16

1.2K 134 13
                                    

Na dworze  było bardzo zimno. Zakryłem się czarną bluzą, jednak chłód nadal muskał moje plecy. A może to mrowienie powodował mój strach?

Nie. Nie bałem się. Właśnie dlatego błąkałem się po ciemnych ulicach Paryża. By zapomnieć. O strachu. Chodząc po ledwie widocznym chodniku i przegryzając usta...te okropne usta, które dopuściły się tak haniebnego czynu! Zrobiłem to. W imię...czego? Powinienem czuć wstyd. Dopuściłem się tego, o czym rodzice nie chcą mówić swoim dzieciom, a w kościołach zabrania się wypowiadać na głos. Nawet alkohol nie był wytłumaczeniem.

On ciągle na nas wpływał. W tej ciemnej przestrzeni wszystkie nasze czyny nieświadomie były podporządkowane Jemu. Zaczynałem rozumieć, dlaczego moja mama chciała zostać zakumanizowana.
Paryż jeszcze niedawno był miejscem życia.
Teraz stał się synonimem utraconych marzeń, śmierci, czegoś nieuchwytnego.

Albo czegoś, co było zbyt blisko. Na przykład Adriena.

Ciemne ulice, zero nadziei, asfalt kruszący się pod nogami. To nieodpowiednie, ale marzyłem tylko o śmierci. Nie fascynowała mnie wszechobecna ciemność, mrowienie po karku, odrobina adrenaliny spowodowana widoczną jak nigdy obecnością Jego, fakt, że może jesteśmy ostatnimi niezakumanizowanymi ludźmi. Nie fascynowało mnie to cholerne zimno!

Nie wiedziałem, jaka była temperatura - Paryż szybko stracił ,,oznaki" jakiejkolwiek cywilizacji. Jakby nic tu nie istniało, panowała zacięta walka - lecz bez wojowników. Dzisiaj ucichły krzyki.

Ale to była cisza przed burzą.

Pocierałem dłońmi o ramiona, by zachować ciepło, jednak efekty tych działań były niewielkie. Wtedy zauważyłem oświetlony niewyraźnym światłem latarni budynek z czerwonej cegły. Podszedłem do drzwi, a piach chrzęścił pod podeszwami moich butów. Kiedy dotknąłem ręką zimnej, metalowej klamki, zawahałem się - a potem roześmiałem. Naprawdę? Jak mogłem chociaż przez chwilę martwić się tym, że to włamanie, że nielegalne? W najbliższym czasie i tak zginę. To nastąpi wcześniej lub później, ale jest nieuniknione. I może to straszne, ale pogodziłem się z tą myślą.

Zadziwiające, że gdy mamy wszystko, nie umiemy żyć, ale kiedy tracimy grunt pod nogami natychmiast uczymy się nawet najdrobniejszych punktów mapy szczęścia.

Dom był nieciekawy - podarta tapeta w pastelowe kwiaty, płyty rozrzucone na podłodze, od której biło zimno. Ale miałem czas. Miałem aż zbyt dużo czasu - przyznam, że bałem się wrócić i już wolałem, by któryś z ,,wojowników" mnie zabił, niż jeszcze raz spotkać się z Adrien'em.
O dziwo, jasne schody prowadziły od razu na dach budynku. To, co zobaczyłem, zaparło mi dech w piersiach.

Miejsce z mojego snu. Szary beton, metalowe barierki, duży, biały komin. Nawet panorama miasta wydała mi się normalna, choć (oczywiście) była pokryta czernią. Czyli co, nawet moje sny chciał mi odebrać? Naprawdę, ten człowiek nie miał skrupułów!
Zbliżyłem się do pokrytej rdzą barierki, zamknąłem oczy i skupiłem się na wietrze, który wiał wprost na moje nagie dłonie. Chciałem przypomnieć sobie ten sen, szczególnie widok roześmianej Marinette, jednak w moim umyśle nastąpiła dobrze znana pustka. Destrukcyjne myśli zmieniły cel - i teraz uczyniłbym wszystko, by go skrzywdzić, dotknąć do żywego, sprawić, żeby przestał wierzyć w szczęście, że kiedykolwiek jeszcze spotka go coś dobrego - bo nie powinno spotkać!

Miałem racje. To miejsce nas zmieniało. Byłem w szoku kiedy myślałem o tym, kim się staję. Już nie nadążałem za tym, co działo się w moim umyśle.
Podobno błędy są ludzkie. Ale błędy popełnili też wszyscy zakumanizowani, czy to daje im prawo krzywdzić?

Pośród wiatru poczułem całkowicie inne muśnięcie, ciepłe, przyjemne. Otworzyłem oczy i byłem...zaskoczony? Albo coś bardziej niż zaskoczony, chyba nie ma odpowiednich słów na opisanie moich emocji.

//Miraculous// InaczejOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz