Rozdział 22

1.3K 69 11
                                    

Czytasz? Zagłosuj lub/i skomentuj!

Lily

,, Love is blindness, I don't want to see
Won't you wrap the night around me?
Oh, my heart, love is blindness''

Obudziłam się zaplątana w poszarzałą pościel parę milimetrów od Toby'ego. Oddychał miarowo, był pogrążony pewnie w jakimś wyrazistym śnie, który wiedziałam, że prędzej czy później sprawi, że wstanie; przestraszony lub podekscytowany. Słońce rzucało delikatny blask na jego blade ciało. Jeszcze nie całkiem przytomna założyłam na siebie bieliznę. Opuszkami palców dotknęłam jego torsu, patrząc na jego spokój. Wyglądał inaczej niż o każdej porze dnia. Otworzył powieki, tak jakby nigdy nie spał. Mojemu dotykowi udało się przebić poprzez królestwo jego podświadomości.
-Dzień dobry, Lil.- wyszeptał, okręcając się w moją stronę, a potem wdychając zapach rudych włosów.
Przez chwilę wydawało mi się, że mógłby tak spędzić resztę dnia; leżąc tak blisko mnie, że byłam w stanie poczuć jego oddech i ciepło bijące z ciała. Wtedy mogłabym przysiąc, że cichutko westchnął i sprężystym ruchem wstał. Wciągnął na siebie czarne, dobrze skrojone spodnie.
Oparłam się na ramieniu i zaczęłam mu się przyglądać. Kiedy pochwycił mój wzrok, uśmiechnęłam się szeroko, pokazując mu zęby.
-To co planujesz na dzisiaj, kochanie?
-Tak samo popaprane rzeczy jak na co dzień, akurat nie musisz się obawiać. Nie będę psuł ci zabawy, niszcząc z samego rana otoczkę tajemnicy, którą spowity jest nasz dzisiejszy plan zajęć- mówił niby nonszalanckim tonem- A teraz chodź tu.
Zachęcił mnie gestem, żebym do niego podeszła.
Kiedy to zrobiłam wziął moją twarz w swoje ręce i pocałował w czoło- ten gest zdawał mi się dziwny jak na niego, przepełniony jakiegoś rodzaju czułością, którą zawsze chciałam z jego strony poczuć, ale nigdy nie byłam do końca pewna czy mi ją okazuje. Czy po prostu nie byłam zapychaczem czasu, kimś potrzebnym mu tak jak rzecz. Czy był on w ogóle zdolny dalej kochać?
Mimo obaw, że mogłam nie znaczyć dla niego tyle, co on dla mnie, byłam przy nim. Kiedy zachowywał się tak jak wtedy czułam się, jakbym zaraz miała się roztopić i zostawić jedynie wosk po lichym świetle, chcącym zabłysnąć jaśniejszym płomieniem.
-Ubierz się, pokarzę ci coś.
Od razu, gdy usłyszałam polecenie skierowałam się w stronę starego, ciężkiego kufra, pokrytego warstwą kurzu. Zaczęłam podnosić do góry ciężkie wieko, gdy Toby zaszedł mnie od tyłu i jedną ręką je dla mnie podtrzymał.
Posłałam mu wdzięczny uśmiech, będący zapewne jedynie ulotnym obrazem w porównaniu z jego perfekcyjnie uchwyconą twarzą. Jej elementy musiały być dziedzictwem najlepszych cech rodziców.
Wskazał na ładną kwiecistą bluzkę i kremowy kardigan.
Dotknął ustami mojej skóry.
-Rozjaśnij tę ciemną dziurę.
Zaczęłam przebierać się przed nim, by zwrócić na siebie uwagę. Spojrzałam się przez ramię i rzeczywiście napotkałam jego intensywne spojrzenie.
Kiedy byłam już gotowa, wziął mnie pod rękę i wyprowadził z tego paskudnego pokoju do ciemnych korytarzy.
Szedł dość szybko, a kroki stawiane przez niego były dwa razy większe od moich. Silna, wysoka sylwetka Toby'ego była przeciwieństwem mojej niskiej i chudej postury, co sprawiało, że nasze cienie odbijające się na ścianach bardzo widocznie ze sobą kontrastowały.
Po stosunkowo krótkim spacerze po budynku, wreszcie stanął pozwalając mi zaczerpnąć trochę powietrza. Otworzył drzwi, znajdujące się centralnie przed nami. Zdałam sobie sprawę, że znowu zaprowadził mnie do zupełnie nieznanego mi pomieszczenia. Byłoby całkiem białe, gdyby nie to, że nikt o nie nie dbał. Kiedy postawiliśmy pierwszy krok w pokoju, stara podłoga zaskrzypiała pod naszymi stopami. W z pewnością liczącej sobie wiele lat lampie, zwisającej niepewnie z popękanego sufitu, paliła się tylko jedna z żarówek.
Oprócz zniszczonego drewnianego biurka o chwiejnej konstrukcji oraz paru szafek, w sali znajdował się także nieznany mi przedmiot wyglądający jak duża, kamienna misa na podwyższeniu.
Brunet oparł się o tę rzecz, której nie potrafiłam nazwać i zatopił wzrok w czymś, co znajdowało się w środku niej. Nie przypuszczając, co zaraz zobaczę zbliżyłam się do niego lekko niepewnym krokiem. Złapał mnie za rękę, a drugą sięgnął po różdżkę. Skierował magiczny patyk w stronę skroni i zanim zdążyłam zareagować inaczej niż tylko się wzdrygnąć, jakby znikąd pojawiło się coś przejrzystego, kierowanego przez niego różdżką jak zaklęcie.
Obce zjawisko rozpłynęło się w błyszczącej biało-srebrnej substancji, ktora wypełniała naczynie. Wyraz twarzy Puckeya ukazywał skupienie i determinację. Poczułam się jakbym nic nie wiedziała. Bez przerwy mnie zaskakiwał i nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że jednak wciąż jestem dzieckiem i szukam zbyt mocnych wrażeń na swój wiek.
Tego typu myśli jednak znikały tak szybko jak się pojawiały.
Powiedział, że będę musiała zanurzyć głowę w tej cieczy i zapewnił, że on zrobi to samo. Z początku poczułam lekką obawę, ale wzięłam głęboki oddech, zdając sobie sprawę jak głupio, strachliwie i nieufnie wobec niego się zachowuję. Zanim pokój, w którym się znajdowaliśmy rozmył się przed naszymi oczami, zdążyłam zapamiętać chłód jego dotyku i każdy szczegół otoczenia.

Scorose|| ,,It isn't that hard boy, to like you or love you''Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz