Rozdział 6

2K 155 27
                                    

Czytasz? Skomentuj!
Rose

Godziny lekcyjne mijały w zawrotnym tempie; wksazówki zegara kręciły się jak rozpędzona karuzela. Pamiętam, jak witałam się z koleżankami z innych domów; wcześniej nie miałam okazji zamienić z nimi nawet jednego, ulotnego słowa. Profesorowie musieli sobie przypomnieć, jacy byli w naszym wieku, bo omówili tylko  roczny plan działania i swoje wymagania. Moje pióro nudziło się zamoczone w tuszu.

Ostatnią lekcją były eliksiry ze Ślizgonami. Bałam się, że po godzinie spędzonej w tak chłodnym, ponurym miejscu, jakim były lochy mój humor odwróci się do mnie plecami i zapomni jak bardzo potrzebuję jego kojącego ciepła. Cichy głosik w mojej głowie szeptał do niego, by nie odchodził, skoro tak dobrzę się razem bawimy.

Szkoda, że nie słuchał.

Ślizgoni...- odpowiadał.


Kiedy zaczynałam o nich myśleć, przypominałam sobie o planowanej imprezie. Nigdy nie byłam typem dziewczyny, która je uwielbiała. Oczywiście lubiłam spotykać się z koleżankami, pośmiać się, trochę rozerwać...

Nie mogłam nazwać siebie samotnikiem; nie byłam jak ci, którzy tworzyli wokół siebie pustynię, odgradzające ich od ludzi tonami gorącego piasku.

Nie.

Kochałam samotność, tak jak chłopcy swoje miłosne przygody; nie zajmowała najważniejszego miejsca w moim sercu.


Mimo to żałowałam, że nie mogłam rozporządzać własnym czasem. Słowo się rzekło.


Czasami zarządzenie ,,tył-zwrot'' okazuje się zbyt trudne.


Na eliksirach siedziałam z Chloe z tyłu sali. Nauczycielem wykładającym ten przedmiot był wciąż profesor Slughorn, który oczywiście bardzo ciekawie opowiadał, ale miał swoich ulubieńców. Czy chciałam czy nie,chciałam, byłam jedną z ,, gwiazd'' mężczyzny i gdybym usiadła bliżej...

nie dałby mi ani chwili spokoju.

A przecież, jak wszyscy zajmą przednie ławki, nie wywali ich po to, by kazać mi  usiąść przy którejś z nich.

Scorpius, Al i Nathan weszli do sali, a ten pierwszy rzucił w moją stronę przelotne spojrzenie.

Jego krawat był poluzowany, a dwa pierwsze guziki były rozpięte.

Stop.

Na takie szczegóły zwracały uwagę jego puste wielbicielki, a nie ja. Nie mogłam o tym myśleć.

To był Malfoy, do cholery.

Ku mojej udręce chłopcy postanowili rozsiąść się przed nami.

Scorpius i Al  razem, a Nathan przed nimi.

- Przynajmniej nie będę musiała prowadzić żadnej miłej pogaduszki z Zabinim.- pomyślałam.

Przez większą cześć lekcji było spokojnie. Malfoy podlizywał się Slughornowi, Al czasem szepnął do nas słówko, a Nathan wydawał się być niesamowicie znudzony. Wciąż stukał palcami o biurko, co omal nie doprowadzało wszystkich komórek mojego ciała do szału stulecia. 15 minut przed tym,

jak miał zadzwonić dzwon obwieszczający koniec lekcji, dostaliśmy czas na rozmowy, bo nauczyciel powiedział już wszystko, co chciał.

- Po kolacji czekajcie na mnie, Ala i Nathana pod Wielką Salą. Musicie się wcześniej przebrać. - powiedział Scorpius, lustrując nas od góry do dołu.- Rozumiem, że macie jakieś inne ciuchy niż te mundurki...

Scorose|| ,,It isn't that hard boy, to like you or love you''Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz