Mieszkałam w LA już ponad dwa miesiące. Wszystko było w jak najlepszym porządku. Zarabiałam dostateczną sumę pieniędzy, by płacić rachunki za mieszkanie i mieć za co wyżyć. Jedyną rzeczą, której mi brakowało to kontaktu z Frankiem - w ogóle się nie widzieliśmy od mojego przyjazdu tutaj. Ale nie narzekałam na nic. Było tysiąc razy lepiej niż w moim rodzinnym mieście, no i podobało mi się to, że nikt mnie tu nie szukał. Podsumowując - spontaniczne opuszczenie domu wyszło mi jak najbardziej na dobre.
Był dzień jak każdy inny. Przyszłam do pracy, włożyłam swój błękitny fartuszek, zmieniłam czarne Martensy na rozdeptane kapciuchy i założyłam na głowę koronkowy czepek. Ten obowiązkowy mundurek doprowadzał mnie do szału, ale za noszenie tego badziewia dostawałam wypłatę, więc nie widziałam sensu w robieniu afery z powodu jakiegoś przygłupiego stroju.
Wrzuciłam na wózek nowe środki do czyszczenia toalet, zgarnęłam z kantorka mopa z wiadrem i udałam się do małego pomieszczenia obok recepcji, by sprawdzić, które pokoje dzisiaj mam sprzątnąć. Według rozpiski miałam odwiedzić pokoje 325, 421, 894, 221 i pokój 6227. Zdziwiło mnie to trochę, bo pokoje z czterocyfrową numeracją były apartamentami siedmioosobowymi i rzadko kiedy były wynajmowane. Nie tracąc ani chwili, weszłam do windy i pojechałam najpierw na drugie piętro, by uprzątnąć pokój 221.Stałam przed ogromnymi drzwiami apartamentu 6277. Nie dobiegały z niego żadne dźwięki, więc musiał być pusty. Nienawidziłam, gdy ludzie byli w środku, gdy akurat chciałam sprzątać, zawsze wprawiało mnie to w zakłopotanie i nie wiedziałam jak mam się zachować w takiej sytuacji.
Wyjęłam z kieszeni klucz, włożyłam go do zamka i przekręciłam. Weszłam po cichu do środka i rozejrzałam się, czy przypadkiem nikt nie siedzi, gdzieś w jakimś niewidocznym na pierwszy rzut oka zakamarku. Nie zauważając żadnego żywego stworzenia, wciągnęłam wózek za sobą i zamknęłam drzwi. Apartamenty były bardzo drogie, ale też bardzo bogato urządzone w środku (pomijając fakt, że pracowałam w wyjątkowo ekskluzywnym hotelu). Naprzeciw wejścia stała kanapa, a na ścianie zawieszona była ogromna plazma. Po obydwu stronach telewizora stały wysokie, podłużne głośniki, a we wnęce pod ekranem, było DVD. Nie mogłam się napatrzeć na efekt, jaki wywoływało całe pomieszczenie urządzone w odcieniach bieli, czerni oraz beżu. Korzystając z okazji przebywania w tak bogatym pomieszczeniu, postanowiłam, że sprzątaniu potowarzyszy mi muzyka. Wyjęłam z discmana moją Metamorphosis i zaczęłam bujać się w rytm Days of War.
Z głośną muzyką pracowało się o wiele lepiej. Wywijałam miotłą na wszystkie strony i "tańczyłam". ścierając kurze piórkową miotełką. Stanęłam na chwilę, by poczekać aż rozpocznie się Hollywood Whore. Gdy tylko piosenka się rozkręciła, zaczęłam śpiewać i odprawiać jeszcze dziksze tańce. Byłam w połowie kręcenia niezdarnego piruetu z mopem w ręce, kiedy coś przykuło mój wzrok. Momentalnie pobladłam i zabrakło mi tchu. Próbowałam zaczerpnąć powietrza, lecz nie potrafiłam. Zatrzymałam się w tej dziwacznej pozie, próbując przyswoić do siebie przerażający fakt - ktoś przyglądał mi się zza drzwi jednego z trzech pokoi.
Powoli opuściłam ręce, wyprostowałam się i poprawiłam czepek.
- Kto tam jest? - zawołałam drżącym ze wstydu głosem.
Nikt nie odpowiedział, a twarz schowała się w głąb ciemnego pomieszczenia.
- Ugh, wyłaź podglądaczu, widzę cię! - krzyknęłam rozdrażniona.
Drzwi otworzyły się szerzej. W cieniu stał dość wysoki Azjata o brązowych włosach. Wpatrywał się we mnie swoimi małymi, ciemnymi oczami, a ja zamilkłam. Założyłam kosmyk włosów za ucho i czułam, jak płoną mi policzki. Z jego spojrzenia można było jednak wywnioskować, że boi się mnie tak samo, jak ja jego.
- Ja... no... Przepraszam, nie chciałam tego powiedzieć... - wydukałam zawstydzona.
- Fajna muzyka - powiedział, uśmiechając się lekko.
- Co...? - Byłam kompletnie zdezorientowana i dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, że w tle wciąż gra Papa Roach. - A tak, muzyka. Dzięki?
Patrzyliśmy na siebie, a ja czułam, jak robię się coraz bardziej czerwona.
- To ja już tego, no... pójdę. Zrobiłam, co miałam do zrobienia. Przepraszam za naruszenie spokoju... - Odruchowo zasalutowałam i odwróciłam się w kierunku wyjścia.
- Zaczekaj... - powiedział cicho.
- Hę?
- Nie idź jeszcze. Jak się nazywasz?
Wytarłam spocone ręce w fartuszek i odetchnęłam głęboko.
- Hai... Hailey - wyrzuciłam z siebie.
- Jungkook - powiedział, wyciągając do mnie rękę. Uścisnęłam ją i spuściłam wzrok. - Nie jesteś stąd, prawda?
- Co? Skąd ty to wiesz?
- Masz inny akcent niż reszta tutejszej obsługi.
- Tak. Pochodzę z okolic New Jersey, o ile wiesz, gdzie to jest - powiedziałam wrednym tonem.
- Wiem, gdzie to jest. Moi kuzyni tam mieszkają.
- A więc, co ty tu robisz?
- Przyleciałem tu z moim zespołem na wakacje.
- Masz zespół? Wow, nieźle. Co gracie? Punk rock? Metalcore? A może indie?
- Nie... jesteśmy k-popowym boysbandem.
Wykrzywiłam twarz w geście niezrozumienia.
- K-jakim?
- K-popowym. Gramy k-pop.
- Okay, chyba powoli zaczynam rozumieć. Jedna laska z mojej starej szkoły szalała na punkcie tego czegoś.
- To nie jest to coś, tylko koreański pop.
- Wszystko jedno, nie słucham tego. Zawsze wydawało mi się, że te wszystkie boysbandy to po prostu grupka pedałów i tyle.
- Czy ja ci wyglądam na pedała? - zapytał poważnym tonem.
- N-nie.
- No więc właśnie. Zmieniając temat, mówił ci ktoś kiedyś, że masz dobry głos?
- Słucham?
- Słyszałem jak śpiewasz.
- Ile słyszałeś? - Na moje policzki znów wystąpiły ciemnoczerwone rumieńce.
- Wystarczająco dużo, by stwierdzić, że z takim głosem mogłabyś sprawdzić się w k-popowym girlsbandzie.
Popatrzyłam na niego, oczekując, że zaraz się roześmieje. Jednak to nie nastąpiło, on mówił całkowicie poważnie.
- Hahahahahahahahaha - wybuchłam niekontrolowanym śmiechem. - Ty tak na serio?
- Jak najbardziej.
- Słuchaj, zabawny jesteś. I w sumie poniekąd uroczy. Masz tu mój numer i zadzwoń, jak będziesz chciał pogadać. - Wręczyłam mu zgnieciony kawałek papieru, wyrwany z notatnika, po czym zabrałam wózek i wyszłam z apartamentu._____
Cały dzień siedziałam w domu i rozmyślałam o moim przypadkowym spotkaniu z Jungkookiem. Ta znajomość zaczęła się w bardzo nietypowy sposób i jak najszybciej chciałam opowiedzieć o niej Frankowi, lecz nie miałam jego numeru. Jak na złość, nawet gdy kupiłam najtańszy telefon z klapką, nadal nie mogłam skontaktować się z moim najlepszym przyjacielem. Następnego dnia miałam mieć wolne, więc od razu postanowiłam, że pójdę do wytwórni. A nuż spotkam tam Franka...
*****
Od razu przepraszam, że dość długo nie było rozdziału, ale zwyczajnie nie miałam czasu ani chęci na pisanie - ten tydzień był dla mnie wyjątkowo pechowy. Mam nadzieję, że mi to wybaczycie i będziecie zadowoleni, że w końcu wprowadziłam wątek z 'chinolem' xD
Xoxo
martyn.
CZYTASZ
Hi, My Name Is..
FanfictionCzasami ucieczka wydaje się najlepszym rozwiązaniem, ale czy porzucanie starych problemów nie sprowadza na naszą głowę gorszych koszmarów? To fanfiction było pisane od stycznia 2016 do października 2016 Dnia 30 i 31.08.2017 edytowałam je, by pop...