22

151 10 0
                                    

- Dominic po tym jak się pokłóciliscie, załamał się totalnie. Nie był taki jak kiedyś. Obwiniał się o wszystko i nic mu nie wychodziło. Nie miał już nawet tej samej chęci do życia, a na jego twarzy nie było tego promiennego uśmiechu. - Nie wierzyłam własnym uszom. Nie byłam wstanie wyobrazić sobie tego chłopaka bez cudownego uśmiechu, który powalał wszystkich w jego otoczeniu. - babcia nie mogła nawet na niego patrzeć, więc podsunęła mu pomysł by osobiście cię przeprosił. Spakowaliśmy się i jak najszybciej przyjechalismy. Oto jesteśmy! Nie cieszysz się? - dziewczynka zrobiła smutna minę.

- Jasne, że jestem szczęśliwa tyle czekałam by was wreszcie zobaczyć. Tylko nie możesz na razie mówić bratu, że mnie widziałaś. Dobrze?

- Postaram się.

- Na jak długo przyjechaliście?

- Na zawsze! - odpowiedziała automatycznie. - mamy mały domek w centrum. Babcia sprzedała wcześniejszy byśmy mogli się wprowadzić tutaj. Od jutra zaczynamy nową szkołę. W prawdzie to nie to samo co tam, ale czego się nie robi z miłości, no nie? - dodała bardzo zadowolona.

Po tych słowach nie wiedziałam co myśleć. Czuł napływ miliona emocji. Nie wiedziałam co myślę, nie byłam nawet świadoma dokładnie tego co czuję. Mam w głowie tak okropny mętlik.

- Hej! Jakiś chłopak o ciebie pytał. Taki wysoki blondyn. Halo Charlotte! - dopiero po chwili spojrzałam w stronę Josepha.

- I co mu powiedziałeś!? - wiedziałam, że chodzi o rodzeństwo małej dziewczynki, którą bacznie nam się przyglądała.

- No, że tu pracujesz i poszedł w tym kierunku. - chłopak podrapal się po karku. Najwyraźniej zrozumiał, że popełnił błąd.

- Słuchaj! - rzuciłam w niego fartuchem. - ubieraj to i mnie zastąp. Nie widziałeś mnie tu ani nic. Rozumiesz?!

- Bedziesz mi winna przysługę! - krzyknął, gdy wybiegałam tylnym wyjściem z moją młoda towarzyszką.

Co za fatalna sytuacja! Niech to szlag! Dominic, Joe, Cristofer i ten tajemniczy chłopak! Czy oni wszyscy muszą tak nagle zwalić mi się na głowę? Dlaczego, gdy układam sobie życie to mi cały fundament się sypie? Jeszcze trochę a całe niebo na mnie runie.

- Gdzie idziemy? - spojrzałam na Shelly a następnie ja miejsce, w którym się znajdowałyśmy. Trafiłyśmy do central parku. Pomyślałam dokładnie gdzie możemy iść żeby to miało jakikolwiek sens. Nie będziemy przecież chodzić w kółko. Po dłuższym namyśle przypomniałam sobie, że stąd jest bardzo blisko do domu dziecka. Olśniło mnie.

- Chodź przedstawię ci kogoś. - złapałam drobną istotę i zaczęłam iść szybkim tempem do jednego z najczęściej odwiedzanych przeze mnie miejsc.

- Ej zwolnij! Nie jestem jakimś robotem czy sprinterką.

- Ach no tak. Rzeczywiście.

10 minut później.

-Charly! - w ramiona rzuciła mi się Lily.

- Hej młoda. Przyszłam ci kogoś przedstawić. Lili to jest Shelly, Shelly to Liliana. Poznajcie się proszę.

Dziewczynki mimo sporej różnicy wieku, bardzo szybko złapały kontakt. Widać, że mają coś wspólnego.

Spojrzałam na wskazówki mojego małego zegarka. Dziesięć po szóstej. Joe już skończył moją zmianę. Wyciągnęłam telefon i wybrałam jego numer.

- Halo. - usłyszałam już po drugim sygnale.

- Jak tam praca? Podoba się? Chcesz mnie częściej zastępować?

- Wiesz w jakie gówno mnie wpakowałaś? Był taki ruch, że nie dawałem rady!

- Ja jakoś daje i nie narzekam.

- Dobra, dobra. Gdzie jesteście?

- Jesteśmy na placu obok central...

- Dobra zaraz będę. Piiip. - Nie dość, że wepchnął mi się w zdanie to jeszcze beszczelnie rozłączył.

- Buu! - poczułam czyjeś dłonie na moich ramionach. Tak wredna może być tylko jedna osoba by przerywać mi mój odpoczynek.

Obie osóbki małego pokroju uznały że mini tor przeszkód będzie zamkiem, o który walczą. Na głowach miały "korony" z jakiś kwiatów i liści, które znalazły. Widok był naprawdę komiczny, gdy na zmianę potykały się o jakieś zabawki.

- O czym tak myślisz? - po raz kolejny z zamyślenia wyrwał mnie ten sam głos. Chłopak usiadł obok mnie.

- Wiesz myślę, że znowu chciałabym być dzieckiem.

- A co za problem?! Chodź! - złapał mnie za rękę i po chwili całą czwórką bawiliśmy się w księżniczki, smoki i rycerzy. Co najdziwniejsze jako księżniczka nie narzekałam ani nic nie powiedziałam, gdy rycerz dał mi buzi.... czułam się tak beztrosko, że nawet o tym nie myślałam.

Bawiliśmy się tak naprawdę wspaniale. Straciliśmy nawet rachubę czasu. I zrozumieliśmy, że trzeba wracać, gdy zadzwonił Cris. Nie odebrałam pewnie będę mieć kazanie w domu.

Była prawie dwudziesta druga. Dominic w domu pewnie umierał ze strachu, że nie ma jego siostry. Dlatego poleciłam by Jo ją odprowadził, mnie przecież nie może zobaczyć.

Szybko też odprowadziłam Lily do domu dziecka. Pani poprosiła mnie bym następnym razem wróciła szybciej. Przeprosiłam i obiecałam, że to się więcej nie powtórzy.

Pozostało mi tylko wrócić do domu....

OdmienionaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz