15... cz. 15

940 69 13
                                    


Yenni z dezaprobatą potrząsnął głową, gdy na dobre zniknęła mu z oczu. Uparta dziewczyna... Nawet przez chwilę nie wątpił, że go nie posłucha. Tymczasem każda kolejna jej wycieczka tutaj zwiększała ryzyko. Ona za każdym razem wynosiła potajemnie środki medyczne i żywność, dzisiaj także odzież, a jutro miała zamiar przynieść... Nie, nie, dosyć tego.

Kilkanaście sekund zajęło wydarcie dodatkowych otworów pod pachami w dostarczonej bluzie, tak by mógł ją swobodnie ubrać.

Było już ciemno i musiał używać latarki, sprawdzając czym dysponuje w dotychczasowej kryjówce. Niewiele tego było i w sumie nic, co mogłoby mu się przydać w przedostaniu się za linię wroga. Może jedynie niewielki nożyk kuchenny. Trochę tępy i naprawdę niepozorny, mieścił się w dłoni. Ale to zawsze coś. Wsunął więc owo „coś" w kieszeń bluzy, w drugą wcisnął dwie paczuszki z pożywieniem z pakietu. W jednym był chyba chleb a w drugim to okropne ciasto. Na pewno jednak zawierały konkretną liczbę kalorii, bez względu na paskudny smak, czy raczej kompletny brak smaku.

Ostatni raz omiótł spojrzeniem maleńkie pomieszczenie, które było dotąd jego kryjówką, zacisnął dłonie w pięści. Niczego więcej stąd nie zabierze. Koce, śpiwór, trochę śmieci, każdy mógł zostawić tu taki bałagan. To żadne dowody. Ona zostanie bezpieczna, nawet jeśli jutro przytarga tu jakąś broń, nie będzie miała komu jej wręczyć. Będzie bezpieczna, a kiedyś...

Kiedyś ta cholerna wojna musi się skończyć, wtedy ją znajdzie. Tak jak obiecał.

Wyłączył latareczkę i rzucił ją w kąt, na posłanie. Nie będzie mu już potrzebna. Przykucnął za załomem muru i trwał tak w bez ruchu przez długą chwilę, pozwalając źrenicom przyzwyczaić się do mroku. Gdy przestał już mieć problem z rozróżnieniem konturów w promieniu kilkunastu metrów, zanurkował w noc.

*****

Pogoda tego dnia była pod psem. Ale może to i dobrze. Mniej się kręciło przechodniów i łatwiej było skryć się w cieniu fasad. Miasto mimo strug deszczu, uparcie spływających z grubej warstwy chmur, żyło. Ponura, dzielnica cuchnących pubów i podejrzanych spelunek, pełna ślepych zaułków, w których grupki ciemnych typków załatwiały swoje interesy.

Wojna dawała spore pole do popisu wszelkiego rodzaju szumowinom. Mieli niemal wolną rękę. Nikt się nimi zbytnio nie interesował o ile nie deptali po odciskach wysoko postawionym oficerom i politykom.

Obszerny kaptur nieprzemakalnej kurtki naciągnęła głęboko na twarz. Nie dlatego, że wstydziła się swojego wyglądu, lecz dlatego że był on charakterystyczny i łatwo wrzynał się w ludzką pamięć. A ona wolała, by jak najmniej osób się nią interesowało.

Jakiś człowiek, przechodząc trącił ją mocno ramieniem. Tak mocno, że zachwiała się i zatoczyła w kierunku ciemnej bramy. Mężczyzna wykorzystał to natychmiast i nim w pełni odzyskała równowagę zdążył zepchnąć ją z chodnika wprost w ciemny, śmierdzący moczem i szczurzymi odchodami, zaułek. Chwycił nadgarstki, wykręcił do tyłu ręce, chwycił je jedną dłonią i przycisnął ją do ściany ciężarem własnego ciała. Nie krzyczała, tutaj nie miało to najmniejszego sensu i tak nikt by nie zareagował, co najwyżej naraziłaby się na złośliwe drwiny oprawcy. Szarpnęła się wściekła, ale w fizycznych zapasach nie miała szans, zbyt drobna i zbyt słaba.

Napastnik wolną dłonią wprawnie obmacywał kieszenie w jej odzieży.

– Gdzie masz forsę, suko? – syknął do ucha. – Oddaj grzecznie, to nie skręcę ci karku.

Odwróciła głowę tak, że okaleczoną cześć twarzy osłaniał wciąż kaptur, podczas gdy zdrowa ocierała się boleśnie o chropawy tynk. Nie zwracając uwagi, że z pewnością porani sobie policzek, poruszyła głową przesuwając ją tak, by jak najbardziej zsunąć kaptur z twarzy.

15 godzin... [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz