9.Miasto.

255 17 1
                                    

                    „Bóg zawsze zadba, by wojna nieustannie powracała, jako drastyczne lekarstwo dla     gatunku ludzkiego."

Kiedy szliśmy zmęczeni już tą podróżą, naszym oczom ukazało się miasto ze starą zabudową. Było pochmurno, miasto wyglądało jakby było smutne, nie było w ogóle radości. Byliśmy ledwo 1km od niego, z tej odległości dało już się zauważyć wielkie swastyki powiewające w bramach miasta i na wieży kościelnej. Przy bramie stała trójka ludzi uzbrojonych w karabiny maszynowe, podeszliśmy do nich. Bartek umiał w miarę dobrze niemiecki, więc on z nimi rozmawiał:

-Witam, chcemy wejść do miasta, jesteśmy zabłąkaną grupą.

Niemiec podejrzliwie się popatrzył na nas.

Jednak.. Nasz plan był taki: zabić ich nożami. Szymon i ja podeszliśmy żwawo wyciągnęliśmy noże. Szymon wbił w gardło, Niemiec powoli się osunął. Drugi nie zdążył zaalarmować, co się dzieje razem z trzecim, ponieważ dostali od razu cios, jeden ode mnie w brzuch, a kolejnego zabił Bartek wbijając ostrze również w gardło tak samo jak Szymon. Przed naszymi nogami przepłynęła duża czerwona kałuża krwi. Wszystko było bardzo szybko zrobione, posprzątaliśmy po sobie, ciała wrzuciliśmy w krzaki z nadzieją, że nikt ich nie znajdzie.

Teraz musieliśmy znaleźć piekarnię. Szliśmy wąską drogą, która była cała wybrukowana, nikogo na ulicy nie było, sklepy były pozamykane i najwyraźniej było widać, że nie były czynne od roku. Szedł pewien cywil, Bartek postanowił pogadać z nim i się dowiedzieć gdzie jest ulica, którą szukamy. Kiedy to zrobił w oczach starszego mężczyzny było widać strach. Skąd miał wiedzieć, że jesteśmy aliantami, byliśmy w mundurach niemieckich a po wzroku było widać, że bał się Niemców. Powiedzieliśmy mu, że nic nie chcemy mu zrobić, niech tylko wskażę nam drogę do piekarni. Wytłumaczył i odszedł prędko w swoją stronę.

Droga, którą nam wyznaczył człowiek trwałą 5 minut, ale wreszcie doszliśmy, Wszedliśmy i przy ladzie stał starszy mężczyzna, obok mały chłopiec, jego wygląd wskazywał na 14 rok życia. Był jeszcze ktoś, człowiek w czarnym płaszczu. Podejrzliwie się na nas popatrzył. Podeszliśmy do lady i od razu powiedzieliśmy, że znamy Evansa. Sprzedał chleb tajemniczej postaci i powiedział żebyśmy szli za jego synem, który zaprowadził nas schodami do gór. Właściciel piekarni mieszkał tuż nad nią, mały, wychudzony chłopczyk powiedział, że tata zaraz przyjdzie.

Po 15 minutach oczekiwania piekarz przyszedł:

-Czego chcecie?- Mówił po angielsku, co nas zdziwiło.

-Wiesz gdzie jest front?

-Wiem, każdy o tym mówi, że nie długo tu wejdziecie do nas, rozbierzcie się z tych mundurów, spalę je, żeby nie było śladu po was.- Odrzekł.

-Musisz nas poprowadzić do niego.-Mówiłem, kiedy się rozbieraliśmy.

-Hmmm poprowadzę was, ale jest jedna sprawa, mówiliście, że znacie Evansa jest to mój dobry przyjaciel jeszcze za czasów pokoju się spotykaliśmy, weźmiecie mojego syna, córkę i żonę żeby się nimi zaopiekował.

-Dużą odpowiedzialność na nas zrzucasz..., ale podejmiemy się tego zadania.

Żona mężczyzny nakrywała do stołu, zbliżał się wieczór, dziewczynka pomagała jaj, wygląd jej wskazywał, że ma mniej więcej 11 lat. Była zawsze uśmiechnięta, od razu z nami się zaprzyjaźniła. Kiedy usiedliśmy do stołu, opowiedzieliśmy nasze przygody jak się tu znaleźliśmy i co nas spotkało. Aaron, bo tak miał na imię piekarz, wytłumaczył nam jak się żyje pod okupacją, ludzie są sterroryzowani, w mieście brakuje coraz bardziej jedzenia, najwięcej Niemców jest w północnej części miasta, a tu tylko przejeżdżają, więc zbytniego niebezpieczeństwa nie ma.

W końcu doszliśmy do ważnego dla nas tematu:

-Jak się stąd wydostaniemy- powiedział w końcu Szymon.

--Przejdziemy kanałami, następnie przez pole minowe pod osłoną nocy i nasi już nas odbiorą, bo dobiegniemy do ich pozycji.

Plan wydawał się prosty, mieliśmy nadzieje, że taki też jest w rzeczywistości.

-Aaron powiedział żebyśmy się położyli spać, bo jutro przed nami pracowity dzień.

Dawno już nie spaliśmy na tak miękkiej podłodze. Każdy tęsknił za skrawkiem kołdry i wygodną poduszką, szybko zasnęliśmy.

*posterunek gestapo w mieście*

Tajemnicza postać, szła korytarzem do pokoju głównego dowódcy tutejszych wojsk. C o chwile było słychać przeraźliwe krzyki i jęki tych, którzy byli bici, przypalani torturowani w różne i rozmaite sposoby. Wszedł do pokoju:

-Witam, mam informacje dla mojego pana.

-Co znowu?- Odpowiedziała postać umięśniona w eleganckim wermachtowskim mundurze, na całej twarzy miała blizny a jedno oko całe czerwone nie wiadomo, od czego. Mężczyzna przypalał cygaro najwyższej, jakości.

- Ktoś podszywa się pod pańskich żołnierzy, jeden miał amerykański pistolet prze sobie, są w piekarni u piekarza.

-Hmmm ... ciekawe, rano wyruszymy tam, jeśli to prawda to dostaniesz nagrodę za tą informację. Przyszykuj się poprowadzisz nas tam i obyś nie kłamał, bo kara będzie surowa.

-Pana bym nigdy nie okłamał.

-No ja myślę, a teraz wyjdź.

Postać szybko wyszła, mężczyzna w bliznach się zastanawiał czy to prawda i czy amerykanie mieliby czelność posunąć się aż tutaj. Jedno było pewnie, jeśli są nimi to ich trzeba rozstrzelać.


BRACIA WOJNYOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz