Rozdział 29

1.1K 78 1
                                    

-Marcelina? Dlaczego śpisz? Źle się czujesz? -dotknęła lekko jej ramienia Susan. Zabawa trwała w najlepsze od jakiś dwóch godzin i brakowało tylko jej. Zresztą nic dziwnego. Odkąd wróciła ze spotkania z Marleną od razu położyła się do łóżka z zamiarem szybkiego zaśnięcia. -Kochana, wszystko w porządku?
-Tak. -mruknęła ochryple otwierając zapuchnięte oczy.
-Nieprawda. -stwierdziła przyszła panna młoda, a słysząc rytm muzyki dobiegającej z zewnątrz zaczęła się kołysać. -Jestem taka szczęśliwa! -zamknęła oczy przygryzając dolną wargę. -Nie mogę uwierzyć, że to już jutro.. A! -podskoczyła nagle. -I widziałam się z twoimi rodzicami! Są tacy mili!
-Muszę do łazienki. -wykrztusiła z trudem brunetka i czmychnęła niczym kot.
-Hej! -krzyknęła za nią spanikowana dziewczyna. -Marcelina! Co ci jest?
-Chyba się czymś strułam. -odpowiedziała po dłuższej chwili, a jej łzy ponownie spływały ciurkiem. 
-O matko. To ja dzwonię po Krisa. -oznajmiła grzebiąc w torebce.
-Nie! -usłyszała po drugiej stronie drzwi jakieś szamotanie. -On ma dzisiaj swój wieczór!
-No tak.. pewnie leży gdzieś pod stołem. Masz rację. -odeszła kawałek. -Wiem! Po Marco!
-Nie! -w tym  momencie wybiegła jak poparzona. -Broń cię Panie Boże!
-Co ci jest? Pokłóciliście się? -podeszła do niej przytulając natychmiast.
-Oj gdybyś mogła znać prawdę.. -mruknęła do siebie.




-Diego! -szturchnął chłopaka Marco. -Stary.. ja się zwijam.
-Gdzie? -lekko wstawiony patrzył na swojego najlepszego przyjaciela. -Człowieku! Teraz pijemy za dró-óżbuff! -uniósł kieliszek po czym zawartość wypił haustem.
-Diego pilnuj się. -odparł i ruszył do wyjścia.
-Czekaj! -chwiejnym krokiem starał się biec Diego. -A po co idziesz?
-Do Marceliny. -wytłumaczył cierpliwie, na co tamten zaniósł się śmiechem. -No co?
-Była tu taka laseczka. -podparłszy się na bracie wręczył mu pomiętą karteczkę. -Dała to d-dla ciebie.
-Chodź do stolika. -usiadłszy w końcu zaczął czytać. Patrząc na perfekcyjne pismo i widząc pozostałe zdania oczy prawie wyszły mu na wierzch. -Teraz mi to dajesz?! Kto to był?
-No sorry. A nie wiem. Całowaliśmy się, a potem zobaczyłem stół i chyba straciłem wątek. -odparł wzruszając ramionami i wodząc wzrokiem za Krisem wypił jego kolejne zdrowie. Marco nie tracąc czasu pobiegł prosto na ulicę załatwiając sobie taksówkę.
W samochodzie wciąż przetwarzał napisane słowa.

" Jeśli naprawdę wierzyłeś w miłość to srogo się rozczarujesz.
Lepiej przyjedź zobaczyć harce swojej szarej, cichej myszki.
Nie zrozum mnie źle, jestem po prostu lojalna.
                                                                                         Twoja C."





-Idź tam! -poganiała kelnera Clara. -Chcę widzieć ich cierpienie jeszcze bardziej.
-A jak mnie nie wpuści? -lekko zestresowany starał się przekrzyczeć dźwięki muzyki i krzyki gości.
-Nie pierdol. -skarciła go wściekła. -Przyjechał! No idź już! -popchnęła go w stronę schodów. -Trzymaj się planu! Nie za to ci płacę.. -po tych słowach niemal biegiem rzuciła się w stronę nadchodzącego Marco. Na jego widok niektóre z dziewcząt zaczęły piszczeć, ale szybko straciły zainteresowanie, gdyż na stołach znów pojawiło się wino z przekąskami.
Dziewczyna z miną mordercy zaczepiła go, gdy zmierzał w kierunku schodów.
-Gdzie ty leziesz? To jest panieński i wracaj do siebie! -krzyczała na niego. -Wysłali cię na przeszpiegi czy co?
-Daj mi spokój. -odepchnął ją jednym ruchem tak, że zatoczyła się do tyłu. Mrużąc oczy i zaciskając zęby patrzyła jak przeskakuje stopnie biegnąc do pokoju Marceliny. Odblokowując telefon wysłała pustego smsa.




-To wszystko, kochaneczku? - spytała siwowłosa babuleńka z chytrym uśmieszkiem.
-W zasadzie.. -czując wibrację w kieszeni zaczął się zbierać. -Tak. Miłego wieczoru. Dobranoc. -bąknął z ulgą zostawiając starszą panią. ~Cholera! Jeszcze do tego musiałem pomylić pokoje! 
Wychodząc i delikatnie zatrzaskując drzwi kątem oka dostrzegł postawnego mężczyznę, który bacznie mu się przygląda. Próbując nie panikować wziął głęboki oddech, a następnie z bólem serca zmusił się do uśmiechu i  wypowiedział przeciągle: -Było warto!  
Marco stał jak wryty. Z wytrzeszczem patrzył jak tamten odchodzi z triumfalnym uśmiechem na twarzy. 
-To nie może być prawda.. -szepnął, a jego serce mówiło mu dokładnie to samo. Ona tego nie zrobiła.. ale mimo wszystko .. nie. W tym momencie otworzyły się sąsiednie drzwi, z których wyszła Susan. Momentalnie do niej podszedł i złapał za ramię.
-Jezu wystraszyłeś mnie. -uśmiechnęła się i przytuliła chłopaka. -Co tu robisz?
-Byłaś u Marceli? -zapytał od razu.
-Tak, a co? -na jej twarz wkradł się cień niepewności. -Wy się pokłóciliście?
-Nie. -odparł spokojnie, a jego twarz złagodniała.
-To dobrze. -mruknęła i pomyślała, że łzy jej przyszłej kuzynki mogą być związane z problemami jakie dzieli ze swoimi rodzicami. Nagle w jej umyśle wszystko stało się jasne. Nie chcąc jej przeszkadzać pociągnęła Marco za sobą i wytłumaczyła swoją teorię. Nieco zawiedziony chłopak musiał jej przysiąc, że pojedzie prosto na kawalerski, a jutro zobaczy swoją dziewczynę jeszcze piękniejszą niż zwykle. -Posłuchaj. -zaczęła. -Zakazany owoc smakuje lepiej kiedy na niego zasłużysz. -po czym puściła mu oczko i oboje wybuchnęli śmiechem. Patrzyła jak wchodzi do windy i dopóki jej drzwi się nie zamknęły nie ruszyła się z miejsca. Sama zaś pobiegła w stronę toalety.



-Załatwiłeś wszystko? -syknęła patrząc mu w oczy.
-A jak! -prychnął. -Kasa. -potarłszy palcami zażądał gotówki po czym natychmiast powrócił do pracy zostawiając uśmiechniętą Clarę, która z radością obserwowała jak Marco wybiega z hotelu. 
-Jesteś cudowna Claro. -pisnęła do siebie klaszcząc w dłonie.  Nie wiedziała tylko, że Marco w tym momencie był najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi, a jej przeklęty liścik potargał na strzępy i wyrzucił do najbliższego kosza.





Marcelina usłyszała ciche pukanie do pokoju, a następnie dźwięk otwieranych drzwi i czyjeś kroki.. dużo kroków. Śmiertelnie wystraszona wstała z łóżka i biorąc do ręki kapcia przyczaiła się koło ściany.  Przyciszone szepty stawały się coraz bardziej wyraźne, a kroki głośniejsze. Napastnicy byli bardzo blisko. Wszystko poszłoby dobrze, gdyby jeden z nich się nie odezwał.
-Do cholery, gdzie to światło?! Na pewno pomyliłaś pokój.
-Nie drzyj się. -warknęła Marlena. -Twój głos nawet zmarłego w grobie obudzi. Marcelina!!
-Co to napad?- wyłoniła się nagle zza ściany przyprawiając je o palpitacje serca.
-Rany boskie! - łapiąc się za serce, Barbara oparła się o ścianę dzięki czemu włączyła światło. -Marcelina... -wyszeptała, a jej oczy wypełniły się nadchodzącymi łzami. Patrząc jak obie córki padają sobie w ramiona miała przed sobą najpiękniejsze wspomnienia i obrazy macierzyństwa. -Boże dziecko.. ja.. -w tym momencie obie dziewczyny rzuciły jej się na szyję. Emocje wzięły górę i cała trójka zaczęła płakać.
-Gdzie tata? -spytała Marcelina odrywając się.
-Na kawalerskim. -śmiała się siostra. -Ej, dupo ubieraj się.
-Dupo?
-Mamo, nie wtrącaj się. -machnęła na nią ręką Marlena. -Chodź. Umalujemy ci trochę oczy i usta.. -biorąc siostrę pod ramię zaciągnęła do łazienki. 



-Adam do cholery nie rób wsi! -krzyknął wściekły Nathan. -Zginęły walizki. Myślisz, że mnie to nie rusza? Myślisz, że nie jestem zdenerwowany?!
-Nieważne.- odezwał się tamten po dłuższej chwili. -Mam plan.
-Pff.. -wkładając ręce do kieszeni zaczął słuchać jaki to iście diabelski plan ma jego iście popieprzony towarzysz.
-Zostajesz tu i czekasz na walizki, a ja idę do Marceliny. -oznajmił i już zaczynał biec do wyjścia.
-Ty chyba kpisz! -zatrzymał go głos Nathana. -Jak ją znajdziesz? Gdzie?
-Mam zaproszenie głąbie. -pomachał mu karteczką przed nosem. -Bądźmy w kontakcie. Muszę coś wynająć i wypożyczyć garnitur.
-Po co? -zdziwił się.
-Jeżeli walizki do jutra się nie znajdą to muszę jakoś wyglądać. Myśl głąbie. -zostawiając osłupiałego chłopaka w hali przylotów pobiegł czym prędzej do wyjścia. po chwili zniknął w tłumie.
-Bogaty wszystko może. -mruknął zrezygnowany Nathan i udał się w stronę ławeczki.  




-Wyglądam jak zombie. -wypowiedziała się Marcelina.
-Uśmiechnij się. -doradziła jej mama, ale widząc grymas w niczym nie  przypominającym uśmiechu poddała się. -Bez uśmiechu.
-Mamo. -jęknęła druga córka. -Tyle wysiłku na nic?
-Zmyj jej to z twarzy i zostaw tylko cienie do powiek i tusz. -poleciła udając się do saloniku.
-Ale mamoo!!
-Twoja ciotka ukończyła kurs kosmetyczki i wiem o tym co nieco. -rozkładając się wygodnie w fotelu zaczekała cierpliwie, aż Marlena pogodzi się ze swoją porażką i wróci razem z Marceliną do pokoju. -Długo to trwało. -uśmiechnęła się.
-Bez komentarza. -syknęła naburmuszona.
-Mamo. -brunetka spojrzała jej w oczy. -Mogę cię o coś zapytać?
-Oczywiście.
-Co cię wtedy napadło? -cały czas na nią patrząc starała się aby jej głos brzmiał naturalnie. -Dlaczego taka byłaś? Ja rozumiem, nerwy. Ale..
-Dziewczynki. -zaczęła przerywając jej. -To mnie powinnyście nazwać wiedźmą, czarownicą. Ja nie miałam tego na myśli, a poza tym.. -spuściła wzrok. -Kiedy sobie pomyślałam, że Tadeusz tam pojechał i bierze udział w tym wszystkim i .. Jezu. Ja byłam o krok od stracenia go. Myśl, że mógłby nas opuścić i nigdy nie przytulić, czy podzielić się jakąś ciętą ripostą na jakiś temat mnie przeraziła. Ja nie byłam wystraszona. -ciągnęła. -Ja byłam przerażona. Nigdy, ale to nigdy tego nie czułam. Nie wiedziałam jak wam pomóc, pocieszyć, czy cokolwiek innego. Wy mi wtedy pomogłyście. -odważywszy się w końcu na nie spojrzała. Łzy cisnęły jej się do oczu, ale zagryzając policzki od wewnątrz opanowała się mówiąc dalej. -Prawda jest taka, że nie byłam przyzwyczajona do pomocy i zawsze źle ją odbierałam. Nie potrzebowałam litości.
-Ale my.. -chciała się wtrącić Marlena.
-Wiem.. i zrozumiałam to dopiero gdy wasz tata mi to wyjaśnił. -nastąpiła chwila ciszy. Trzy kobiety patrzyły po sobie nie wiedząc w jaki sposób przerwać milczenie.
-Wiesz, że możesz nam zaufać i liczyć na nas w każdej chwili? -zapytała Marlena przerywając głuchą ciszę wokół. 
-I obiecaj nam, że nigdy już tak nie postąpisz. -dodała Marcelina. -To naprawdę bolało.
-Boże.. chodźcie tu. -przygarniając je obie wtuliła się między nie. -Tak bardzo was kocham.
-Obiecujesz? -spytały równocześnie córki.
-Obiecuję. -odparła całując swoje dzieci.


 


 

"Jak w Kopciuszku"Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz