Postać uniosła się znad biurka. Zobaczyłem jej podkrążone, czerwone oczy. Uniosła prawą dłoń i spojrzała na regał. Momentalnie książki zaczęły trzepotać stronami i spadać z półek. Chciała nas złapać...
On chciał.
Wiedział, gdzie jesteśmy. Zostaliśmy ocaleni. I to budziło w nim nienawiść.- Wiem, gdzie jest tajemne wyjście, chodź za mną - szepnął Kot i uniósł swój srebrzysty kij. Wysuwając go, podtrzymał spadający regał. Biegłem, chociaż moje nogi ślizgały się po wiśniowej podłodze. Po paru sekundach Czarny Kot zsunął kij i pochylił się, uciekając przed spadającymi książkami. W przejściu pojawiła się ubrana w długi, szary sweter staruszka. Jej niebieskie oczy stały się całkowicie czarne. Byłem przerażony tym widokiem, prezentował się straszniej niż w wielu horrorach.
- Skręć w lewo i wyjdź niższymi drzwiami - powiedział Kot, a sam uniósł się na kocim kiju i wybił szybę, z której był zrobiony sufit. Dźwięk tłuczonego szkła ranił moje uszy, ledwie dawałem radę biec w wyniku bólów głowy. Jednak zatrzymało to również kobietę, która była teraz w paru poszarpanych, krwawych ranach. Otworzyłem drzwi i już nie miałem wyboru - wskoczyłem w chmarę czarnych motyli.
***
Znalazłem się w jakimś pomieszczeniu. Było tam bardzo ciemno, ledwie widziałem czubek własnego nosa. Rzuciłem torbę na ziemię i zacząłem w niej szperać na oślep. Znalazłem paczkę zapałek. Może to było niebezpieczne...cóż, trudno, w końcu i tak ostatnio w każdym momencie mogłem stracić życie, co za różnica, kiedy to nastąpi!
Zapaliłem kilka zapałek i odwróciłem się, by się rozejrzeć. I wtedy parę centymetrów ode mnie zobaczyłem oczy. Oczy, które bardzo dobrze znałem.
- Juleka? - spytałem, choć znałem już odpowiedź - niewątpliwie drobną postacią o rozczochranych, czarno-fioletowych włosach była moja przyjaciółka. Nosiła czarny sweter z długim rękawem, który sięgał jej za kolana. Miała bladą skórę, zaczerwienione oczy i zaciskała pięści. Odsunąłem się od niej i już miałem uciekać kiedy zauważyłem, że to całkiem inne zaczerwienienia...nie była opętana. Ona płakała.
- Juleka, coś się stało?
Nie odpowiedziała, tylko ukryła twarz w dłoniach. Siedzieliśmy w ciszy. Doprawdy, gdzie teraz podziewał się Czarny Kot! Rzuciłby jakimś suchym żartem i byłoby dobrze...ja naprawdę nie potrafiłem pocieszać ludzi.
Ale należało spróbować. Zapaliłem nowe zapałki i usiadłem obok niej. Chciałem objąć ją ramieniem, ale przypomniały mi się słowa Adriena. Jeszcze nie powinienem tego robić.
- Wiedz, że mimo ostatnich wydarzeń...nadal jesteśmy przyjaciółmi. Nadal jesteś moją przyszywaną siostrą. W obecnej sytuacji...no, jest naprawdę zła. Nie ma czasu na rozpamiętywanie błędów czy zastanawianie się - w tych ostatnich momentach pozwól mi poprawić sobie humor.
Uśmiechnąłem się do niej i pogłaskałem ją po głowie. Odepchnęła mnie.
- Daj spokój, jestem okropna! - powiedziała.
- Jesteś wspaniałą osobą.
- Więc dlaczego...
Dlaczego nie byliśmy razem? Nie wiem. Zrozumiałem, że tak naprawdę nie czuję tego, co myślałem, do Marinette. Więc czemu nie mogłem zbudować czegoś z osobą, którą znam, której mogę ufać, a która mnie kocha?
- Cokolwiek zrobiłaś, wiem, że nie specjalnie. Jesteś najlepszą przyjaciółką na świecie i gdyby nie ty, na pewno bym sobie nie poradził...tak naprawdę z niczym. Więc nie smuć się.
- Nie wiesz, co zrobiłam, więc nie oceniaj.
- To może mi powiesz?
Juleka wyciągnęła rękę i położyła coś na mojej dłoni. Spojrzałem na tę rzecz. Dwa czarne kolczyki.

CZYTASZ
//Miraculous// Inaczej
FanfictionKiedyś napiszę normalny prolog, przysięgam. *** (W trakcie poprawiania. Wracam w wakacje.)