Siódma rano. Za parę godzin zaczynała się szkoła, a ja nadal nie spałem. Oczywiście, czułem się zmęczony, ale te wszystkie wydarzenia nie pozwoliły mi nawet na moment zamknąć oczu. W ogóle, to wczoraj...nie miało sensu. Ja tylko doceniam estetyczne piękno, to wcale nie znaczy że jestem...gejem, tak?
Wstałem, chwiejąc się na nogach, ponieważ byłem już skrajnie wyczerpany. Nadszedł moment na sen, ale sen nie przychodził. Zbliżyłem się do biurka. Chwilę stałem w milczeniu, a później pewnym ruchem zrzuciłem wszystko na ziemię: rysunki, ołówki, kredki i poszarpane notatniki. Cholera jasna! A wszystko przez ten głupi rysunek dla Marinette. Tyle skutków czegoś, czego nawet nie chciałem robić, ale jak to wytłumaczyć rodzicom, kiedy oni są przekonani, że to do nich należy prawda? Pomyślałem o tym pod wpływem impulsu - bo to, że ostatnio się mniej interesuje Mari nie znaczy, że jej nie kocham. Bo jest idealna - ma piękne włosy, oczy, skórę i ten cudowny uśmiech! A teraz tylko skończę ten okropny portret i wszystko wróci do normy. Tak będzie.
Szukałem na podłodze ołówków i kredek. Kiedy je znalażłem, przysunąłem fotel do biurka. Więc, let's play.- Nathaniel! Idziesz dzisiaj do szkoły? - zawołała mama.
Zwlokłem się z biurka i chwyciłem pierwsze lepsze ubrania z szafy. Uśmiechnąłem się na widok mojego rysunku. Skończony portret, skończone kłopoty.
Bo nie wiedziałem jeszcze, że to będzie początek wszystkiego.
Zbiegłem na dół i pochwyciłem w rękę kanapkę. Mama uśmiechnęła się.
- Biegnij, bo nie zdążysz!
Przyznam, zdziwił mnie jej uśmiech i nagła zmiana zachowania. Jakby ,,wczoraj" nie miało miejsca.
Nie pytałem, bo...bardzo podobała mi się ta wizja. Wizja udawania, że do niczego nie doszło.- A...Juleka była? - spytałem.
- Nie, nikt nie przyszedł.
Dziwne...zwykle się zjawiała, chodziliśmy razem do szkoły. Może to przez wczorajszą sytuację? Nie, to niemożliwe, Juleka nigdy nie zwracała uwagi na takie drobnostki, dlaczego teraz miałoby być inaczej?
- Idź już, bo będę musiał dać ci motor, a dopiero zaczynam go przerabiać! - zażartował tata. Zbiegłem na dół i otworzyłem drzwi. Chłodne, aczkolwiek przyjemne dla nosa powietrze. Niebo już całe niebieskie, bez żadnego śladu w postaci chmury czy lecącego samolotu. Zaczynał się kolejny dzień. Dziś coś się zacznie i coś zakończy, nie tylko u mnie, ale w każdym miejscu na świecie.
Teraz myślę, że wolałbym nigdy nie dowiedzieć się, jakie to będą zmiany.W szkole byłem równo z dzwonkiem i całe szczęście - nie chciałem po raz kolejny być karany przez nauczycielkę za moje notoryczne spóźnianie się. Zresztą, kiedy wszedłem do klasy, nawet jej nie było. Za to widziałem Rose, ostro kłócącą się z Juleką. Ale o co mogło pójść? Nieważne, zajmę się tym później. Zbliżyłem się do Marinette i wysunąłem w jej kierunku drżącą rękę z rysunkiem. Była mile zaskoczona. Wstała i przytuliła mnie.
- Dziękuję! Nawet nie wiesz, ile to dla mnie znaczy... - wyszeptała.
Aha, nie wiem. Nie rozumiem, jak portret Adriena może cokolwiek dla kogokolwiek znaczyć. Oczywiście, poza nim samym - narcystyczny egoista!
Poczułem dłoń na swoim ramieniu. Wystarczyło, bym spojrzał na twarz Marinette, by wiedzieć, kto to - syn najsławniejszego projektanta i najlepszy model...odpuśćmy sobie ten ironiczny wstęp.
- Hej. O czym rozmawialiście? - spytał i spojrzał na kartkę w dłoniach Mari. - Dokończyłeś rysunek? Mogę zobaczyć?
To proste, że nie może! Jakbym już nie dość nerwów miał przez niego i tę pracę!
CZYTASZ
//Miraculous// Inaczej
FanfictionKiedyś napiszę normalny prolog, przysięgam. *** (W trakcie poprawiania. Wracam w wakacje.)