Rozdział 4

12.2K 464 62
                                    

Po jakiś dziesięciu minutach jesteśmy na miejscu. Stoimy przed ładnym sklepem z dziecięcymi ubraniami na wystawie. „Księżniczka Zizi" czytam szyld nad drzwiami.

- Gdzie ty mnie Miki do licha zabrałeś?! – mówię z rozdrażnieniem.

- No do sklepu z ubrankami dla dzieci nie? Nie marudź, tylko mów ile wynosi nasz budżet.

- Nasz budżet? Mogę wydać 40 złotych – odpowiadam po zastanowieniu i przeliczeniu kieszonkowego do końca miesiąca.

- To git majonez, ja dorzucam jeszcze trzy dychy i mamy całkiem pokaźną sumkę - informuje mnie.

- Git majonez? Kto tak jeszcze mówi? – pytam ze złośliwym uśmiechem.

- Ja. A teraz chodź wreszcie – wzdycha prowadząc mnie do sklepu.

Wnętrze przechodzi moje najśmielsze oczekiwania. Wszystko urządzone jest w delikatnych odcieniach fioletu po lewej stronie, bądź zieleni po prawej. W oczy od razu uderza mnie pokaźna kolekcja małych, słodkich sukieneczek i bucików w najróżniejszych wzorach, kolorach i fasonach. Dobra będę szczera, czuję się mega zagubiona. Nie mam pojęcia, co kupuje się takim małym dzieciom, które się jeszcze nie urodziły. Patrzę bezradnie na Mikiego, który dziarskim krokiem zmierza ku ekspedientce.

- Cholera! Co ja mam robić? – myślę gorączkowo. Z braku lepszego pomysłu ruszam w jego kierunku.

- Oczywiście! – słyszę głos sprzedawczyni, gdy podchodzę bliżej.

- Bardzo mnie to cieszy – odpowiada na jakieś jej wcześniejsze stwierdzenie mój towarzysz.

- W takim razie jakiej płci jest dziecko? – pyta się kobieta patrząc sugestywnie na mój brzuch. O boże ona chyba nie myśli, że ja jestem w ...

- Jeszcze nie wiemy. Chcemy mieć niespodziankę – odpowiada mój już eks-przyjaciel przyciągając mnie do siebie.

- Oh to doprawdy urocze! – wykrzykuje zdecydowanie zbyt ciekawska jak na mój gust ekspedientka – mamy śpioszki, które idealnie pasują i na chłopca i na dziewczynkę...

Godzinę takiego ględzenia później udaje nam się wreszcie wyjść ze sklepu. Stoimy przed moją ulubioną kawiarnią Grycan. Trzymam w ręku ładną torebkę z logiem sklepu, w którym byliśmy przed chwilą. Są w niej dwie pary śpioszków, śliniaczek i całkiem słodka przytulanka w kształcie sowy.

- Dlaczego do jasnej cholery powiedziałeś jej, że jestem w ciąży?! – nie wytrzymuje i krzyczę na Mikiego. Nie obchodzi mnie nawet to, że ludzie zaczynają się za nami oglądać.

- Po pierwsze nie krzycz, bo idiotycznie to wygląda. Po drugie była zniżka dla młodocianych rodziców. A po trzecie chciałem zobaczyć twoja minę – mówiąc to uśmiecha się do mnie, robiąc oczy małego owczarka niemieckiego, który chce pogryźć twoją skarpetkę, ale pyta się o pozwolenie.

- Mikuś ja cię proszę ty więcej tak nie rób – droczę się z nim zrezygnowana.

- Dobra ma Bella muszę lecieć. Do jutra. Pamiętaj o sprawdzianie z polskiego – szybko mnie przytula i wsiada na rower odjeżdżając.

Szybkie pożegnania i nagłe zniknięcia to specjalność Mikołaja. Nie mając nic lepszego do roboty wracam do domu. Po drodze wstępuję jeszcze do Tesco, gdzie otworzyli bar szybkiej obsługi. Biorę na wynos piersi z kurczaka w panierce z płatków kukurydzianych i obieram kurs na dom.

Po kilku minutach jestem już na miejscu. Zostawiam rower w garażu i wchodzę do domu. Zapalam wszystkie światła na swojej drodze do kuchni. Tam w przelocie zostawiam kolacje i wdrapuje się po schodach do pokoju.

Przypadek? Nie sądzę proszę pana.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz