.23. This Is Gospel

833 69 15
                                    

   Kościół i plebania, na której mieszkał ojciec Gordon, znajdowały się stosunkowo niedaleko od zajazdu Ellen. Różnica była taka, że bar stał na odludziu przy drodze, a kościół w małym miasteczku. Ojciec Gordon był tam jedynym duchownym, gdyż nie było zapotrzebowania na większą ilość pastorów. Mieszkał on na plebani wraz ze swoją żoną i dwiema córkami. Obie dziewczynki miały po dwanaście lat i były bliźniaczkami jednojajowymi. Miały krótko ścięte blond włosy i zazwyczaj chodziły w sukienkach. Z daleka do złudzenia przypominały słynne bliźniaczki z Lśnienia, co na początku przyprawiało mnie o dreszcze. 
   Praca w kościele nie była zbyt trudna. Polegała głównie na sprzątaniu i przystrajaniu kościoła, zbieraniu na tacę podczas mszy lub zastępowaniu organisty, gdy zachorował. Poza tym często odwiedzali mnie tam Sam i Dean. Co jakiś czas wpadali do pastora na obiad i opowiadali o tym, czego doświadczyli podczas ostatnich zadań. Lubiłam słuchać ich opowieści. Wiele razy zastanawiałam się nad tym, by samej rozpocząć polowania lub połączyć siły z Jo, ale nigdy nie miałam na tyle odwagi, by się tego faktycznie podjąć. Do czasu.

   Siedzieliśmy w ogrodzie należącym do plebani i jedliśmy ciasto, które upiekła Martha - żona ojca Gordona. 
   - Macie więcej tego ciasta? - zapytał Dean, zjadając ostatnie okruszki ze swojego talerza.
   - Tak. Hailey, przyniesiesz? 
   - Oczywiście - odpowiedziałam. Nie mogłam się sprzeciwiać, za to mi w sumie płacili. 
   Poszłam do kuchni i zgarnęłam całą blachę placka wiśniowego. Gdy wróciłam, bracia gorączkowo o czymś dyskutowali z ojcem Gordonem przyciszonymi głosami. 
   - Przykro mi, chłopcy, ale nie mogę tego dla was zrobić - odparł pastor, odchylając się w krześle. - Mam wtedy ważne spotkanie w Watykanie, na które muszę lecieć. 
   - Naprawdę nie da się nic zrobić, jakoś tego przesunąć? - zapytał Sam.
   - Niestety nie. Naprawdę chciałbym wam pomóc, ale to niemożliwe. 
   - O co chodzi? - spytałam, stawiając na stole ciasto, które Dean od razu obrzucił wygłodniałym spojrzeniem. 
   - Później ci powiemy, Hai - powiedział z pełnymi ustami. Sam rzucił mi przepraszające spojrzenie. 
   - Dean, chyba czas już na nas - powiedział.
   - Daj spokój, Sammy. To ciasto jest takie dobre. 
   - Musimy iść - powiedział stanowczo Sam i wstał od stołu. 
   Widząc to, Dean zaczął pakować kawałki ciasta do kieszeni swojej kurtki. 
   - Co ty robisz? Pogrzało cię?! 
   Ojciec Gordon uśmiechnął się. 
   - Mogę ci to zapakować, Dean. Nie ma najmniejszego problemu. 
   - O, to super. Mogę wziąć resztę blachy?
   - Jeśli chcesz - odparł ze stoickim spokojem pastor. 

   Staliśmy przy czarnej Impali Winchesterów. Dean zadowolony z siebie nadal jadł ciasto.
   - Co ty odwaliłeś? - zapytał Sam. Widać było, że ledwo powstrzymywał wybuch gniewu.
   - Nie chcesz mi kupować ciasta, to zbieram zapasy, póki mogę. 
   - Jak to nie...
   - O czymś mieliście mi powiedzieć - przerwałam, by nie dopuścić do kłótni braci.
   - Ach, tak. Rozmawialiśmy z ojcem Gordonem o tym, czy nie zechciałby pomóc nam w odprawianiu egzorcyzmów w Tennessee. Jest tam dla nas pewna sprawa i w tym wypadku wolelibyśmy skorzystać z pomocy fachowca, by uniknąć porażki. 
   - Jak sama słyszałaś, ojciec Gordon ma jednak inne sprawy na głowie i nie może nam pomóc. 
   - Przykra sprawa - skomentowałam.
   - Ale mamy pewien pomysł, jak to rozwiązać. 
   - No słucham. - Oparłam się o maskę auta.
   - Myśleliśmy nad wzięciem ciebie.
   - Nie rozumiem... - powiedziałam, mimo że od razu załapałam, o co im chodzi.
   - Chcemy wziąć cię na wyprawę. Masz doświadczenie w pracy w kościele, więc wystarczy tylko odpowiednie przebranie i nikt się nie zorientuje.
   - Nie umiem odprawiać egzorcyzmów.
   - Daj spokój, to będzie pic na wodę. Poza tym nie ty będziesz odprawiać egzorcyzmy, a ja - powiedział beztrosko Dean. - Ty i Sammy będziecie robić za moich pomocników. Narysujecie diabelską pułapkę, porozsypujecie sól czy coś. 
   - A co to w ogóle za sprawa?
   - Gazety odnotowały wiele dziwnych zdarzeń w okolicach największego ośrodka biznesowego w tamtym stanie. Zbadaliśmy trochę tę sprawę i odkryliśmy, że na terenie bazy biznesmenów był kiedyś cmentarz z czasów wojny secesyjnej. Najprawdopodobniej mamy do czynienia z jakimś duchem. 
   - Dlaczego nie wystarczy ci tylko Sam? - zapytałam.
   - W naszym miejscu docelowym trwa aktualnie jakiś zjazd azjatyckich biznesmenów. Jest ich na tyle dużo, że Sam w pojedynkę nie da rady ich odciągnąć. Potrzeba nam do tego drugiego "księdza". - Dean narysował w powietrzu cudzysłów. 
   - Okay, pasuje mi to. 
   - I na to liczyłem. - Dean poklepał mnie po ramieniu. 

Hi, My Name Is..Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz