Kościół i plebania, na której mieszkał ojciec Gordon, znajdowały się stosunkowo niedaleko od zajazdu Ellen. Różnica była taka, że bar stał na odludziu przy drodze, a kościół w małym miasteczku. Ojciec Gordon był tam jedynym duchownym, gdyż nie było zapotrzebowania na większą ilość pastorów. Mieszkał on na plebani wraz ze swoją żoną i dwiema córkami. Obie dziewczynki miały po dwanaście lat i były bliźniaczkami jednojajowymi. Miały krótko ścięte blond włosy i zazwyczaj chodziły w sukienkach. Z daleka do złudzenia przypominały słynne bliźniaczki z Lśnienia, co na początku przyprawiało mnie o dreszcze.
Praca w kościele nie była zbyt trudna. Polegała głównie na sprzątaniu i przystrajaniu kościoła, zbieraniu na tacę podczas mszy lub zastępowaniu organisty, gdy zachorował. Poza tym często odwiedzali mnie tam Sam i Dean. Co jakiś czas wpadali do pastora na obiad i opowiadali o tym, czego doświadczyli podczas ostatnich zadań. Lubiłam słuchać ich opowieści. Wiele razy zastanawiałam się nad tym, by samej rozpocząć polowania lub połączyć siły z Jo, ale nigdy nie miałam na tyle odwagi, by się tego faktycznie podjąć. Do czasu.Siedzieliśmy w ogrodzie należącym do plebani i jedliśmy ciasto, które upiekła Martha - żona ojca Gordona.
- Macie więcej tego ciasta? - zapytał Dean, zjadając ostatnie okruszki ze swojego talerza.
- Tak. Hailey, przyniesiesz?
- Oczywiście - odpowiedziałam. Nie mogłam się sprzeciwiać, za to mi w sumie płacili.
Poszłam do kuchni i zgarnęłam całą blachę placka wiśniowego. Gdy wróciłam, bracia gorączkowo o czymś dyskutowali z ojcem Gordonem przyciszonymi głosami.
- Przykro mi, chłopcy, ale nie mogę tego dla was zrobić - odparł pastor, odchylając się w krześle. - Mam wtedy ważne spotkanie w Watykanie, na które muszę lecieć.
- Naprawdę nie da się nic zrobić, jakoś tego przesunąć? - zapytał Sam.
- Niestety nie. Naprawdę chciałbym wam pomóc, ale to niemożliwe.
- O co chodzi? - spytałam, stawiając na stole ciasto, które Dean od razu obrzucił wygłodniałym spojrzeniem.
- Później ci powiemy, Hai - powiedział z pełnymi ustami. Sam rzucił mi przepraszające spojrzenie.
- Dean, chyba czas już na nas - powiedział.
- Daj spokój, Sammy. To ciasto jest takie dobre.
- Musimy iść - powiedział stanowczo Sam i wstał od stołu.
Widząc to, Dean zaczął pakować kawałki ciasta do kieszeni swojej kurtki.
- Co ty robisz? Pogrzało cię?!
Ojciec Gordon uśmiechnął się.
- Mogę ci to zapakować, Dean. Nie ma najmniejszego problemu.
- O, to super. Mogę wziąć resztę blachy?
- Jeśli chcesz - odparł ze stoickim spokojem pastor.Staliśmy przy czarnej Impali Winchesterów. Dean zadowolony z siebie nadal jadł ciasto.
- Co ty odwaliłeś? - zapytał Sam. Widać było, że ledwo powstrzymywał wybuch gniewu.
- Nie chcesz mi kupować ciasta, to zbieram zapasy, póki mogę.
- Jak to nie...
- O czymś mieliście mi powiedzieć - przerwałam, by nie dopuścić do kłótni braci.
- Ach, tak. Rozmawialiśmy z ojcem Gordonem o tym, czy nie zechciałby pomóc nam w odprawianiu egzorcyzmów w Tennessee. Jest tam dla nas pewna sprawa i w tym wypadku wolelibyśmy skorzystać z pomocy fachowca, by uniknąć porażki.
- Jak sama słyszałaś, ojciec Gordon ma jednak inne sprawy na głowie i nie może nam pomóc.
- Przykra sprawa - skomentowałam.
- Ale mamy pewien pomysł, jak to rozwiązać.
- No słucham. - Oparłam się o maskę auta.
- Myśleliśmy nad wzięciem ciebie.
- Nie rozumiem... - powiedziałam, mimo że od razu załapałam, o co im chodzi.
- Chcemy wziąć cię na wyprawę. Masz doświadczenie w pracy w kościele, więc wystarczy tylko odpowiednie przebranie i nikt się nie zorientuje.
- Nie umiem odprawiać egzorcyzmów.
- Daj spokój, to będzie pic na wodę. Poza tym nie ty będziesz odprawiać egzorcyzmy, a ja - powiedział beztrosko Dean. - Ty i Sammy będziecie robić za moich pomocników. Narysujecie diabelską pułapkę, porozsypujecie sól czy coś.
- A co to w ogóle za sprawa?
- Gazety odnotowały wiele dziwnych zdarzeń w okolicach największego ośrodka biznesowego w tamtym stanie. Zbadaliśmy trochę tę sprawę i odkryliśmy, że na terenie bazy biznesmenów był kiedyś cmentarz z czasów wojny secesyjnej. Najprawdopodobniej mamy do czynienia z jakimś duchem.
- Dlaczego nie wystarczy ci tylko Sam? - zapytałam.
- W naszym miejscu docelowym trwa aktualnie jakiś zjazd azjatyckich biznesmenów. Jest ich na tyle dużo, że Sam w pojedynkę nie da rady ich odciągnąć. Potrzeba nam do tego drugiego "księdza". - Dean narysował w powietrzu cudzysłów.
- Okay, pasuje mi to.
- I na to liczyłem. - Dean poklepał mnie po ramieniu.
CZYTASZ
Hi, My Name Is..
FanfictionCzasami ucieczka wydaje się najlepszym rozwiązaniem, ale czy porzucanie starych problemów nie sprowadza na naszą głowę gorszych koszmarów? To fanfiction było pisane od stycznia 2016 do października 2016 Dnia 30 i 31.08.2017 edytowałam je, by pop...