5

214 12 0
                                    

- Stójj!!!!!!!!!!! - Z mojego zamyślenia o cudownej niewieście wyrywa mnie właśnie jej krzyk. Od razu z całej siły naciskam hamulec. Samochód robi obrót o 180 stopni.
- Jeju nic Ci nie jest? - pytam dziewczynę, lecz zamiast odpowiedzi widzę tylko jak ta wybiega z samochodu. Niepewnie wysiadam. Ku moim oczom ukazuje się mała dziewczynka. Charly klęczy przy niej. Chwila... Ona krwawi... Czy ja ją potrąciłem?!
- Rany boskie! Nie gap się tak debilu! Lepiej dzwoń po pogotowie! Co ty sobie wyobrażasz!!!?
- Halo? Pogotowie? Chciałbym zgłosić wypadek. ... Nie, nie... Tak. Tylko mała dziewczynka jest ranna. Mocno krwawi. Proszę przyjechać jak najszybciej na skrzyżowanie Cleveland St i South St. Dziękuję.
- No i co?
- Za jakieś 3 minuty będą. Jak z nią?
- No, a jak?! Ślepy jesteś czy może głupi? Chyba, że udajesz.. Nieprzytomna bałwanie! To twoja wina! Zamiast myśleć o niebieskich migdałach, powinieneś patrzeć jak jedziesz!
- Dobra nie krzycz na mnie! Nie pozwalaj sobie, co?!
- Ona przez Ciebie może umrzeć! Myślisz czasem o innych?!
- Tak! O Tobie!
- Co?...
- Nie, nic. - i z tej niezręcznej sytuacji uratował mnie przyjazd pogotowia. Czy ja musze tyle pieprzyc tym swoim ryjem? Nie mogę się zamknąć, gdy to konieczne? Cristof jesteś skończonym debilem.

Od godziny siedzimy w szpitalu, a tak serio to tylko ja siedzę. Charlotte chodzi po całym korytarzu, a jeśli już usiądzie to zaraz wstaje, bo widzi pielęgniarki i ciągle pyta o małą dziewczynkę.
- Może byś tak usiadła, uspokoiła się? Nie masz co przeżywać ani to twoje dziecko, ani rodzina.
- Wiesz co jak masz się tak zachowywać to lepiej jedź do domu i mnie nie denerwuj, dobrze?

CHARLOTTE POV

Nareszcie zamilkł. Już nie mogłam go słuchać. Ja wiem, że to nie moje dziecko, ale to jest instynkt, każda zdrowa dziewczyna by się tak zachowała. Niech on trochę pomyśli, gdyby mnie nie było w tym samochodzie to ta dziewczynka mogłaby nie żyć, mógłby ją rozjechać lub mocno uderzyć. Tacy ludzie nie powinni mieć prawa jazdy.
- Panie doktorze. - natychmiast podchodzę do człowieka po czterdziestce. - Jak on się czuje? Nic jej nie jest? Dlaczego nie ma jeszcze jej rodziców?
- Spokojnie. Zasypie mnie zaraz pani serią pytań, hahaha. - czy on myśli, że jest śmieszny? Nie?.. - Ehhm. Zacznę od tego kim jest nasza mała pacjentka. Z naszych danych wynika, że jest to Liliana Stevens. Ma dopiero 6 lat.
- A dlaczego nie ma jej rodziców? - przerywam doktorowi.
- Ona nie ma rodziców.. Lilli mieszka w domu dziecka. Pani z tego ośrodka nie może niestety się pojawić, bo ma ważną wizytę jakiejś pary. Chcą adoptować jakieś dziecko. W tej chwili panienka śpi.
- A czy ja.. mogłabym może do niej wejść?
- Oczywiście. Tylko po cichu.
- Dziękuję.
Kieruję się do białego pomieszczenia. Jest ono bardzo oświetlone. Wynika to z tego, że mieszczą się tu dwa duże okna, a pomiędzy nimi znajduje się „łóżko", na którym leży nasza Lilijka. Podchodzę do niej bliżej, kiedy jestem już przy małej, ta się budzi.
- O część maluchu. Jak się czujesz?
- Dzień dobry, a kim pani jest?
- będę twoją przyjaciółką, zgoda? To jak się czujesz?
- Głowa mnie trochę boli. Wie Pani gdzie może jestem?
- W szpitalu, ale nie ma czym się martwic. I jeśli mogłabyś mówić mi po imieniu. Charlotte jestem.
- Li. - uśmiechnęła się i podała mi swoją drobna dłoń.
- Przepraszam. Musi Pani wyjść. Lekarz powinien przebadać dziewczynkę. Proszę wrócić później.
No cholera! Muszę pojechać do sklepu. Powinnam kupić jej cos do jedzenia i może małego misia. Nie chcę by czuła się źle.
- Zawieziesz mnie czy będziesz tak tu siedzieć? - mówię bardzo chłodnym tonem do Crisa, który robił coś w telefonie i chyba mnie nie usłyszał. - Zapytałam o coś!
- Ech tak? No dobra to jedziemy do domu?
- Sam sobie jedź!
- A z tobą co będzie?
- Zadzwonię po Jo. Pa.

Stoję w sklepie z zabawkami. Wiem, miałam kupić jakiegoś „małego" misia, lecz nie mogłam się powstrzymać i wybieram z półki, gdzie leżą same największe pluszaki. Czy ja naprawdę muszę być tak niezdecydowanym człowiekiem? Przecież to jakaś katastrofa.. Jeśli chodzi o Josepha to wysłałam go do marketu. Ma kupić kilka owoców, jakiś soczek i coś zdrowego dla małej. On tak jak i ja przejął się małą dziewczynką albo chociaż udawał.
Ech Cristof.. Dla niego to takie trudne? Naprawdę? Nie ma ani trochę współczucia. Wydaje mi się, że to ze względu na to, iż zawsze ma dobrze. Rodzice dają mu wszystko pod nos, a jeśli biedny chłopiec sobie coś zażyczy też to ma. To żenujące. Nie rozumiem jak można tak rozpuścić dzieciaka! No halo. Tutaj ziemia, kierujemy się uczuciami, nie pieniędzmi.
Wzięłam największego niedźwiedzia jaki był. Oczy ma czarne jak dwa węgielki, w łapkach trzyma serduszko z napisem „love". Na jego buźce widnieje wielki uśmiech od ucha do ucha. Oprócz maskotki wzięłam też zestaw dla małej księżniczki. Mała powinna się ucieszyć.
W ciągu tych kilku godzin zdążyłam podjąć ważną decyzję. Odwołuję mój wyjazd do Dominica. Zostaję tu w Addison. Pewnie pytacie dlaczego?

OdmienionaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz