Rozdział 14

1.4K 101 1
                                    

-Czego szukasz? -do pokoju Marceliny wparował Diego z wielkim uśmiechem na twarzy.
-Cześć. -odwzajemniła uśmiech. -Ładowarki do telefonu. Gdzieś ją położyłam i teraz nie mogę jej znaleźć, a za chwilę przychodzi Susan i mamy iść mierzyć suknie druhen. -chłopak obserwował każdy jej ruch i opierając się o framugę drzwi słuchał jej monologu. Od przyjazdu brunetki minął już tydzień, a chłopcy dalej nie mogli się do niej przyzwyczaić. Ciągle ktoś krzątał się po domu, kroki dreptały z kuchni do pokoju, potem do łazienki i tak w kółko. ~Jedna dziewczyna, a robi szum jak burza. ~skomentował wczoraj Ivo, gdy oglądali mecz. ~Ale przynajmniej jest czysto i mamy żarcie. ~Dołączył się Luca.
Marcelina, gdy tylko wyzdrowiała postanowiła, że musi się czymś zająć by nie myśleć cały czas o Adamie. Poczynając od kuchni wysprzątała cały dom umyła okna i nawet wyprała firanki, a z wszystkim uwinęła się w przeciągu trzech dni.
-Jest pod tą książką. -podpowiedział jej w końcu.
-Co? -zdezorientowana popatrzyła na niego jak na wariata, który właśnie jej oznajmia, że ufo wylądowało w kuchni.
-Hahaha, ładowarka jest pod rozłożoną książką. -Marcelina szybko się ogarnęła i podpinając komórkę pobiegła do łazienki się przebrać. Chwilę później zadzwonił dzwonek do drzwi i dziewczyna usłyszała głos Susan. Wychodząc z łazienki przywitała się z przyszłą kuzynką i poszła po torebkę.
-Jestem gotowa. -uśmiechając się lekko ruszyła w stronę drzwi. -Jedzenie jest w lodówce, a pierogi są w zamrażarce.
-Dobrze mamo. -Diego wybuchnął śmiechem, za co został zgromiony wzrokiem. -Na pewno wszystko zjem. Nie musisz się obawiać, raczej nie jestem niejadkiem.
-Ooo.. zobaczysz! Już wam nic nie ugotuję. -grożąc mu palcem zamknęła drzwi i pobiegła za Susan, która już była przy klatce schodowej.
-Rozpieszczasz ich. -powiedziała zbiegając co dwa stopnie.
-To z nudów.
-Lubisz gotować?
-Jak mam wenę.- uśmiechnęła się lekko brunetka. -Daleko jest ten salon z sukniami?
-Jakieś dziesięć minut drogi, ale jeszcze wstąpimy po moje przyjaciółki.- odparła uradowana Susan i łapiąc taxi zaczęła trajkotać o podróży poślubnej jaką planują z Krisem.

Podczas drogi Marcelina mało się odzywała. Nie żeby coś, ale nie znalazła z pozostałymi dziewczynami wspólnego języka. Owszem, dwie z nich- chyba Gloria i Eva, jeśli dobrze zapamiętała- były bardzo miłe i sympatyczne, ale był wyjątek.
Clara. Wyniośle, czyż nie?
Clara potraktowała Marcelinę jak najzwyklejszą dziewkę z gmichu.
Nic nie znaczącą i na pewno zaproszoną na wesele z litości pana młodego.
Kiedy dziewczęta mierzyły suknie rzucała od czasu do czasu w jej stronę kąśliwe uwagi na temat jej ciała. Najbardziej zabolało jednak stwierdzenie: -Macie w tej Polsce przecież tą słynną trenerkę, jak jej tam..
-Eva! -wykrzyknęła ze śmiechem Eva. -Moja imienniczka.
-Właśnie ją. Jeśli tak trudno ćwiczy się z rodaczką to spróbój z kimś zza granicy.
Najgorsze było to, że w obecności Susan Clara udawała przesadnie miłą personę, której trudno byłoby nie polubić.

W drodze powrotnej Marcela udawała, że śpi. Z przymkniętymi oczyma poczęła się zastanawiać co z nią jest nie tak? Dlaczego wszystkie nieszczęścia padają właśnie tylko na nią? Czego jej brakuje?
A może czego ma nadmiar?
~Nie mam super długich nóg jak Vivan..~ zaczęła wyliczać. ~Ani widocznych kości policzkowych... wielkich cycków, anemii, anoreksji, blond włosów jak idealna Clara, albo rudych.. co kto woli.. ani 175 cm wzrostu.. ani..~ Marcelina..- lekkie szturchnięcie wyrwało ją z transu. -Dojechałyśmy. -Susan uśmiechnęła się do niej i razem wysiadły z pojazdu.
-Chciałam ci baaardzo podziękować za to, że z nami byłaś.
-Nie ma za co. Wybrałaś cudowne suknie. -wyznała brunetka.
-Cieszę się, że ci się podobają. Słuchaj, ja jadę jeszcze z dziewczynami. Widzimy się jutro. Do zobaczenia! -przytulając ją pobiegła z powrotem do taksówki, a Marcelina czuła się jak totalne 56 kilogramów pasztetu zmieszanego z błotem.


Podczas kiedy dziewczyny były w salonie sukien do mieszkania wparował Kris.
-Jest kto w domu?! -krzyczał i poszedł do pokoju kuzynki. Pusto, cisza. Zwiedził pozostałe pokoje też nic. Idąc do kuchni ktoś niespodziewanie wskoczył mu na barana. Kris krzycząc różbymi obelgami próbował go z siebie zrzucić, ale drugi nie dawał za wygraną. Gdy złoczyńca spostrzegł, że Kris zamierza upać zeskoczył z niego i wybuchnął nieopanowanym śmiechem, kiedy tamten zaliczył glebę.
-Diego!! Jak ja cię dopadnę to zabiję! -krzyczał wściekły.
-Szkoda, że się nie widziałeś wystraszony kurczaku!
-Goń się frajerze! -syknął, a ten pomógł mu się podnieść. -Uwierz kiedyś ci zniknie ten uśmieszek z gęby.
-Hahahaha nie wątpię, ale na pewno nie w tym momencie.
-Spadaj.
-Ty nie w robocie?
-Mam niespodziankę. -zatrł ręce i zmierzył w kierunku drzwi.
-Ocho! Susan się ucieszy! -odkrzyknął Diego, wyłożył się na sofie i włączył mecz. -Mówię ci teraz, żebyś potem sto razy nie pytał i nie upewniał się, czy jej się spodoba. - mówił do siebie. -Ale wiesz? Tak swoją drogą to..
-Baczność przyjacielu! -usłyszawszy obcy głos zerwał się z miejsca na komendę.
-Ty ... żyjesz..wróciłeś! -Diego rzucił się dość postawnego chłopaka w jego wieku i ledwo powstrzymując napływające łzy wykrztusił -Nie umiesz się odezwać? Taki z ciebie brat? -przytulił go mocniej.
-No to wy się witajcie dalej, ja spieprzam do roboty. Nara. -powiedział na odchodne Kris.
-Nara. -odezwali się równocześnie i popatrzyli na siebie.
-Marco, chłopie.. nawet głupi list, a spałbym spokojniej. -usiadłszy na kanapie popatrzył na uśmiechniętego, spalonego słońcem chłopaka.
-Wybacz stary, ale wiesz jak lubię zaskakiwać.
-Jeszcze mi powiesz, że wróciłeś już dawno temu, ale nie chciałeś mi nic mówić dla pierdolonej niespodzianki, co?
-Yy.. -podrapał się po karku i usiadł obok. -No niee tak dawno.
-Obiecuję. Jak dojdę do siebie to cię zabiję. -oświadczył poważnym tonem. -A teraz opowiadaj co w domu?
-Skąd wiesz, że zdążyłem być w Buenos Aries?
-Zawsze pierwsze jedziesz do rodziców, po drugie nie masz munduru, a po trzecie .. zresztą nieważne!
-No tak. -przyznał i oparł się wygodnie. -U nich wszystko okej, ale wiesz..
-Co jest?
-Poznałem kogoś. -zaczął i zamknął oczy na moment.
-Znowu?! Matko kochana no.. -jęczał Diego, choć w głębi duszy cieszył się, że chłopakowi w końcu zaczyna się układać po tym co przeszedł dwa lata temu.
-Noo. Na lotnisku. Taka seksowna brunetka.. z charakterkiem..
-Stary wybacz, że ci przerwę, ale zrobiłem się głodny, a mamy pierogi do żarcia i kusi mnie zjedzenie ich, chcesz?
-No ba! Pewnie! -udając się do kuchni Diego pochwalił się kuzynką Krisa, która obecnie zajmuje Marca pokój. ~Z opisu jest identyczna jak mój anioł z lotniska~ rozmyślał. ~Niee to na pewno nie ona~.
-Stary podaj mi tą dziurawą łyżkę. Trzrba wyłowić pierogi. -zarządził Diego.
-Dziurawa łyżka.. -uśmiechnął się kpiąco.
-Taak! A nie?
-Hahahah tak, tak. -poklepałszy go po ramieniu podszedł do okna i zapatrzył się w dal. Tak po prostu... tak naturalnie. Nagle usłyszeli trzask zamykanych drzwi i głos dziewczyny wbiegającej do kuchni.
-Nie spaliłeś garnka? -spytała wystawiając mu język. -O! Nie wiedziałam, że masz gościa.. przepraszam. -odchrząknęła i już miała odejść, ale zatrzymał ją głos przyjaciela.
-Zaczekaj. Poznajcie się. -zaproponował. -Marco to jest nasz skarb, Marcela. -chłopak odwrócił się, a uśmiech na ich twarzach zamarł w jednej chwili. ~To nie jest możliwe...~ wyszeptał w myślach. -Marcela, poznaj mojego braciszka.













"Jak w Kopciuszku"Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz