- Zabłąkani gdzieś w opętanym Paryżu, ledwie widzimy siebie nawzajem...znacie to z jakiegoś filmu?
- Adrien...
- Co?
- Zamknij się.
Blondyn się naburmuszył. Ale nie dało się zaprzeczyć, był irytujący. A raczej to mnie irytowało teraz całe otoczenie. Opętała ją. Nawet nie dała mi szansy, by się tego pozbyć...a może chciała tej akumy? Może i ją przerastało wszystko, co ostatnimi czasy musieliśmy obserwować?
Śmierć na ulicach...i zło. Mnóstwo zła. Chyba nic się nie uchowało przed złem. Budynki z powybijanymi oknami, ogień na ulicach...ale najgorszy był krzyk. Wszędzie słyszałem krzyki przerażenia, wściekłości, zaskoczone - niewinnych ofiar. Gdzie w tym momencie, do cholery, byli pozostali Francuzi?!
Bo życie skupia się na Paryżu!
A raczej - skupiało.Ale może nie tylko stolica ucierpiała? Czyżby On, bezwzględny i okrutny, odważył się poszerzyć swoje granice?
- Tutaj - powiedziała cicho Juleka, wskazując na ciemny, granatowy budynek. To miejsce też się nie uchowało - musieliśmy uważać, by nie poranić nóg o fragmenty szkła. Powybijane szyby, obdrapane, szare parapety i tynk odpadający ze ścian...czyżby tak miało zostać do końca? Bo każdy, nawet najmniejszy płomyk nadziei był szybko gaszony przez Niego. Czy ten człowiek...czy to był człowiek? Jest wielu podłych ludzi, ale czy człowiekiem można nazywać kogoś, kto krzywdzi nawet niewinnych, zabrania nam dobrze myśleć, pozbywa się z naszych głów każdego dobrego wspomnienia?
- Wejdziemy tyłem, będzie bezpieczniej, tylko...o mój Boże! - krzyknęła nagle Juleka i przylgnęła do mojego ramienia. Poczułem przez kurtkę jej łzy. Podniosłem rękę i pogłaskałem jej ciemne, długie, miękkie włosy. Miękkie jak moje kolana, gdy zobaczyłem, co wywołało jej krzyk.
W otwartych drzwiach zobaczyłem dziewczynę o brązowych, kręconych włosach i typowo hiszpańskiej urodzie. Miała piękne, szare oczy...nieprzytomne oczy. Ona nie żyła. Jedną nogę miała wykręconą pod dziwnym kątem, a na ranach znajdujących się na piersiach było widać zaschniętą, brązowiejącą krew.
Poczułem ogromną nienawiść. Ponawiając - czy to mógł być człowiek?! Nie mogłem się ruszyć. Stałem, obejmowałem Julekę i patrzyłem na tą niewinną, zaskoczoną twarz. To było straszne. Nawet nie On mnie przerażał, tylko ludzie. Oni mu służyli. Grał na ich emocjach, ale czasem działali dobrowolnie. Czy w każdym znajdowało się tyle zła, by kogoś zabić?- Czyżby coś nie wypaliło z komitetem powitalnym? - usłyszałem dobrze znany głos. Nie mogłem się ruszyć. Nie mogłem nic powiedzieć, choć niewątpliwie miałem ochotę rzucić jakąś kąśliwą uwagę dotyczącą tego niepoważnego podejścia.
Kot zrozumiał. Tak mi się zdaję. W sekundzie wskoczył na dach i zaczął odwiązywać białe sznurki, do których przymocowany był plakat reklamujący jakiś nowy film. Zerwał go, zwinnie zeskoczył i długą płachtą przykrył ciało. Staliśmy w ciszy, ale ta cisza była nam potrzebna. Nie zauważając wszechstronnego niebezpieczeństwa, wyciszałem swoje emocje. Wcześniej to były tylko przypuszczenia, gorzej stanąć twarzą w twarz z potwierdzeniem tezy, że śmierć czai się na każdym rogu. Dlatego musimy być teraz wyjątkowo dobrzy. By nas nie dostał, a tym bardziej - księgi.
I o ile ,,pieprzę tę księgę", to zaczynałem rozumieć, dlaczego mama tak się poświęcała. To było najważniejsze. A teraz i ja odczuwałem niepowstrzymaną ochotę, by go zniszczyć, skrzywdzić tak, jak skrzywdził setki, a może i tysiące ludzi...lecz czy wtedy nie stałbym się gorszy od niego?
- Wiem, że to niełatwe, ale nie możemy stać przy tym ciele wieczność...powiem wprost - zdaje mi się, że ktoś nas obserwuje. I jak się nie schowamy, będziemy kolejnymi ciałami - powiedział Czarny Kot. Jakkolwiek mnie nie irytował, miał rację. Kot wysunął Koci Kij i rozbił szybę.
CZYTASZ
//Miraculous// Inaczej
FanfictionKiedyś napiszę normalny prolog, przysięgam. *** (W trakcie poprawiania. Wracam w wakacje.)