silniejszy i lepiej przystosowany.

Ziemia była pierwszym przypadkiem, gdzie kosmiczni konkwistadorzy zostali zmuszenia do uznania tego co zastali za równe sobie.

Musieli wywalczyć sobie prawo do istnienia. Możliwości były dwie: wyeliminować konkurencję lub się z nią zasymilować. Ostatecznie było jeszcze jedno rozwiązanie – pogodzić się z porażką i zginąć. To jednak nie leżało w naturze yennich. Nie byli samobójcami mieli silny instynkt i potrzebę przetrwania. Być może porzuciliby niegościnną Ziemię, kiedy okazało się, że jej mieszkańcy mają ów instynkt co najmniej równie silny, a może nawet silniejszy. Niestety po tym jak statek-matka zawisł na orbicie wszyscy, zgodnie ze scenariuszem zakładającym szybką dominację lub eksterminację autochtonów, wszyscy pasażerowie zostali wybudzeni z hibernacji. To zaś przyczyniło się do szybkiego wyczerpania energetycznych zasobów statku-matki. Już nie mogli odejść. Ponowne wyjście w przestrzeń byłoby samobójstwem. Teraz w tym ogromnym sztucznym kokonie energii pozostało jeszcze tyle, by po zabraniu ze statku wszystkiego co było wartościowe i przydatne skierować go w przestrzeń, poza układ słoneczny. Pozostawiony na orbicie Ziemi zagrażałby ich nowej ojczyźnie. Nie można było pozwolić, by dryfujący w próżni gigantyczny śmieć któregoś dnia spadł na powierzchnię. Nie tutaj. Był zbyt duży, by spłonąć w atmosferze, a uderzenie w powierzchnię tak ogromnych szczątków mogłoby spowodować nieprzewidywalnie tragiczne skutki. Wszyscy zaś ponieśli już dość strat, by ryzykować kolejne. Wojna wystarczająco już wyniszczyła planetę, jej regeneracja potrwa kilka pokoleń a i tak mało było prawdopodobne, że dokona się w pełni. Statek wyrzucony poza układ słoneczny, gdzieś daleko stąd, któregoś dnia zostanie ściągnięty przez grawitację jakiegoś ciała niebieskiego, ale to już będzie inny układ, inna gwiazda, inna planeta i nie ich problem. Zresztą prawdopodobieństwo, że zagrozi planecie, na której istnieje życie było niewielkie. Mimo sprzyjających warunków w wielu miejscach w kosmosie, wcale nie było ono tak powszechne jakby się mogło zdawać. Za to tam gdzie istniało potrafiło być twarde, brutalne i ekspansywne, za wszelką cenę torując sobie drogę do własnego przetrwania.

Usłyszał ciche kroki za plecami i wiedział, że to Kiiri. Zawsze się tak poruszała, lekko i cicho. Stanęła obok. Spojrzał na nią a ona przywitała go ciepłym uśmiechem. W ciągu minionych trzech miesięcy z konieczności spędzili ze sobą wiele czasu i choć żadne z nich tego nie planowało zbliżyli się do siebie. Szczególnie ona nie miała nic przeciw temu. Ich społeczność potrzebowała każdego dziecka, a ona marnowała swój potencjał, pozostając na orbicie.

15 godzin... [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz