26 marzec 2014r.

36 5 2
                                    

Przepraszam za wszystkie błędy.
Środa
Hope:
Minęło zaledwie parę dni od badań, a ja już chcę znać wyniki. To czekanie mnie przytłacza. Boję się wyników, bo szczerze mówiąc nie wiem czy jestem zdrowa. Co jeśli będę miał nowotwór? Jak ja to powiem mamie? Przecież ona się załamie. Boże kochany! Niepewność i niewiedza są okropne.
Od piątku nie rozmawiałam z Shawnem, mijaliśmy się na korytarzu w szkole i uśmiechał się, ale nic poza tym. W sumie może dlatego, że troszkę go unikam i spędzam czas z dziewczynami. Nie wiem, dlaczego to robię, chyba nie chcę, aby pytał jak się czuję i te sprawy. Nie lubię gdy ktoś się o mnie martwi, bo jeżeli on martwi się o mnie to ja martwię się o niego. Taka już jestem, no niestety.
Dzisiaj kolejny dzień w szkole. Nie mam ochoty wstawać, ale trzeba. Mama nie pozwoli mi zostać w domu, widząc że jestem zdrowa.
Ześlizguję się z łóżka widząc 6:30. Zabieram wszystkie potrzebne rzeczy i idę do łazienki wziąć szybki prysznic. Gdy wychodzę pachnę moim ulubionym żelem: limonka. Ubieram to co zgarnęłam z szafki. Mianowicie: luźną czarną koszulkę, tego samego koloru rurki, a na ramiona zarzuciłam skórzaną kurtkę. Szczerze mówiąc bardzo lubię czarny, ale nie że jestem jakąś buntowniczką czy coś w tym stylu, po prostu do wszystkiego pasuje.
Zabieram jeszcze plecak i schodzę do kuchni. Mamy jak zwykle nie ma. Patrzę na zegar, który wskazuje dopiero 7:05 i wdycham. Jest tak wcześnie? Ugh... Może coś zjem? Nie, nie dam rady... Poczekam na Ben'a.
Mój przyjaciel zjawia się 10 minut później. Zabieram wszystkie potrzebne rzeczy i wychodzimy na przystanek.
Na dworze było naprawdę ciepło, dlatego nie żałowałam, że ubrałam się tak lekko. Ben chyba też wiedział jaka będzie pogoda, bo miał na sobie jeansowe rurki i koszulkę, jak zwykle białą.
W naszej szkole często wyśmiewają się z chłopaków, którzy noszą obcisłe spodnie, jak się możecie domyślić, nazywają ich gejami, ale nie Ben'a. Ten chłopak jest kapitanem szkolnej drużyny, wiec kto by śmiał się tak nazwać? No właśnie, nikt. Jak dla mnie to śmieszne wyśmiewać się z czyjegoś stylu, prawda jest taka, jak chcesz się ubierać tak się ubieraj. No, ale co zrobisz, nic nie zrobisz.
Właśnie dochodzimy na przystanek, a co mnie dziwi Ben nic nie gada tylko się we mnie wpatruje.
- Ben! O co chodzi? Czemu tak patrzysz? Mam coś na twarzy czy co?
- Nic, tylko jesteś jakaś... blada.
- Wydaje ci się, zawsze taka byłam.
- Nie Hope, dzisiaj jest nadzwyczaj blada, dobrze się czujesz?
- Tak, nic mnie nie boli. Ben, przesadzasz.
- Nie przesadzam, po prostu się martwię - powiedział na co zrobiłam smutną minę, do cholery co oni mają z ty martwieniem się?
- Ben, jest naprawdę dobrze, masz się nie martwić, przecież wiesz że tego nie lubię.
- Tak wiem, przepraszam, ale musisz mnie zrozumieć, jesteś dla mnie jak siostra- momentalnie posmutniał.
- Ben, jest dobrze, naprawdę, nie martw się. Uwierz ty też jesteś dla mnie jak brat, kocham Cię- zatrzymałam go i wtuliłam w jego szerokie ramiona. Naprawdę kocham tego wariata, jest dla mnie bardzo ważny- dziękuję, że jesteś, bez Ciebie bym sobie nie poradziła.
- Ja też dziękuję, dzięki tobie jestem teraz z osobą, która kocham. Kocham Cię Hope! - przytulił mnie mocniej.
- Ben, wiem że mnie mocno kochasz, ale zaraz udusisz.
- A, przepraszam, wiesz te emocje- śmieje się.
- Tak rozumiem, a teraz chodź bo się spóźnimy.
Wsiedliśmy do autobusu, aby dostać się do szkoły. Po paru minutach, niestety byliśmy na miejscu. Razem z przyjacielem wysiedliśmy, po czym powędrowaliśmy się w stronę szkoły.

Pierwszą lekcją była historia. Czy ja już wspominałam że jej nie lubię?
W miarę możliwości jakoś przeżyłam ta lekcje. Jak zawsze Sky mi pomagała. Oczywiście nie wyszliśmy z klasy dopóki nasz kochany profesor nie zadał nam pracy domowej. Zapisałam wszystko w zeszycie i wyszłam kierując się na następne zajęcia.
Teraz czekała na mnie matematyka. Jej super! (Poczujcie ten sarkazm)
Czekałam już pod salą gdy podszedł do mnie Lucas, znajomy z klasy.
- Hej Hope!
- Hej!
- Wiesz może czy były jakieś zadania?
- Tak, były jakieś 4? Chyba, nie pamiętam.
- A masz może zrobione? Przepisałbym sobie szybko.
- Tak, już ci daje- sięgnęłam do plecaka aby wyciągnąć zeszyt, lecz nagle zawirowało mi w głowie i poczułam tylko jak ktoś mnie łapie.
Shawn:
Ona zemdlała. Widziałem jak Lucas trzyma ją na rękach krzycząc żeby ktoś mu pomógł. Nie zwracając na nic pobiegłem do niego.
- Co się stało? - pytam, w miarę możliwości uspokojony, lecz wszystko w środku mi wariuje.
- Poprosiłem ją o zeszyt i gdy wyjmowała go z plecaka, po prostu upadła. Mógłby ktoś w końcu iść po pielęgniarkę? - krzyczy, aby ktoś to w końcu zrobił, a nie wszyscy patrzyli jak idioci. Ktoś na końcu mówi że już została zawiadomiona.
- Połóż ją, musimy sprawdzić czy oddycha. - rozkazuje, a chłopak to robi.
Szybko sprawdzam czy jej oddech jest widoczny i wypuszczam powietrze z ulgą, że jednak to robi. Trochę znam się na pierwszej pomocy, dlatego iż w naszej szkole były z tego zajęcia, wiec mniej więcej wiem jak się zachować. Postanawiam zrobić pozycję czterokończynową. Chwytam jej delikatne dłonie, które z resztą uwielbiam i nogi, podnosząc je do góry.
- Hope, obudź się! Proszę...
Po chwili przychodzi pielęgniarka, która rozkazuje mi pozostać w takiej pozycji. W tym czasie zaprowadza wszystkich uczniów do klas. Zostaje sam z Hope ma korytarzu. Dziewczyna po niecało 2 minutach się budzi.
- Hope! Na szczęście! - kładę ją w pozycji leżącej, a ona próbuje wstać - nie, nie wstawaj, leż na razie.
- Shawn? Co się stało? Czemu muszę leżeć?
- Zemdlałaś, jak się czujesz?
- Trochę mnie głową boli...
- O Hope! Całe szczęście! -słyszymy głos pielęgniarki, która właśnie wróciła. - Jak się czujesz słonko?
- W miarę okey, ale głowa mnie boli.
- Dobrze, w takim razie dasz radę wstać?
- Chyba tak- dziewczyna próbuje wstać przytrzymując się mnie, lecz po chwili nogi odmawiają jej posłuszeństwa i prawie upada.
- Czekaj Hope, wezmę Cię- chwytam ją i kładę na rękach.
- Dziękuję Shawn, ale jestem ciężka, nie musisz - mówi szeptem.
- Wcale nie jesteś ciężka! Co ty wygadujesz?
- No wiesz, nie lubię być noszona.
- To od teraz będziesz to lubić - uśmiecham się zabawnie i poruszam brwiami - bo ja cię noszę.
- Taa, chciałbyś - dziewczyna klepie mnie w tors, po czym chwyta moją szyje i oplata ją rękoma.
Po chwil jesteśmy już w gabinecie pielęgniarki. Kładę Hope na łóżku i siadam obok na stołku.
- Shwan? Tak? - pielęgniarka zwraca się do mnie.
- Tak.
- Dobra robota, widzę że w tej szkole są jednak jacyś normalni ludzie - uśmiecha się szeroko.
- Zrobiłem to co należało.
- Dobrze, a zatem Hope, co się stało?
- Wyjmowałam zeszyt z plecaka, gdy nagle zakręciło mi się w głowie i poczułam jak ktoś mnie łapie, dalej już nie pamiętam- tłumaczy dziewczyna.
- Wyglądasz blado, jadłam coś dzisiaj rano?
- Emmm... No... nie.
- Dlaczego nic nie jadłaś? - zapytałem nie zwracając uwagi na pielęgniarkę.
- Nie byłam głodna... no i się bardzo stresuje, sam wiesz czym... - posyła mi znak, przez który już wiem ze chodzi jej o badania.
- Jak długo nie jesz?
- Od... No... ten... soboty - robi smutną minę.
- To niedobrze, musisz jechać do szpitala, sprawdzić czy z twoim żołądkiem wszystko w porządku, zaraz zadzwonię po twoja mamę. - mówi pielęgniarka, po czym idzie zadzwonić po mamę Hope, a my zostajemy sami.
- Hope, czy ty zwariowałaś? Rozumiem że boisz się wyników ale nie możesz robić takich głupot...
- Ja wiem, przepraszam, po prostu bardzo się boję, nie mogłam nic przełknąć przez ten stres.
- Dobrze, rozumiem, ale obiecaj że będziesz od teraz normalnie jeść.
- Obiecuje, ale nie jesteś zły?
- Nie Hope, na Ciebie nie mógłbym być zły - uśmiecham się pocieszająco.
Piętnaście minut później, mama Hope jest już w szkole i zabiera ze sobą córkę. Oczywiście też chciałem jechać, ale pielęgniarka mi nie pozwoliła. Obiecałem Hope że później ją odwiedzę, bardzo mnie przestraszyła. Myślałem, że to może być pierwszy objaw choroby, na która się badała. Na szczęście to nie to.
Po szkole zaraz poszedłem do jej domu. Przywitała mnie jej mama i wskazała gdzie jest Hope. Zostawiając buty i kurtkę, udałem się do jej pokoju.
Siedziała na łóżku zajadając jakieś kanapki. Mimowolnie uśmiechnąłem się na tan widok.
Usiadłem obok niej na łóżku i zaczęliśmy gadać. Opowiadałem jej jakie to zamieszanie zrobiła w szkole i że wszyscy o nią pytają.
Chwilę, jeżeli chwilę można nazwać 2 godziny, gadaliśmy na głupie tematy, śmiejąc się przy tym dużo.
Wyszedłem od Hope około 18 i wróciłem do domu. Wytłumaczyłem mamie gdzie byłem i poszedłem do swojego pokoju się "uczyć". Jak zwykle wyglądało to tak:
Zrobiłem zadania, które potrafiłem.
Odłożyłem książki.
Usiadłem na balkonie, ponieważ było naprawdę ciepło.
Włączyłem muzykę i patrzyłem w gwiazdy.

Pierwsza myśl jaka wtedy przyszła mi do głowy to:
Jezu! Dziękuję ci że Hope nic się nie stało. Nie wytrzymałbym bez niej.
----------------------------------------
Następny rozdział! Znowu nie sprawdzany i pisany na telefonie. W mediach macie zdjęcie, dałam takie ponieważ bardzo odzwierciedla mi przyjaźń Hope i Ben'a ^^ a wy wierzycie w przyjaźń damsko-męską? Ja w 100%!
Mam nadzieję, że w Dyngusa byliście mokrzy!
Pozdrowionka!
forever6alone!

W poszukiwaniu prawdyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz