Siedziałam na niewygodnym fotelu w gabinecie psychiatrycznym. Patrzyłam tępo w biały, popękany sufit, rozmyślając o niczym.
- A więc? O czym mi dzisiaj opowiesz? - zapytał młody mężczyzna, James Brown, który był moim psychiatrą.
- Już panu mówiłam, że nie będę nic mówić.
- Im szybciej zaczniesz mówić, tym szybciej stąd pójdziesz, obiecuję ci.
- Nic nie powiem - odrzekłam, odwracając głowę w stronę ściany bez okna.
- Dlaczego nie dajesz sobie pomóc?
- Bo nie potrzebuję żadnej pomocy! - podniosłam głos.
- Hailey, czy naprawdę nie rozumiesz, że potrzebujesz pomocy? Nie wiem, czy zdajesz sobie z tego sprawę, ale prawie zabiłaś swoją przyjaciółkę...
- Przecież nie chciałam, byłam pijana...
- Nie, byłaś naćpana! I to cię nie usprawiedliwia, bo ona prawie straciła życie.
W oczach wezbrały mi łzy.
- Nie będę nic mówić, nie jestem psychopatką - wyszeptałam, a po policzku spłynęła mi łza. - To wydarzyło się raz i nigdy więcej się nie powtórzy.
- Hailey... W tym momencie jestem bezradny. Nie dajesz mi innego wyjścia. Albo zaczniesz mówić i dasz sobie pomóc, albo wyślę cię do psychiatryka, a tego chyba nie chcemy. Wybór należy do ciebie.
Zamknęłam oczy. Czułam jak drżą mi powieki, a ręce pocą się z nerwów. Miałam już dość tego dusznego pomieszczenia z jednym maleńkim oknem, w które nawet nie mogłam spojrzeć, bo było za biurkiem lekarza. Zgięłam i rozprostowałam palce. Podniosłam z ziemi moją torbę i wstałam z fotela.
- Nie zamierzam wybierać pomiędzy dwiema tak beznadziejnymi opcjami. Do widzenia - rzuciłam na odchodnym i trzasnęłam drzwiami.Zarzuciłam kaptur na głowę i zasunęłam moją brązową, polarową bluzę. Szłam parkiem. Była jesień, na niebie kłębiły się ciemne chmury i co jakiś czas moją twarz owiewał chłodny wiatr. Dookoła mnie spadały liście. Jeden z nich spadł na moje ramię. Wzięłam go w palce i przyjrzałam mu się uważnie. Byłam niczym jeden z tych spadających liści. Zawsze odstawałam od reszty, byłam wredna i posiadałam własne zdanie. Wszyscy mnie opuszczali, gdy tylko nadarzała się okazja. Miałam jedną, jedyną przyjaciółkę. MIAŁAM. Teraz musi mnie nienawidzić za to, co zrobiłam. Zresztą chyba najbardziej powinnam martwić się o siebie samą. Grozi mi zamknięcie u czubków. Jestem całkowicie normalna, jak każdy inny. Czas podjąć jakąś decyzję...
Odchodzę.
_____
Weszłam do domu i od razu sięgnęłam po mój plecak. Wypakowałam z niego szkolne podręczniki i wrzuciłam kilka płyt CD, słuchawki, discmana, trochę pieniędzy i czystych ubrań. Zarzuciłam plecak na ramię i założyłam okulary przeciwsłoneczne (co z tego, że słońce nie świeciło). Omiotłam mój pokój ostatnim, uważnym spojrzeniem.
- Kapitan Hailey wymeldowuje się. I mimo że odchodzę, mój cień będzie tu żył beze mnie - zasalutowałam do moich pluszaków, które stały na półkach (to wcale nie jest tak, że mam dziewiętnaście lat i już dawno powinnam była je wyrzucić). Uchyliłam lekko okna i wyszłam z domu, zamykając za sobą ogromne, szklane drzwi. Nie wiedziałam, dokąd pójdę, lecz postanowiłam, że odejdę kilka mil od mojego miasta i złapię najbliższy autobus dokądkolwiek.Szłam przed siebie już od dwóch godzin i w końcu doszłam do jakiegoś małego, zapyziałego miasteczka. Rozglądałam się za jakimś dworcem, czy chociażby przystankiem autobusowym, ale jedyną rzeczą, jaką znalazłam, była drewniana, zapleśniała budka z wyblakłym szyldem, na którym widniał napis "BUS". Podeszłam do niej i zapukałam w małe, brudne okienko.
- Przepraszam?
- W szym moe sużyś? - zapytał najwyraźniej podpity facet, siedzący za kasą.
- Chciałam spytać, czy może jest z tego miasta połączenie autobusowe do New Jeresey?
- Ależ oszywisie. - Poczułam wstrętną woń wódki.
- A ile kosztuje bilet w jedną stronę?
- Pieńdziesiot dolaów - wybełkotał.
- W takim razie poproszę - powiedziałam, wsuwając przez dziurę w szybie banknot dwudziestodolarowy, licząc że mężczyzna się nie zorientuje.
- Dziekuje baydzo - powiedział i podał mi bilet. Złożyłam go szybko na pół i przycisnęłam do piersi, po czym szybkim krokiem odeszłam od budki. W każdej chwili gościu mógł się zorientować, co zaszło i zażądać pełnej kwoty.
Kilkadziesiąt metrów dalej już zwolniłam kroku i spojrzałam na bilet. Do odjazdu autobusu miałam jeszcze dwie godziny. Usiadłam więc pod zardzewiałym znakiem z symbolem autobusu, włożyłam słuchawki do uszu i oparłam się o słup.*****
Wracam z kolejnym opowiadaniem! Nowy rok, nowe pomysły, nowa wena! W każdym bądź razie to dopiero początek, mam nadzieję, że ten fanfic spodoba się Wam tak jak poprzedni :"^D
Stay tuned
Xoxo
martyn.(Jakby ktoś nie wiedział, stare konto -> https://www.wattpad.com/user/straightouttadate)
CZYTASZ
Hi, My Name Is..
FanfictionCzasami ucieczka wydaje się najlepszym rozwiązaniem, ale czy porzucanie starych problemów nie sprowadza na naszą głowę gorszych koszmarów? To fanfiction było pisane od stycznia 2016 do października 2016 Dnia 30 i 31.08.2017 edytowałam je, by pop...