.6. Face Everything And Rise

1.5K 92 14
                                    

   Mieszkałam w LA już ponad dwa miesiące. Wszystko było w jak najlepszym porządku. Zarabiałam dostateczną sumę pieniędzy, by płacić rachunki za mieszkanie i mieć za co wyżyć. Jedyną rzeczą, której mi brakowało to kontaktu z Frankiem - w ogóle się nie widzieliśmy od mojego przyjazdu tutaj. Ale nie narzekałam na nic. Było tysiąc razy lepiej niż w moim rodzinnym mieście, no i podobało mi się to, że nikt mnie tu nie szukał. Podsumowując - spontaniczne opuszczenie domu wyszło mi jak najbardziej na dobre.

   Był dzień jak każdy inny. Przyszłam do pracy, włożyłam swój błękitny fartuszek, zmieniłam czarne Martensy na rozdeptane kapciuchy i założyłam na głowę koronkowy czepek. Ten obowiązkowy mundurek doprowadzał mnie do szału, ale za noszenie tego badziewia dostawałam wypłatę, więc nie widziałam sensu w robieniu afery z powodu jakiegoś przygłupiego stroju.
   Wrzuciłam na wózek nowe środki do czyszczenia toalet, zgarnęłam z kantorka mopa z wiadrem i udałam się do małego pomieszczenia obok recepcji, by sprawdzić, które pokoje dzisiaj mam sprzątnąć. Według rozpiski miałam odwiedzić pokoje 325, 421, 894, 221 i pokój 6227. Zdziwiło mnie to trochę, bo pokoje z czterocyfrową numeracją były apartamentami siedmioosobowymi i rzadko kiedy były wynajmowane. Nie tracąc ani chwili, weszłam do windy i pojechałam najpierw na drugie piętro, by uprzątnąć pokój 221.

   Stałam przed ogromnymi drzwiami apartamentu 6277. Nie dobiegały z niego żadne dźwięki, więc musiał być pusty. Nienawidziłam, gdy ludzie byli w środku, gdy akurat chciałam sprzątać, zawsze wprawiało mnie to w zakłopotanie i nie wiedziałam jak mam się zachować w takiej sytuacji.
   Wyjęłam z kieszeni klucz, włożyłam go do zamka i przekręciłam. Weszłam po cichu do środka i rozejrzałam się, czy przypadkiem nikt nie siedzi, gdzieś w jakimś niewidocznym na pierwszy rzut oka zakamarku. Nie zauważając żadnego żywego stworzenia, wciągnęłam wózek za sobą i zamknęłam drzwi. Apartamenty były bardzo drogie, ale też bardzo bogato urządzone w środku (pomijając fakt, że pracowałam w wyjątkowo ekskluzywnym hotelu). Naprzeciw wejścia stała kanapa, a na ścianie zawieszona była ogromna plazma. Po obydwu stronach telewizora stały wysokie, podłużne głośniki, a we wnęce pod ekranem, było DVD. Nie mogłam się napatrzeć na efekt, jaki wywoływało całe pomieszczenie urządzone w odcieniach bieli, czerni oraz beżu. Korzystając z okazji przebywania w tak bogatym pomieszczeniu, postanowiłam, że sprzątaniu potowarzyszy mi muzyka. Wyjęłam z discmana moją Metamorphosis i zaczęłam bujać się w rytm Days of War.
   Z głośną muzyką pracowało się o wiele lepiej. Wywijałam miotłą na wszystkie strony i "tańczyłam". ścierając kurze piórkową miotełką. Stanęłam na chwilę, by poczekać aż rozpocznie się Hollywood Whore. Gdy tylko piosenka się rozkręciła, zaczęłam śpiewać i odprawiać jeszcze dziksze tańce. Byłam w połowie kręcenia niezdarnego piruetu z mopem w ręce, kiedy coś przykuło mój wzrok. Momentalnie pobladłam i zabrakło mi tchu. Próbowałam zaczerpnąć powietrza, lecz nie potrafiłam. Zatrzymałam się w tej dziwacznej pozie, próbując przyswoić do siebie przerażający fakt - ktoś przyglądał mi się zza drzwi jednego z trzech pokoi.
   Powoli opuściłam ręce, wyprostowałam się i poprawiłam czepek.
   - Kto tam jest? - zawołałam drżącym ze wstydu głosem.
   Nikt nie odpowiedział, a twarz schowała się w głąb ciemnego pomieszczenia.
   - Ugh, wyłaź podglądaczu, widzę cię! - krzyknęłam rozdrażniona.
   Drzwi otworzyły się szerzej. W cieniu stał dość wysoki Azjata o brązowych włosach. Wpatrywał się we mnie swoimi małymi, ciemnymi oczami, a ja zamilkłam. Założyłam kosmyk włosów za ucho i czułam, jak płoną mi policzki. Z jego spojrzenia można było jednak wywnioskować, że boi się mnie tak samo, jak ja jego.
    - Ja... no... Przepraszam, nie chciałam tego powiedzieć... - wydukałam zawstydzona.
   - Fajna muzyka - powiedział, uśmiechając się lekko.
   - Co...? - Byłam kompletnie zdezorientowana i dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, że w tle wciąż gra Papa Roach. - A tak, muzyka. Dzięki?
   Patrzyliśmy na siebie, a ja czułam, jak robię się coraz bardziej czerwona.
   - To ja już tego, no... pójdę. Zrobiłam, co miałam do zrobienia. Przepraszam za naruszenie spokoju... - Odruchowo zasalutowałam i odwróciłam się w kierunku wyjścia.
   - Zaczekaj... - powiedział cicho.
   - Hę?
   - Nie idź jeszcze. Jak się nazywasz?
   Wytarłam spocone ręce w fartuszek i odetchnęłam głęboko.
   - Hai... Hailey - wyrzuciłam z siebie.
   - Jungkook - powiedział, wyciągając do mnie rękę. Uścisnęłam ją i spuściłam wzrok. - Nie jesteś stąd, prawda?
   - Co? Skąd ty to wiesz?
   - Masz inny akcent niż reszta tutejszej obsługi.
   - Tak. Pochodzę z okolic New Jersey, o ile wiesz, gdzie to jest - powiedziałam wrednym tonem.
   - Wiem, gdzie to jest. Moi kuzyni tam mieszkają.
   - A więc, co ty tu robisz?
   - Przyleciałem tu z moim zespołem na wakacje.
   - Masz zespół? Wow, nieźle. Co gracie? Punk rock? Metalcore? A może indie?
   - Nie... jesteśmy k-popowym boysbandem.
   Wykrzywiłam twarz w geście niezrozumienia.
   - K-jakim?
   - K-popowym. Gramy k-pop.
   - Okay, chyba powoli zaczynam rozumieć. Jedna laska z mojej starej szkoły szalała na punkcie tego czegoś.
   - To nie jest to coś, tylko koreański pop.
   - Wszystko jedno, nie słucham tego. Zawsze wydawało mi się, że te wszystkie boysbandy to po prostu grupka pedałów i tyle.
   - Czy ja ci wyglądam na pedała? - zapytał poważnym tonem.
   - N-nie.
   - No więc właśnie. Zmieniając temat, mówił ci ktoś kiedyś, że masz dobry głos?
   - Słucham?
   - Słyszałem jak śpiewasz.
   - Ile słyszałeś? - Na moje policzki znów wystąpiły ciemnoczerwone rumieńce.
   - Wystarczająco dużo, by stwierdzić, że z takim głosem mogłabyś sprawdzić się w k-popowym girlsbandzie.
   Popatrzyłam na niego, oczekując, że zaraz się roześmieje. Jednak to nie nastąpiło, on mówił całkowicie poważnie.
   - Hahahahahahahahaha - wybuchłam niekontrolowanym śmiechem. - Ty tak na serio?
   - Jak najbardziej.
   - Słuchaj, zabawny jesteś. I w sumie poniekąd uroczy. Masz tu mój numer i zadzwoń, jak będziesz chciał pogadać. - Wręczyłam mu zgnieciony kawałek papieru, wyrwany z notatnika, po czym zabrałam wózek i wyszłam z apartamentu.

_____

   Cały dzień siedziałam w domu i rozmyślałam o moim przypadkowym spotkaniu z Jungkookiem. Ta znajomość zaczęła się w bardzo nietypowy sposób i jak najszybciej chciałam opowiedzieć o niej Frankowi, lecz nie miałam jego numeru. Jak na złość, nawet gdy kupiłam najtańszy telefon z klapką, nadal nie mogłam skontaktować się z moim najlepszym przyjacielem. Następnego dnia miałam mieć wolne, więc od razu postanowiłam, że pójdę do wytwórni. A nuż spotkam tam Franka...

*****

   Od razu przepraszam, że dość długo nie było rozdziału, ale zwyczajnie nie miałam czasu ani chęci na pisanie - ten tydzień był dla mnie wyjątkowo pechowy. Mam nadzieję, że mi to wybaczycie i będziecie zadowoleni, że w końcu wprowadziłam wątek z 'chinolem' xD
Xoxo
martyn.

Hi, My Name Is..Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz