rozdział siódmy

4.1K 490 297
                                    

Harry's pov

- Cześć, Harry – parsknął – Wyglądasz całkiem... zdrowo?

Moje zażenowanie i wyrzuty sumienia sięgnęły szczytu, więc po prostu znowu spuściłem głowę i przyglądałem się moim butom. Jakież one były interesujące.

- Cześć! - usłyszałem wesoły głos nie należący do nikogo innego jak szatyna.
- A ty jesteś...
- Louis, chłopak Harry'ego. - zaśmiał się i spojrzał na mnie z udawanym uwielbieniem, a ja myślałem że zapadnę się po ziemię.

Moje policzki znów mocno zapiekły, ale podniosłem wzrok na Tomlinsona. Mrugnął do mnie. Czy on chce uratować sytuację w taki sposób? Miałem ochotę biec po termometr i wpakować go do łóżka, no bo cóż, on nie był zdrowy. O normalności nie wsponę. Kto w ogóle tak robi? Chłopak z gangu? Zabójca?

Objął mnie, a ja włożyłem wszystkie swoje siły, żeby odwzajemnić uścik i spojrzałem na mojego przyjaciela. Widziałem trochę zawodu w jego oczach, ale przeważała chcęć wybuchnięcia śmiechem.

- Więc pieprzyłeś mojego kumpla? - zapytał zwyczajnie Ed a ja prawie zakrztusiłem się śliną i o ile to możliwe, zrobiłem się bardziej czerwony.

- Nie, czekamy do ślubu.

Chyba nie muszę już nic mówić, ten człowiek jest po prostu chory. Rudowłosy zaczął śmiać się w głos, sprawiając, że ludzie odwrócili głowy w naszą stronę, a ja po prostu ukryłem twarz w jednej dłoni, drugą nadal obejmując "mojego chłopaka". Chyba gorzej już być nie może...

- O mój Boże... - mój przyjaciel trochę się uspokoił, ale rozbawienie nadal nie znikało z jego wzroku. Louis natomiast stał i uśmiechał się od ucha do ucha zerkając to na Eda, to na mnie. Uduszę tego człowieka przy pierwszej lepszej okazji, przysięgam – Dlaczego nic mi nie powiedziałeś? - wskazał na mnie oskarżycielsko palcem, poczułem się okropnie.

- Przepraszam, po prostu myślałem, że to trochę... za wcześnie?

- To trochę moja wina, nie chciałem żeby wszystko działo się tak szybko. - Tommo starał się być już poważniejszy i o dziwo, wychodziło mu to – Przepraszam kochanie, że musiałeś tyle czekać, teraz nie musimy się ukrywać – uśmiechnął się i pochylił żeby pocałować mój policzek, ale odskoczyłem, a on przystawił swoje usta do mojego ucha – Wyglądaj wiarygodnie – szepnął, mnie przeszły dreszcze.

- Nie szkodzi. - uśmiechnąłem się do niego najszczerzej jak potrafiłem.

- Okej, więc... nie przeszkadzam? Widzimy się za tydzień panie umierający? - Ed uśmiechnął się sarkastycznie, a ja skinąłem przybijając mu piątkę na pożegnanie.

Louis oczywiście zrobił to samo mówiąc mu jak to dobrze jest poznać kumpla swojego chłopaka i przepraszając za to że tak nawymyślaliśmy, więc wsiadłem do auta i czekałem na niego.

Chwilę później wsiadł, a ja zmierzyłem go morderczym spojrzeniem na co ten wybuchł śmiechem. Patrzyłem na niego jak na człowieka, który potrzebuje pomocy psychiatry, bo naprawdę tak właśnie teraz wyglądał. Łzy wypływały z jego oczu, był lekko pochylony, stukał pięścią o kolano i krzyczał w niebogłosy jakież to było zabawne i że musimy to koniecznie powtórzyć.

- Nie dąsaj się, kochanie. - powiedział w przerwie od śmiania się akcentując ostatnie słowo.

- Nie nazywaj mnie tak! - fuknąłem, a on znów zaczął się śmiać.

Przecież nie mogłem powiedzieć mu, że podobał mi się sposób w jaki mnie obejmował i mówił do mnie...

Drive or Die / Larry Stylinson ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz