21

202 13 8
                                    

Szkoła... szkoła... szkoła...

- UGH! - siedzę tu od samego rana! Od białego rana! Mam już dość! Dobrze się uczę i niby lubię szkołę, ale dziś już nie daje rady.

- Panno Morgan, jakiś problem? Może masz ochotę odpowiadać? - Tylko nie to! Nie jestem gotowa na to by babka z francuskiego mnie pytała!

- UGH! - jęknęłam wstając z krzesła.

- Charlotte! Młoda damo! Co to za zachowanie!? Nie będziesz mi buczyć pod nosem, nie na mojej lekcji!
Nie będę cię pytać... Ale dostajesz wypracowanie do domu. Po francusku, na pięć stron. Hmm.... temat.. - błagam niech to będzie coś prostego. błagam. - " dlaczego jeśli mamy wolną wolę, nie możemy z niej korzystać? ". A teraz siadaj. - Co?! Co to ma znaczyć to są jakieś żarty? Ja bym tego normalnie nie napisała, a co dopiero po francusku! Przecież na to nawet nie ma żadnego pomysłu! Ta kobieta zwariowała. - A! Masz na to tydzień. - No nie wierzę, chyba wolę umrzeć!

Byłam nieźle wkurzona na tę babę! Myślałam, że jest naprawdę wyrozumiałą i miłą kobietą... tak bardzo się przeliczyłam. Pozory mylą.

Szłam naburmuszona przez korytarz, zaraz spóźnię się do pracy. Całe szczęście, że to tylko kawałek od tego miejsca pełnego niedorozwiniętych istot, które myślą, że coś osiągną.

- Ał! - upadlam na ziemię. Nie wiem o co lub o kogo uderzyłam, ale jednego jestem pewna. Ostatnio zdarza mi się to zbyt często. Spojrzałam przed siebie i nic nie dostrzegłam, więc wstałam i ruszyłam do przodu, jednak sytuacja się powtórzyła.

- Charly, co z tobą. Drzwi się otwierają. - zerknęłam w górę, by dokładnie dostrzec osobę mówiącą. Tak to Joseph.

Byłam tak bardzo zła, że zapomniałam, iż drzwi szkoły są przeszklone i na nie wpadłam. Dziś chyba ze mną jest naprawdę coś nie tak. Nie wiem czego to wina, może to zbliżający się okres, naprawdę ni jestem tego świadoma.

- Hallo? Żyjesz, czy może ta się walnęłaś, że nawet nie wiesz gdzie jesteś?

- Niestety żyję. - zrobiłam minę, która mówiła " Boże daj mi cierpliwość "

- Ou... A Ciebie co ugryzło.. Mała.

- Zamknij się, to nie pora na żarty. Do pracy się śpieszę.


- Mogę cię odprowadzić. - uśmiechnął się miło.

- Nie nie możesz. - Odeszłam z miejsca tego dziwnego zdarzenia, tym razem otwierając wrota prowadzące na zewnątrz. Prowadzące do pięknego świata... Zwanego życiem. Dobra żartuję, każdy chyba wie, że to bzdura zwłaszcza gdy jest tak straszna pogoda. Lał deszcz, już od trzeciej lekcji, tak dokładnie tej najgorszej lekcji... Jak to mówią: " Nieszczęścia chodzą parami. ". Niestety. Przeklęty Bóg! Albo natura, jak kto woli. Ja sama nie wiem w co wierzę.

Wchodzę do kawiarni dwie minuty przed czasem. Uf, jednak los jest na tyle łaskawy, że nie pozwolił mi się spóźnić. Zakładam czarny fartuszek i zabieram notes ze stołu. Pracę czas zacząć.

Zostały mi dwie godziny pracy. Dziś nie ma zbyt dużego ruchu, więc mam dużo luzu. Postanowiłam posprzątać część zewnętrzną naszej kawiarni, mimo że pada deszcz to ludzie i tak tam siedzą. W końcu od czego są parasole? Zbierając naczynia ze stolika numer dwa, dostrzegłam małą dziewczynkę, dobra może nie taką małą, wyglądała na około osiem może dziewięć lat. Gdy odwróciła się w moją stronę, ukazawszy swoją twarz, wiedziałam kto to jest. Nie, nie wiedziałam, byłam tego w stu procentach pewna! Oniemiałam na jakiś czas. Kilka razy miałam wrażenie, że to ta osoba, ale jeszcze nie byłam tego aż tak świadoma.

- Shelly! - krzyknęłam za małą postacią. Młoda osóbka odwróciła się w moją stronę. Na jej twarzy widniał uśmiech od ucha do ucha. Jej twarz z każdą sekundą stawała się szczęśliwsza aż biły od niej jej własne promyki słońca. Tyle o niej słyszałam, widywałam ją na zdjęciach oraz kamerce internetowej, ale okazji, żeby spotkać ją osobiście jeszcze nie miałam. Burza loków wydostawała się spod jej kaptura, a z każdym krokiem stawała się ładniejsza i lżejsza, niczym anioł. Tego dnia, o tej porze czas zwolnił, bym mogła zapamiętać te chwilę na wieki. Czułam się jak w jakimś najnowszym filmie, z wrażenia obejrzałam się, by upewnić swoje zmysły, czy nigdzie nie ma kamer.

- Charlotte!! - drobna istotka rzuciła mi się w ramiona. - Nie wierzę, że tu jesteś! - jej głos bł tak ciepły i szczery, że nie jeden młodociany chłopaczek zakochałby się w nim.

- To ja nie wierzę, że Cię widzę. Na dodatek w Addison. Co tu robisz młoda?

- No wiesz... długo by mówić. - jej usta wywinęły się w niesmaczny grymas.

- Chodź do środka, zjesz lody, oczywiście na koszt firmy i wszystko mi opowiesz...


OdmienionaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz