.21. Bye Bye Bye

852 70 8
                                    

   Jechaliśmy czarnym czterodrzwiowym Chevroletem Impalą Deana. Bracia zajmowali dwa przednie siedzenia, ja zaś siedziałam z tyłu. Mknęliśmy przez opustoszałe drogi Meksyku, a w tle grała Metallica. 
   - Z którego roku jest to auto? - zagadnęłam, gdy znudziło mi się podziwianie widoków za oknem.
   - '67 - odparł z widoczną dumą Dean.
   - Skąd ją wytrzasnąłeś? Mamy 2016 rok, raczej już ich nie produkują.
   - Dostał ją po ojcu - powiedział Sam. - Traktuje to autko jak swoje dziecko, więc lepiej nie zniszcz tapicerki, bo inaczej on zniszczy ciebie - dodał szeptem.
   Zaśmiałam się cicho.
   - Dean, czy mógłbyś włączyć normalną muzykę? Zawsze słuchamy tych dinozaurów rocka, zlituj się...
   - Jestem kierowcą, a kierowca jako jedyny ma prawo decydować o tym, czego wszyscy będą słuchać. No chyba, że mam włączyć Taylor Swift.
   - Dobra, lepiej nie. Zostańmy przy tym. 

   Mijała szósta godzina jazdy. Zrobiliśmy tylko dwa postoje, na których wszyscy kupiliśmy zapas kawy i batoników.
   - Ile jeszcze zostało nam do Lawrence? - zapytał Deana Sam.
   - Nie mam pojęcia, ale musimy kierować się nadal na północ - odparł Dean, spoglądając na mapę rozłożoną na kolanach. - Jesteśmy mniej więcej gdzieś tu. - Pokazał palcem na losowe miejsce na mapie. 
   - Dużo mi to mówi... - Sam przewrócił oczami. Aż zrobiło mi się ciepło w serduszku, a w oczach wezbrały mi łzy. Szkoda, że nigdy nie miałam rodzeństwa
   - A, właśnie, Hailey. Obiecałaś mi opowiedzieć o tym, jak to znalazłaś się w Meksyku z grupką seksownych Azjatek. 
   Uśmiechnęłam się i szybko odgoniłam od siebie melancholijne myśli.
   - Ach, tak. Faktycznie, obietnica to obietnica. - Wzięłam łyka zimnej kawy. - A więc wszystko zaczęło się jakiś rok, może półtora roku temu. Mieszkałam sobie spokojnie z rodzicami na przedmieściach jakiejś pipidówy w Delaware. Byłam zbuntowanym dzieckiem i, w wielkim skrócie, uciekłam z domu po tym, jak prawie zabiłam moją przyjaciółkę pod wpływem narkotyków. 
   - Whoa! - zaśmiał się Dean. - Serio mówisz? 
   Poczułam się podniesiona na duchu tym, że podchodził do tego z humorem. 
   - Tak. No więc postanowiłam, że ucieknę do New Jersey. Nie wiedziałam, co będę tam robić. Ale w autobusie do Jersey spotkałam Franka, który, jak się okazało, gra w punk-rockowym zespole. Zaprzyjaźniłam się z nim i razem polecieliśmy do LA, gdzie miałam zacząć na nowo. 
   - Jeszcze nie doszłaś do momentu z Azjatami, a ta historia już jest nieźle popieprzona - zauważył Sam, uśmiechając się.
   - Na czym to ja skończyłam? Aha. Wynajęłam w LA jakieś mieszkanie i zaczęłam pracować w wyjebanym w kosmos hotelu, w którym mieszkali sami snobistyczni i bogaci ludzie. Byłam tam co prawda sprzątaczką, ale płacili mi nieźle. Pewnego dnia, gdy poszłam sprzątać w wielkim apartamencie, zaczęłam sobie śpiewać podczas pracy i wtedy okazało się, że nie jestem sama w pokoju. Za drzwiami stał lokator mieszkanka - młody Azjata - który wszystko słyszał i zaproponował mi pracę w Korei. Miałam śpiewać w jakimś girlsbandzie. No, ale dobra. Przystałam na to, bo ponoć mieli dużo mi płacić. W międzyczasie rodzice zaczęli mnie szukać, więc ucieczka do Korei była super pomysłem.
   - To ty byłaś w zespole?! - zdziwił się Dean.
   - No a w jakich okolicznościach się poznaliśmy? Na moim koncercie! 
   - O cholera, chyba wypiłem o jedno piwo za dużo. Miałem iść do klubu, a tymczasem wylądowałem na jakimś koncercie... wow.
   - Więcej nie pijesz, braciszku. - Sam poklepał ironicznie Deana po ramieniu. - Ale daj Hailey skończyć.
   - Dobra, to czemu uciekłaś teraz?
   - I tu się zaczyna najlepsza historia. Otóż moja relacja z tym Azjatą... jakby to powiedzieć... zgłębialiśmy naszą znajomość i zostaliśmy parą. On był w koreańskim boysbandzie i oba nasze zespoły miały mieć wspólną trasę najpierw po Meksyku, a później po Stanach. Niestety, przyłapałam mojego, już teraz byłego, chłopaka ze swoim kolegą na pewnej rozmowie. W skrócie - okazało się, że mój ukochany jest gejem. Nie mogłam znieść myśli, że przez cały czas mnie oszukiwał, więc poszłam do pubu z zamiarem schlania się w trzy dupy, ale trafiłam tam na was. Koniec.
   - Jezu, chciałbym mieć tak interesującą biografię - powiedział zaszokowany Sam. 
   - Twój były jest gejem. No nieźle. Ja na twoim miejscu najpierw włożyłbym mu w nocy kija w dupę, a potem uciekł. 
   Mimowolnie się zaśmiałam.
   - Nie przejmuj się tym dupkiem. W Kansas znajdziesz sobie lepszego. 
   - A tak w ogóle, to co będę robić w Kansas?
   - Będziesz pomagać Ellen w barze dla łowców. Na pewno przyda jej się pomoc, bo Jo ma dość siedzenia w domu i wbrew wszystkiemu pcha się na polowania. Wiesz, będziesz musiała przez cały czas znosić podpitych świrusów i lać im alkoholu, dopóki za niego płacą. To chyba nie jest zbyt wymagające, co?
   - Nie, luzik arbuzik. Dam sobie radę. 

_____

   Siedzieliśmy przy barze Harvelle's Roadhouse i sączyliśmy tequilę, której nalała nam Ellen. Wyglądała ona na nieugiętą i zaciętą kobietę, ale naprawdę była miła i bardzo sympatyczna. Tak jak przewidywał Dean, niezmiernie się ucieszyła na wieść o tym, że przyjechałam pomagać jej w prowadzeniu przydrożnego pubu. 
   - Dzięki Bogu, że Sam i Dean na ciebie trafili - powiedziała, przewieszając sobie przez ramię zabrudzoną ścierkę. - Widzisz, moja córka - Jo - wyfruwa mi z gniazda. Marzą jej się polowania na demony. Wiesz, jej tata też polował. On i ojciec Winchesterów znali się. Niestety, Harvelle zginął, a jego córka chce dokończyć to, co zaczął. Nie dociera do niej to, że może skończyć tak jak on, czyli trzy metry pod ziemią. Jej ambicje sprawiły, że zostałam sama z barem i powoli nie daję sobie z nim rady.
   - Nie ma problemu, pani Harvelle...
   - Mów mi Ellen - przerwała mi. - Po prostu Ellen. 
   - ...Ellen. Mam nadzieję, że będzie nam się dobrze pracować. 
   - Jedno piwo korzenne, Ellen! - zawołał ktoś od progu.
   - Robi się, Bobby! 
   - Kto to? - zapytałam szeptem Deana.
   - To jest Bobby. Bobby Singer. Opiekował się nami, gdy tata chodził na polowania. W sumie jest dla nas takim drugim ojcem. Nie zawsze się z nami zgadza, prawie zawsze nas krytykuje, ale mimo to w jakiś sposób go kochamy. 
   - Co to za dziewoja tam, przy barze? - zapytał Bobby.
   - Siemasz, Bob. To jest Hailey, nasza koleżanka z...
   - ...z Delaware. Przyjechałam tu z Winchesterami, by pomóc Ellen w barze. Potrzebowałam pracy, a tak się złożyło, że się poznaliśmy. 
   - Bobby jestem - powiedział i podał mi rękę. - A ty...?
   - Hailey. Hailey Winterson. - Uśmiechnęłam się.
   Bobby minął mnie i poszedł do schowka, który znajdował się w korytarzyku za barem.
   - Chyba cię polubił - powiedział przyciszonym głosem Sam. 
   - A gdzie on poszedł?
   - Do schowka, ale nie mam pojęcia po co. 
   Nie trzeba było długo czekać. Bobby wrócił dosłownie dwie minuty później z czymś w ręce.
   - Witaj w rodzinie - powiedział i rzucił mi czymś w twarz. 
   - Co to jest? - spytałam, oglądając ową rzecz.
   - No, przyjrzyj się. Co to jest? - Na twarzy Bobby'ego rozkwitł szeroki uśmiech.
   - Dres?
   - Owszem. Ale to nie byle jaki dres. Będziesz pracować w barze, więc otrzymujesz ode mnie ten oto Wspaniały Pomarańczowy Dres Wpierdolu. 
   Dean, Sam i Ellen parsknęli śmiechem. 
   - Nie rozumiem. Czym on się różni od zwykłego dresu?
   - Ma moc rzucania rasenganami - powiedział przez śmiech Dean.
   - To taki znak, że oficjalnie dołączyłaś do naszej nadnaturalnej społeczności.
   Zaczęłam się śmieć razem z resztą. Chyba faktycznie odnalazłam nową rodzinę.

*****

   Wróciłam! Niby mam wakacje, a jednak dopiero teraz - pod koniec sierpnia - jestem w domu. Czas nadrobić zaległości!
   Xoxo,
martyn.

Hi, My Name Is..Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz