Rozdział 19

1.6K 109 18
                                    

Byłabym bardzo wdzięczna za każdy komentarz! Dziękuję też wszystkim za głosy na moje opowiadanie ;).

Rose
Suma tragicznych wydarzeń tego tygodnia osiągnęła apogeum. Kiedy mój tata został porwany, poczułam się jakby ktoś wyrwał cząstkę mojego serca.
Myślałam, że znajdę wsparcie w Scorpiusie, ale jak mogłam myśleć, że nasza znajomość będzie wstanie się utrzymać? Wprawiało mnie w smutek choćby najmniejsze podejrzenie, że jednak nic dla niego nie znaczyłam. Czemu miałabym być dla niego ważna? Ja i ten denerwujący kumpel mojego kuzyna? Ja i Wielka Gwiazda Pan Scorpius Jestem Kapitanem Quiditcha i Ja Tu Rządzę?
Gdyby ktoś bardziej rozsądny spojrzał się na nas z boku, a właściwie z każdej możliwej strony, uznałby, że przynoszę swoją głupotą hańbę domowi Roweny Ravenclaw.
Z drugiej strony wciąż wydawało mi się, że to co widzą obcy jest tylko jedną stroną zwirciadła. Jakby patrzyli się w lśniąca powierzchnię oceanu, ale nie dostrzegali dna spowitego ciemnością. Może powinnam uwierzyć przeznaczeniu, które popchnęło nas na tę samą drogę? Nie chciałam, by coś decydowało o moim losie. Zwłaszcza, jeśli było to coś mistycznego i nienamacalnego. Chciałam trzymać swoje życie w garści i być wszystkiego pewna.
Brak przekonania budzi obawy. Obawy wyprowadzają z kontroli.
Taka jest logiczna kolej rzeczy. Dobrze o tym wiedziałam i nie potrzebowałam dowodów. Wystarczyło mi tyle, ile miałam.
Jakbym nie próbowała, nie mogłam powstrzymać serii petard, które odpalały się w najskrytszych zakamarkach mojego serca,
gdy patrzyłam na Inez i Scorpiusa.
Nie straciłam jeszcze na tyle rozumu, by nie wiedzieć jak wiele kiedyś dla niego znaczyła.
Zdawałam sobie sprawę, że on uważa ją za część przeszłości. Może była tylko wspomnieniem, które zapala się jak iskierka w deszczowe dni spędzone w cieple nowego domu. Mimo to, pomogła mi uzmysłowić sobie to, co ważne.
Czy mam pewność, że mnie nie skrzywdzi? Czy nie skończę, uciekając przed przeszłością?
Wiedziałam, że takie rozwiązania nigdy nie mają sensu, że nie czynią nikogo silniejszym. Ludzie chwytają się ich, gdy czują, że powoli upadają, czasem po raz kolejny; rozumieją, że nie zniosą bólu, który powoduje zderzenie z twardą powierzchnię. Nie zniosą skutków.
Nie chciałam nie chciałam nie chciałam być jedną z takich osób. Ta myśl nieustannie pojawiała się w mojej głowie, wywoływała dreszcze na całym moim ciele. Ciarki znaczyły moją skórę zbyt często, bym nie przyzwyczaiła się do ich obecności.

Cały tydzień wszyscy rozprawiali o balu; część dziewczyn chwaliła się z kim idzie lub co założy, chłopcy opowiadali o swoich ,,grubych'' planach, a reszta była nastawiona podobnie jak ja ( czytaj: obchodziło ich to tak jak zeszloroczny śnieg). Byli tez tacy, którzy .użalali się nad sobą, szukając w sobie wad, jakby wygląd, pożądanie i sława były priorytetami w życiu.
Chloe starała się nie zamęczać mnie sprawami związanymi z balem, ale kiedy przyszedł piątek,dzień uroczystości, po prostu nie wytrzymała. Lekcje się skończyły i wszyscy, łącznie z naszą dwójką, zmierzali do swoich dormitorium, biblioteki lub innych miejsc
na terenie zamku.
-Wciąż nie mam pojęcia, co założyć. Wiesz, że nie mam zbyt dobrego gustu.
-Masz normalny gust- westchnęłam- I to nie ma znaczenia. I tak podobasz się Albusowi.
W tamtym momencie niczym obraz w przyśpieszeniu, za plecami mojej przyjaciółki pojawił się Potter i zasłonił jej oczy.
-Oczywiście, że tak. Rosie zawsze ma racje.- powiedział, zabierając dłonie i nachylając się zwinnie, by pocałować ją lw policzek.
Zaledwie muśnięcie.
Cieszyłam się widząc jak Chloe się rozpromienia, a mój bliski krewny tryska energią.
Chciałabym umieć zachowywać się tak jak oni. Ale czy rzeczywiście miałam sobie coś do zarzucenia? Miałam się czym przejmować. Przynajmniej nie histeryzowałam i nie płakałam po kątach, zamiast iść na lekcje. Starałam się być silna. Wiedziałam, że mój ojciec nie moze okazywać słabości w sytuacji w jakiej się znalazł. Gdzieś na tym pokręconym świecie walczył ze swoimi demonami o kontrolę nad emocjami. Nie wierzyłam, że mogło być inaczej. To wykraczało poza mój aktualny próg bólu.
Albus wcisnął się między mnie i Winters, otaczając swoimi rękami każdą z nas. Szczerzył się.
Po chwili na moją twarz wypłynął mizerny uśmiech, nad którym nie potrafiłam zapanować.
-Gdybyś nie był moją rodziną, umówiłabym się z tobą. Błąd. Oświadczyłabym się tobie i nie zwracałabym wcale uwagi na to, że to rola mężczyzny.- wyznałam śmiertelnie poważnym tonem.
Jeśli to w ogóle było możliwe kąciki ust Ślizgona powędrowały jeszcze bardziej w górę.
-Schlebiasz mi, kochana. Ale Scorpi chyba byłby ciut zazdrosny- powiedział rozradowany, ale gdy zobaczył moją minę, przystanął.
-No nie mów, że się wycofasz. Widzę jak na niego patrzysz.
-I jakie ma to znaczenie?- załamałam ręce- Nie mam na to siły.
Winters zamierzała najpierw coś powiedzieć, wykonać jakiś gest, ale nie chciała najwidoczniej pogarszać sytuacji, bo milczała i spoglądała z nadzieją na swojego chłopaka.
-Potrzebujesz go teraz bardziej niż wcześniej. Ja też. Nie chcę by między naszą paczką się popsuło.
Poczułam miłe uczucie rozchodzące się po moim ciele, gdy usłyszałam to niewinne słowo zaczynające się literą ,,p'', ale szybko wybudowałam mur między kolejnym zalążkiem radości a oceanem smutku.
- Oj, daj spokój. Dam sobie radę. Czemu akurat on miałby mi pomagać?- zaczęłam, ale przed moimi oczami pojawiła się Evie. Z jej twarzy mogłam wyczytać lekkie poirytowanie i po chwili dostrzegłam potencjalny powód jej braku cierpliwości.
-Vee, aleś ty niedostępna! Mi chodzi tylko o to, że...- Nathan zamilkł na nasz widok, wkładając ręce do tylnych kieszeni- Kogo my tu mamy...Szukałem was, kochani.
Al zmierzył go rozbawionym wzrokiem. Spojrzałam się na obu chłopców i dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, że Zabini przewyższał Ala o pół głowy albo więcej. Był lepiej zbudowany od Pottera, co dodatkowo zaznaczało różnice między nimi. Pomyślałam jak mój kuzyn musiał się czuć w gronie swoich kolegów i z jakiegoś niewytłumaczalnego powodu poczułam do niego jeszcze więcej respektu. Podziwiałam go za to, że nie podporządkował się silniejszym od niego. Był częścią grupy przyjaciół, a nie kimś potrzebnym do spełniania zachcianek. Ciekawa byłam jak wiele czasu i wysiłku musiało go kosztować zdobycie takiej reputacji.
-Chyba nie próbujesz swoich sztuczek na biednej Evie, co?- spytał Al, unosząc do góry brwi.
-Nie chce mnie- powiedział z teatralnym smutkiem, próbując się na siłę rozpłakać.
-Czy twoje ego już ucierpiało wystarczająco mocno? Bo jak chcesz to mogę poprawić...- powiedziała Evie, posyłając mu zwodniczy uśmiech.
Uderzyła go książką w głowę. Po jego głośnym okrzyku dziewczyna schowała przedmiot świadczący o jej przewinieniu do skórzanej torby zawieszonej na chudym ramieniu.
Wszyscy wybuchliśmy śmiechem, tylko jednemu Zabiniemu ta sytuacja niezbyt się podobała. Ku zaskoczeniu wszystkich padł na kolana i uczepił się nóg Nott. Leżał tak przez chwilę, nie odzywając się ani słowem. Evie posłała mu ostrzegawcze spojrzenie, a on udawał, że jest bardzo zainteresowany jej butami.
-Eee, mógłbyś wstać?- zapytała dziwnym tonem.
-Kobieto! Nie, nie mogę. Póki nie przeprosisz mnie za bycie taką oschłą!
Kiedy pojedyncza zmarszczka przecięła czoło dziewczyny, już wiedzieliśmy, że ich konfrontacja nie skończy się tak szybko jakby mogło się wydawać.
-Ja mam cię przeprosić? To ty nazywasz mnie sztywniaczką...
Na twarzy Nathana ewidentnie pojawiła się irytacja.
-Tylko żartowałem!- powiedział z pretensją w głosie i tym razem ułożył głowę na jej stopie, zamykając oczy.
Spojrzałam się na Ala, który pochwycił mój wzrok i podszedł do bruneta. Pociągnął go za koszulę.
-No dawaj, stary. Wstawaj.
Na początku Zabini opierał się koledze, ale po chwili w jego oczach pojawił się ten szczególny dla niego błysk i powoli zaczął podnosić się na nogi. Położył dłonie na podłodze, ale wraz ze zmianą wysokości uczepił się nóg Nott na wysokości kolan. Zanim zdążyła jakkolwiek zareagować, stanął prosto, znajdując się milimetry od jej ciała.
-Masz takie piękne oczyska- powiedział, pogwizdując.
-O mój Boże, jesteś nienormalny.
Ślizgon wodził wzrokiem po jej twarzy, wlosach wijących się po jej ramionach. Nie chciałabym się znaleźć w takiej sytuacji. Jak dla mnie to podchodziło pod nękanie. Miała go dość, a on bawił się znakomicie,
-Mogę tak sterczeć nad tobą cały dzień. Jeśli się poruszysz, pójdę za tobą. Chyba, że wybierzesz się ze mną na ten pieprzony bal i wytłumaczysz mi jakoś kwestię mojej odmienności uczuciowej...- powiedział i już zaczął zbliżać rękę ku jej twarzy, ale głos Pottera przeszkodził mu w tej czynności, do czegokolwiek ona prowadziła.
-Jesteś bi? A może lubisz przebrać się czasem za dziewczynę..- zaczął, ale patrząc na skonfundowanego Zabiniego nie dokończył.
-O czym ty w ogóle gadasz?- zapytał brunet zniecierpliwionym tonem- Nie chodziło mi o to... Raczej, że...Poparz na siebie! Całe to halo moje-serduszko-bije-dla-ciebie-nie-złam-go jest dla mnie czymś obcym, dziwacznym., głupim. Gdzie wy macie głowy?
-To, że nie trafiłeś na nikogo ważnego dla ciebie, nie znaczy, że nigdy tego nie zrobisz- odezwała się Chloe.
-Nie mówię, że nie ma dla mnie ważnych osób. Po prostu.. nie czułem tych przysłowiowych motylków. Wiecie, zdradzę wam coś- zakpił, a następnie dodał teatralnym szeptem, ubawiony- One nie istnieją.
- Użalanie się nad szarością świata tak cię bawi?- spytał Al, intensywnie myśląc nad słowami przyjaciela.
Nathan znowu pokrótce się zaśmiał.
-Nadzwyczajnie. A wy nawet nie jesteście jacyś chętni by mnie przekonać, że nie mam racji. Może sami w to już nie wierzycie?
-Wpływ człowieka na drugą osobą nie jest zawsze tak wielki jakbyśmy tego chcieli- dodał Al.
Zabini z każdą minutą wydawał się coraz bardziej rozradowany i cyniczny. Naprawdę przydałoby mu się jakieś ciekawe zajęcie, pozwalające poukładać myśli kłębiące się na niebie jak chmury przed deszczem. Tak, słowa opisujące charakter i poczynania chłopaka nie mogły być takie proste jak jego powierzchowny sposób myślenia.
Mimo, że miałam z nim w tamtym czasie bliższą styczność, jego osobę wciąż nie potrafiłam zdefiniować.
W jakiś niesamowity sposób nie obchodziło go zupełnie nic, a wciąż otrzymywał bardzo wiele. Nie potrafiłam wykrzyczeć mu tego prosto w twarz. Zaczynałam zastanawiać się czy nie jest on na tyle zepsuty, że powinnam go kojarzyć z wszystkimi ludźmi, którzy mi kiedykolwiek dokuczyli. Czy nie zaczynałam przyjaźni z typem osoby, którym bym gardziła, gdyby nie to, że zdawał się mnie lubić?

Scorose|| ,,It isn't that hard boy, to like you or love you''Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz