Rozdział 27

1.3K 84 3
                                    

-Tadeusz. -zaczęła jego żona pakując ostatnie potrzebne rzeczy do walizek. -Na litość boską! Po co ci te barchanowe gacie? -patrzyła na czytającego męża z wyrzutem, po czym wywaliła je z walizki. -Uprzedzam, że jeśli jeszcze raz je włożysz do walizki to pojedziesz sam. -ostrzegła go.
-Jak to, po co? -zapytał Tadeusz znad gazety. -Na basen.
-Jesteś chory psychicznie. -stwierdziła i oklapła w swoim fotelu.
-Gwiazdeczko moja. -zaczął bardzo poważnie. -Te tak zwane barchanowe gacie są najwygodniejszymi gaciami na świecie.
-Nic tylko się .. załamać! -uśmiechnęła się od ucha do ucha, a ten puścił jej oczko. -Tadziu? - przywołała go wzrokiem. -Boję się. Tak bardzo się boję spojrzeć im w oczy. -wyznała.
-Kochanie. -uśmiechnąwszy się usiadł na brzegu łóżka i przyciągnął ją do siebie. -Usiądź na kolanach. Powiedz mi. -patrzył na nią i wciąż się lekko uśmiechał. -Żałujesz?
-I to bardzo. -spuściła wzrok i wtuliła się w męża. -Nawet nie wiesz jak bardzo żałuję, jak bardzo mi źle.
-Ale przecież pogodziłaś się z Marleną. Przeprosiłaś ją. -przypomniał jej. -Byłyście obie takie szczęśliwe i w powietrzu dało się wyczuć taką ulgę.
-Marlena to nie Marcelina. -wyswabadzając się z uścisku zaczęła krążyć po pokoju i odruchowo zagryzając paznokieć. -Ona jest twarda i zawsze ma jakieś argumenty nie do zbicia.
-Sugerujesz, że cię nie kocha? Na litość boską, Baśka co ty wygadujesz?
-Jest na mnie zła. -spojrzała na niego i opadła w swoim bujanym fotelu. -Ilekroć do niej dzwonisz i proponujesz rozmowę ze mną to odmawia. Przecież wiesz..
-O której mamy samolot? -zmienił nagle temat i podniósłszy się z miejsca znów podszedł do żony.
-Za cztery i pół godziny. -odparła. -Dlaczego pytasz?
-Cztery i pół plus jeszcze lot i inne sprawy.. -zaczął wyliczać i szerokim uśmiechem. -Za jakieś parę godzin z hakiem je zobaczysz Basiu, a teraz..
-Co ty wyprawiasz? -zaczęła chichotać jak opętana kiedy Tadeusz zbliżył się do niej jeszcze bardziej i porwał w swoje ramiona zatapiając się w zagłębieniu jej szyi.
-Mamy tak mało czasu dla siebie. -wymruczał. -Teraz cię już nigdy nie wypuszczę z.. -urwał nagle usłyszawszy dźwięk swojego telefonu.
-Nie waż się. -warknęła Barbara pół żartem.
-Przepraszam kochanie. -cmoknął ją w czoło i wyciągnąwszy z marynarki telefon, wyszedł na zewnątrz.
-Ona wróci, prawda? -wybiegła za nim i powstrzymała przed otworzeniem samochodu.
-Wróci. -uśmiechnął się kojąco. -Jestem tego pewien. Kocham cię. -ucałowawszy ją wsiadł do samochodu i pognał na komisariat, a ona udała się prosto do pokoju córki.




-Spakowana jesteś? -zapytał Diego wchodząc do pokoju Marceliny. -Za chwilę jedziemy.
-Tak. Już skończyłam.- oznajmiła z dumą i powiodła wzrokiem na ogromną walizkę, która leżała obok szafy.
-Chryste, kobieto! My jedziemy tam tylko na cztery dni! -wykrzyknął zdumiony. Podczas gdy on zapakował się do torby podróżnej, ona ledwie upchała swoje rzeczy. -Będziesz płacić nadbagaż.
-Nieprawda. -kłóciła się z nim. -Wszystko sobie przeliczyłam i nie wychodzi mi nadbagaż.
-Ciekawe czy ją udźwigniesz? -uśmiechnął się ironicznie.
-Żebyś wiedział. -wystawiając mu język pomknęła do kuchni, gdzie natknęła się na Marco. -Co robisz? -spytała siadając mu na kolanach.
-Myślę o tobie. -uśmiechnął się i pocałował w policzek. -Spakowałaś się?
-Tak. -odparła z wielkim uśmiechem.
-Ty nie widziałeś jej walizki! -wtrącił się Diego i pokazał rękoma jej ogrom. -Ona spakowała całą szafę.
-Kotku, ale my jedziemy tylko na cztery dni. -mruknął jej do ucha Marco przy okazji lekko zagryzając jej płatek.
-Ależ skarbie. -nie dokończyła, gdyż zaczęła chichotać, a następnie śmiać na głos. Diego jeszcze przez chwilę przyglądał się zakochanym i w końcu z czystym sercem mógł przyznać, że ich miłość jest warta świeczki. Od śmierci Angie już nigdy nie widział brata w tak dobrym nastroju i takiego uśmiechniętego. Ta dziewczyna naprawdę go odmieniła, no i on ją. Przecież jak tu przyjechała wyglądała jak chodząca mumia, która szuka swoich zmumifikowanych wnętrzności. Polubił ją od razu i choć w skryciu liczył na coś więcej, to mimo wszystko czuł, że to nie ona jest mu pisana.
-Jesteście obleśni. -stwierdził wychodząc z uśmiechem.
-A ty zrzędliwy! -wykrzyknął za nim Marco, po czym wrócił do swojego zajęcia.





-No nareszcie szef przyszedł! -wykrzesał z siebie zdyszany funkcjonariusz.
-Co się stało Jones? -zatrzymawszy się spojrzał na wyczerpanego chłopaka, który sapiąc i gestykulując wskazał na dwie cele.
-Była.. bójka. -mówił co chwilę przerywając, by złapać powietrze. -W zasadzie.. afera! -zapiszczał niechcący wypowiadając ostatnie słowo. -Bawili się grana.. natami. Chcieli się poczuć.. jak gangsterzy. -Tadeusz zmierzał szybkim krokiem do swojego biura, a tam uraczył Jonesa szklanką wody i wysłuchał dokładnie raportu jaki zdążyli napisać.
-Ilu ich było? -spytał podnosząc na niego wzrok. -Spocznij. -wskazał na krzesło, a ten z ulgą usiadł.
-Czternastu. -odparł biorąc głęboki wdech.
-Jak ich pomieściliście w celach? -zdziwił się komendant.
-Musieliśmy ich połączyć. Są bardzo zbuntowani i mówią po francusku. -wyjaśnił. -A i o wszystko obwiniają taką młoda dziewczynę. -dodał i natychmiast wstał widząc jak jego szef robi to samo.
-Jaką dziewczynę? -zapytał z ciekawością.
-Zadzwoniła po nas. Była praktykantką i w momencie ich zabaw była na zapleczu i układała towar, więc tamci jej nie zauważyli.- mówił jednym tchem.
-Jones, jaśniej. -zmarszczył brwi i usiadł z powrotem. -Jak się tu znalazła?
-Moment. -wyciągnął notes z kieszeni i odszukał w swoich bazgrołach nazwisko obrysowane kilkukrotnie w krzywą ramkę. -Niejaki Romers ją tam znalazł i gdy jeszcze z nami rozmawiała zaczął krzyczeć i nim dojechaliśmy była cała pobita, posiniaczona i ma przestrzelone lewe ramię.
-Gdzie ona teraz jest? -spytał ponownie wstając.
-Po obejrzeniu lekarza jest teraz w celi. -odparł, ale widząc mordujący wzrok szybko dodał. -Osobnej celi. U tego Kojota. On się nią zajął.
-Kojot. -mruknął do siebie, ale natychmiast ochrzanił swojego podwładnego. -Musiałeś ją zamykać w celi?! Mogła poczekać tutaj. A karetka?!
-Z kim? -tłumaczył się Jones. -Ja biegam jak głupi osioł w kółko, a reszta bada ślady w galerii. Ten Kojot wydawał się najbardziej ogarnięty i okłada jej rany lodem. Karetka będzie lada moment.
-Już dobrze. -mruknął i udając się do Kojota klepnął Jonesa w ramię. -Dobra robota. -uśmiechnął się lekko. Schodząc po schodach słyszał wściekłe wrzaski aresztowanych. Biorąc pałkę uderzył po kratach co wywołało tępy dla ucha dźwięk i chwilę ciszy. Nie przejmując się nimi zbytni skierował kroki w stronę celi Kojota. To co ujrzał wzbudziło w nim niemałe zaskoczenie.
Cicha, spokojna rozmowa, którą odbywał z dziewczyną zaintrygowała go. Ona leżała na więziennym 'łóżku' i cicho syczała z bólu, a chłopak klęczał obok i głaszcząc jej włosy okładał lodem zranione miejsca i szeptał kojące słowa, przy tym zapewniając, że Tadeusz nie zrobi jej krzywdy i nawet równy z niego gość.
-No nie wiem. -skrzywiła się na kolejny dotyk zimnego okładu. -Za co siedzisz?
-Nieważne. -zrobiło mu się wstyd i poczuł, że jak jej powie to się wystraszy. Mała blondynka o błękitnych oczach patrzyła na niego spod przymrużonych powiek i ,mierzyła go badawczym spojrzeniem. -Sam bym im dokopał. -wyznał  po chwili. -Jak można uderzyć dziewczynę?!
-Daj spokój, Zorro.- wysiliła się na słaby uśmiech. -Ludzie są teraz podli. Nie poradził byś im. Auć! -syknęła.
-Boże, przepraszam. Nie chciałem. -wyszeptał spanikowany.
-Nie szkodzi. Nie dałbyś rady, bo tutaj siedzisz. -szepnęła kończąc poprzednią myśl.
-Bardzo cię boli? -zapytał z troską w głosie.
-Trochę? -zaczęła piskliwym tonem i pojedyncza łza spłynęła jej po policzku, gdy dotknęła swojego ramienia. -Przestrzelono mi ramię, a lekarz tylko je obejrzał.
-Karetka niedługo się tu zjawi. -z cienia ukazał im się Tadeusz. Wystraszona dziewczyna zaczęła płakać jakby bardziej, a Kojot ujął lekko jej dłoń i coś tłumaczył na ucho. -Nie bój się mnie. W szpitalu się tobą zaopiekują dopóki nie dojdziesz do siebie.
-Wiem. -odparła spokojnie i bardzo cicho. -Martin mi wytłumaczył.
-Kto? -zdezorientowany policjant patrzył po nich.
-Ja, komendancie. -mówił cicho, żeby najmniejszy niepotrzebny wyższy dźwięk jego tonu nie spowodował dodatkowego bólu.
-No tak. Martin Lorenzo. No tak. Tak. -potakiwał do siebie i przetwarzał informacje. Kiedy wpuścił lekarzy, ci natychmiast wnieśli nosze i zabrali ją do szpitala. -Wiesz? -wszedł do celi Kojota i usiadł obok niego. -Kiedy wrócę to oboje do niej pojedziemy.
-Co? -wybałuszył na niego oczy i mimowolnie się uśmiechnął, lecz po chwili spoważniał. -Dlaczego pan to robi? Po co?
-Nie jestem ślepy chłopaku. -klepnął go w ramię. -A ty jesteś dobry.
-Komendancie! -przerwał im jeden z funkcjonariuszy. -Córka do pana. -oznajmił i natychmiast odszedł.
-Niech pan już idzie. -ponaglił go Kojot, po czym wstał i ruszył ku małej łunie w okienku.
-Lorenzo? -zaczął wstając, ale znów ktoś niecierpliwy przerwał im rozmowę.
-Tato! Jak długo mam czekać? -niewiele myśląc i nie krępując się zbytnio Marlena wparowała do celi i uścisnęła ojca.
-Marlena, a co ty tutaj robisz? -na te słowa Kojota zmroziło. Nie był w stanie obejrzeć się za siebie, nie miał odwagi. I w dodatku jej głos. Taki czuły, ciepły - tak jak podczas ich rozmów. Tak bardzo pragnął ją ujrzeć, ale nie miał na tyle odwagi, było mu wstyd. Teraz słyszał tylko jak wychodzą, a komendant zamyka jego celę. -Chłopaku. -zwrócił się do Kojota. -Trzymaj się. Za parę dni wrócę. -zabierając dopytującą się o więźnia córkę ruszyli ku schodom, a Lorenzo był mu bardzo wdzięczny za to, że go nie wydał.






-Boisz się latać? -zagadnął Ivo kiedy byli już od trzech godzin w powietrzu.
-Nie. -uśmiechnęła się łagodnie. -Ja nie z tych strachliwych. -wybuchnęli śmiechem i przybili sobie piątkę. -A poza tym to bardzo wczas się obudziłeś. 
-Taa.. -mruknął. -Mam twardy i długi sen. -wyszczerzył się. -Sorry, ale nie wiem jak masz na nazwisko. -wyznał po chwili chłopak. -Ja wiem, że pewnie niedługo je zmienisz, ale chciałbym wiedzieć jakie masz obecnie. -Marcelina wyglądała jakby zaraz miała umrzeć, a Marco miał właśnie wytrzeszcz oczu. -No co? -spytał Ivo. -Coś nie tak?
-Howard. -wykrztusiła tylko i wyjrzała za okienko.
-Zapamiętam. -odparł i powrócił do swojego ulubionego zajęcia. Snu.
-Dlaczego miałabym je zmieniać? -wypaliła nagle i szturchnęła chłopaka przed sobą.
-No chyba zamierzasz kiedyś wyjść za mąż? -patrzył na nią jak na kosmitkę. Nie wiedział co tak rozjuszyło dziewczynę, ale nie chciał jej zdenerwować.
-Nie, no. -w tym momencie wzrok każdego z chłopaków był na niej skupiony, a najbardziej Marco, który obserwował każdy najmniejszy wyraz na jej twarzy. -Znaczy, tak. Zamierzam. -wydusiła skrępowana. -A co to? Przesłuchanie?
-A skąd. -odpowiedzieli chórem i się odwrócili, ale Marco nadal nie spuszczał z niej wzroku przez co czuła się jak wtedy kiedy przylatywała do Włoch. Miała chęć mu wtedy przywalić i powstrzymywała się tylko ze względu na Krisa. Jeszcze musiałby ją z więzienia odbierać, a to przecież ona prosiła go o pomoc. Chociaż pewnie i tak nie miałaby z nim żadnych szans. Znała go teraz i wiedziała, że odgadnął by jej każdy ruch nawet jeśliby go nie zdążyła wykonać. Z początku czuła się jak intruz w jego domu. Znała tylko jego, a reszta była obca. Nawet jej kuzyn nie był już taki jak dawniej.. ten przeszywający wzrok zaczął wypalać dziurę w jej skórze. -Co się tak patrzysz? -odwróciła się do niego twarzą.
-O czym myślisz? -spytał po prostu i mimowolnie ujął jej dłoń.
-Mam de ja vu. -zwróciła wzrok na ich splecione dłonie, a Marco zaśmiał się cicho.
-Pewnie obstawiałaś wszystko, ale nie fakt, że polecimy jeszcze obok siebie i to w tym samym samolocie. -odgarnął kosmyk jej włosów za ucho, co wzbudziło w niej lekki dreszcz.
-Tak. -patrzyła na niego z powagą wypisaną na twarzy. -Chciałam cię wtedy troszkę poturbować. -uścisnęła jego dłoń.
-Jak te oczy cię zdradzają. -zbliżył swoją twarz do jej i zatopili swoje usta w krótkim pocałunku.
-Oczy mam po rodzicach. -uśmiechnęła się. -Oni zawsze się w nich przeglądali.
-Tak jak my. -wyszeptał, a do jej oczu napłynęły łzy. Wtulając się szybko w zagłębienie jego szyi modliła się, aby się nie rozpłakać. Jego słowa podziałały na nią jak miód, jak .. coś najwspanialszego. W myślach i w sercu dziękowała mu za to, a najlepsze było to, że wiedziała, iż on jest z nią w pełni szczery. Teraz w końcu mogła przyznać przed sobą, że rozwiał z niej wszystkie wątpliwości. Zakochała się.. o mój Boże. Zakochała i to po uszy! Odrywając się spojrzała mu głęboko w oczy.
-Tak jak my. -powtórzyła i złączyła ich usta tym razem w długim i namiętnym pocałunku.












 


 


 


 


 


 

"Jak w Kopciuszku"Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz