.1. Leave In Silence

6.2K 201 12
                                    

   Siedziałam na niewygodnym fotelu w gabinecie psychiatrycznym. Patrzyłam tępo w biały, popękany sufit, rozmyślając o niczym.
   - A więc? O czym mi dzisiaj opowiesz? - zapytał młody mężczyzna, James Brown, który był moim psychiatrą.
   - Już panu mówiłam, że nie będę nic mówić.
   - Im szybciej zaczniesz mówić, tym szybciej stąd pójdziesz, obiecuję ci.
   - Nic nie powiem - odrzekłam, odwracając głowę w stronę ściany bez okna.
   - Dlaczego nie dajesz sobie pomóc?
   - Bo nie potrzebuję żadnej pomocy! - podniosłam głos.
   - Hailey, czy naprawdę nie rozumiesz, że potrzebujesz pomocy? Nie wiem, czy zdajesz sobie z tego sprawę, ale prawie zabiłaś swoją przyjaciółkę...
   - Przecież nie chciałam, byłam pijana...
   - Nie, byłaś naćpana! I to cię nie usprawiedliwia, bo ona prawie straciła życie.
   W oczach wezbrały mi łzy.
   - Nie będę nic mówić, nie jestem psychopatką - wyszeptałam, a po policzku spłynęła mi łza. - To wydarzyło się raz i nigdy więcej się nie powtórzy.
   - Hailey... W tym momencie jestem bezradny. Nie dajesz mi innego wyjścia. Albo zaczniesz mówić i dasz sobie pomóc, albo wyślę cię do psychiatryka, a tego chyba nie chcemy. Wybór należy do ciebie.
   Zamknęłam oczy. Czułam jak drżą mi powieki, a ręce pocą się z nerwów. Miałam już dość tego dusznego pomieszczenia z jednym maleńkim oknem, w które nawet nie mogłam spojrzeć, bo było za biurkiem lekarza. Zgięłam i rozprostowałam palce. Podniosłam z ziemi moją torbę i wstałam z fotela.
   - Nie zamierzam wybierać pomiędzy dwiema tak beznadziejnymi opcjami. Do widzenia - rzuciłam na odchodnym i trzasnęłam drzwiami.

   Zarzuciłam kaptur na głowę i zasunęłam moją brązową, polarową bluzę. Szłam parkiem. Była jesień, na niebie kłębiły się ciemne chmury i co jakiś czas moją twarz owiewał chłodny wiatr. Dookoła mnie spadały liście. Jeden z nich spadł na moje ramię. Wzięłam go w palce i przyjrzałam mu się uważnie. Byłam niczym jeden z tych spadających liści. Zawsze odstawałam od reszty, byłam wredna i posiadałam własne zdanie. Wszyscy mnie opuszczali, gdy tylko nadarzała się okazja. Miałam jedną, jedyną przyjaciółkę. MIAŁAM. Teraz musi mnie nienawidzić za to, co zrobiłam. Zresztą chyba najbardziej powinnam martwić się o siebie samą. Grozi mi zamknięcie u czubków. Jestem całkowicie normalna, jak każdy inny. Czas podjąć jakąś decyzję...

   Odchodzę.

_____

   Weszłam do domu i od razu sięgnęłam po mój plecak. Wypakowałam z niego szkolne podręczniki i wrzuciłam kilka płyt CD, słuchawki, discmana, trochę pieniędzy i czystych ubrań. Zarzuciłam plecak na ramię i założyłam okulary przeciwsłoneczne (co z tego, że słońce nie świeciło). Omiotłam mój pokój ostatnim, uważnym spojrzeniem.
   - Kapitan Hailey wymeldowuje się. I mimo że odchodzę, mój cień będzie tu żył beze mnie - zasalutowałam do moich pluszaków, które stały na półkach (to wcale nie jest tak, że mam dziewiętnaście lat i już dawno powinnam była je wyrzucić). Uchyliłam lekko okna i wyszłam z domu, zamykając za sobą ogromne, szklane drzwi. Nie wiedziałam, dokąd pójdę, lecz postanowiłam, że odejdę kilka mil od mojego miasta i złapię najbliższy autobus dokądkolwiek.

   Szłam przed siebie już od dwóch godzin i w końcu doszłam do jakiegoś małego, zapyziałego miasteczka. Rozglądałam się za jakimś dworcem, czy chociażby przystankiem autobusowym, ale jedyną rzeczą, jaką znalazłam, była drewniana, zapleśniała budka z wyblakłym szyldem, na którym widniał napis "BUS". Podeszłam do niej i zapukałam w małe, brudne okienko.
   - Przepraszam?
   - W szym moe sużyś? - zapytał najwyraźniej podpity facet, siedzący za kasą.
   - Chciałam spytać, czy może jest z tego miasta połączenie autobusowe do New Jeresey?
   - Ależ oszywisie. - Poczułam wstrętną woń wódki.
   - A ile kosztuje bilet w jedną stronę?
   - Pieńdziesiot dolaów - wybełkotał.
   - W takim razie poproszę - powiedziałam, wsuwając przez dziurę w szybie banknot dwudziestodolarowy, licząc że mężczyzna się nie zorientuje.
   - Dziekuje baydzo - powiedział i podał mi bilet. Złożyłam go szybko na pół i przycisnęłam do piersi, po czym szybkim krokiem odeszłam od budki. W każdej chwili gościu mógł się zorientować, co zaszło i zażądać pełnej kwoty.
   Kilkadziesiąt metrów dalej już zwolniłam kroku i spojrzałam na bilet. Do odjazdu autobusu miałam jeszcze dwie godziny. Usiadłam więc pod zardzewiałym znakiem z symbolem autobusu, włożyłam słuchawki do uszu i oparłam się o słup.

*****

   Wracam z kolejnym opowiadaniem! Nowy rok, nowe pomysły, nowa wena! W każdym bądź razie to dopiero początek, mam nadzieję, że ten fanfic spodoba się Wam tak jak poprzedni :"^D
Stay tuned
Xoxo
martyn.

(Jakby ktoś nie wiedział, stare konto -> https://www.wattpad.com/user/straightouttadate)

Hi, My Name Is..Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz