Siedziałam na tylnym siedzeniu Impali i wpatrywałam się w krople deszczu spływające po szybie. Od czasu wyjazdu z Tennessee nie odezwałam się do Winchesterów ani słowem. Udawałam spokojną, lecz w środku umierałam. Rozmowa z Jungkookiem rozerwała moje wnętrzności na strzępy i otworzyła na nowo stare rany.
- Hai? - odezwał się Sam. - Wszystko w porządku?
- Chyba nie - odpowiedziałam. - Chyba nic już nie jest w porządku.
- Mamy parę spraw do załatwienia w Delaware - wtrącił się Dean. - Myśleliśmy z Sammym, że może chciałabyś jechać tam z nami i odwiedzić swoją rodzinę? Albo chociaż popatrzeć na swój dom?
- Tak, pojedźmy tam. Może widok rodzinnego domu pomoże mi poukładać myśli...
- W takim razie obieramy kierunek na Delaware!_____
Do mojego rodzinnego miasta zajechaliśmy o świcie. Całą drogę do Delaware przespałam i obudził mnie dopiero chłód, który wdarł się do wnętrza samochodu, gdy Dean i Sam z niego wyszli. Szczelnie opatuliłam się kurtką i podniosłam do pozycji siedzącej. Na zewnątrz dopiero robiło się widno, a przy ziemi osiadała mgła. Założyłam buty i wysiadłam z samochodu.
- Witamy w domu - powiedział Dean.
- Nie wiem dlaczego, ale cieszę się, że tu jestem. Mimo, że nienawidzę tego miejsca i wiążę z nim złe wspomnienia, to czuję się tu... bezpiecznie?
- Dom to dom, my też czujemy się swojsko w Kansas, mimo że spłonął tam nasz dom i matka.
Skomentowałam to milczeniem.
- W każdym razie chyba pójdę się przejść i zobaczyć, co się tu zmieniło. Później zajdę pod mój dom i... i zobaczę wtedy, co dalej.
- Jeśli będziesz miała okazje porozmawiać z rodzicami, zrób to - polecił Sam.
- Spróbuję.Szłam pustymi uliczkami mojego miasta. Na chodnikach leżały sterty opadłych z drzew liści, a na niebie można było już dostrzec wielkie, ciężkie chmury. Przeczesałam ręką włosy i usiadłam na krawężniku, na którym zazwyczaj siedziałam z Hannah - moją przyjaciółką - zanim wszystko schrzaniłam. Zwykle piłyśmy tu kawy ze Starbucksa i paliłyśmy ręcznie zwijane papierosy. Wspomnienia uderzyły mnie z taką siłą, że nie potrafiłam powstrzymać potoku łez płynącego z moich oczu. Nie wydawałam z siebie żadnego dźwięku, nie poruszałam się - po prostu siedziałam na tym krawężniku i płakałam jak małe dziecko. Włożyłam rękę do kurtki i wciągnęłam z niej ostatniego wygniecionego papierosa i pudełeczko zapałek. Zapach tytoniowego dymu, ten toksyczny posmak w ustach sprawił, że wspomnienia o Hannah stały się jeszcze bardziej żywe. Od mojej ucieczki minął rok i przez cały ten czas ani razu nie odczułam takiej tęsknoty i poczucia winy. Gdy tylko uspokoiłam się trochę, wstałam i poszłam dalej.
Mijałam domy znanych mi seniorów i znajomych ze szkoły. Była prawie szósta rano, a miasto nadal było opustoszałe. Kiedy przechodziłam obok domu Hannah, ujrzałam jej sylwetkę w oknie. Stała i wpatrywała się w jakiś odległy punkt - a może patrzyła na coś, czego wcale nie było? Najprawdopodobniej była po prostu na haju, co często jej się zdarzało. Nieśmiało pomachałam jej, a oczy znów zaszły mi łzami. Odmachała mi, ale nie poprawiło mi to nastroju. Wiedziałam, że mnie nie rozpoznała. Poszłam dalej. Minęłam miejsce, w którym postrzeliłam moją najlepszą przyjaciółkę i pierwszy raz byłam pod wpływem narkotyków. Miałam ochotę krzyczeć na jego widok. Chciałam spalić ten budynek, zniszczyć go i wszystko, co z nim związane.
W końcu nadszedł czas na najcięższy moment. Udałam się w kierunku mojego domu. Już widziałam go przez drzewa, widziałam jego werandę i dach. Widziałam jego szary komin i granatowy płot. Moje serce zaczęło bić szybciej, krew zaczęła pulsować w żyłach, a ja sama zaczęłam biec. Gdy ujrzałam go w całej okazałości, miałam ochotę rozpłakać się ze szczęścia, ale nie miałam już łez. Wystarczyło tylko przejść przez ulicę i pchnąć furtkę, by się w nim znaleźć. Byłam taka szczęśliwa, gdy...
...ujrzałam wybiegające z niego dzieci. Jakieś obce dzieciaki właśnie wybiegły z mojego domu i wsiadły do czerwonego Land Rovera. Zaraz za nimi wyszedł jakiś mężczyzna - to nie był mój tata. Na werandzie stała jakaś kobieta - najprawdopodobniej matka chłopców - i machała im na pożegnanie. Gdy auto odjechało, podeszłam do płotu, otworzyłam furtkę i weszłam na taras. Stanęłam przed drzwiami, odetchnęłam głęboko i zadzwoniłam dzwonkiem. Po chwili w drzwiach pojawiła się ta sama kobieta, którą widziałam chwilę wcześniej.
- Um... Mogłabym w czymś pomóc? - zapytała. Miała blond włosy spięte w luźnego koka, przenikliwe, niebieskie oczy i piegi na policzkach. Była ubrana w za duże jeansy, t-shirt z logo Nike i kapcie.
- W sumie to tak - zaczęłam. - Jestem Hailey Winterson i... kiedyś mieszkała tu moja rodzina. Przyjechałam w odwiedziny po wielu latach i nie wiedziałam... mam na myśli... wie pani, gdzie państwo Winterson teraz mieszkają?
Kobieta popatrzyła na mnie wzrokiem pełnym niedowierzania. Jednak w jej oczach mogłam dojrzeć też coś w rodzaju bólu lub współczucia.
- Nie wiem, jak ci to powiedzieć. Uhm... Państwo Winterson nie żyją od ponad pół roku. Stracili życie w wypadku, gdy dwa pociągi zderzyły się ze sobą. Zginęli na miejscu.
Poczułam jak kolana się pode mną uginają, a ziemia zapada. Nie potrafiłam uwierzyć w to, co usłyszałam.
- Dz-dziękuję... - bąknęłam. - To ja w takim razie po prostu... pójdę. Do wiedzenia.
- Miłego dnia._____
Znajdowałam się na cmentarzu przy lokalnym kościele. Klęczałam przy grobie moich rodziców i płakałam, obejmowałam płytę grobową ramionami. Zaczął padać deszcz i krople spadające z nieba mieszały się z moimi łzami.
- To niesprawiedliwe - łkałam. - To zbyt wiele, nie mogę się z tym pogodzić. Mam dosyć! Dlaczego życie zabiera mi wszystko?! Dlaczego?!
Deszcz nasilił się i zaczęło wiać. Podniosłam się z błotnistego gruntu i wytarłam nos rękawem. W głowie miałam tylko jedną myśl, tylko jeden cel. Nie zastanawiając się, poszłam na most przecinający rzekę Delaware.Spojrzałam na szare niebo. Przepraszam, mamo, pomyślałam. Wspięłam się na barierkę, i stanęłam po jej drugiej stronie. Oplotłam ramiona wokół metalowej rury i odchyliłam się. Spojrzałam w dół na rwącą rzekę. W twarz uderzył mnie lodowaty wiatr i ostre krople deszczu. Nadszedł ten czas, to musiało się stać. To było do przewidzenia, wiedziałam, że to nieuniknione.
Skoczyłam.
*****
Xoxo,
martyn.
CZYTASZ
Hi, My Name Is..
FanfictionCzasami ucieczka wydaje się najlepszym rozwiązaniem, ale czy porzucanie starych problemów nie sprowadza na naszą głowę gorszych koszmarów? To fanfiction było pisane od stycznia 2016 do października 2016 Dnia 30 i 31.08.2017 edytowałam je, by pop...