Epilog

2.9K 160 19
                                    

Cztery miesiące czekania na Marco dużo zmieniły w życiu Marceliny.  Pomijając regularnie wysyłane listy do chłopaka, w których opisywała mu minione dni oraz dosłownie wszystko co leży jej na sercu podjęła radykalne zmiany za jego namową. Ciągły stres i niepokój o jego osobę dały się brunetce we znaki. Nie raz chodziła jak zombie z braku snu i ciągłych mdłości. Po każdy list jaki otrzymywała biegła jak po nowe życie. Na widok listonosza, który dopiero co wyłonił się zza zakrętu wylatywała z mieszkania jak burza i czekała na niego w holu.
Najgorzej było, gdy chłopcy wychodzili do pracy, a ona zostawała sama. Oprócz tego, że dom lśnił i błyszczał Marcelina non stop oglądała wiadomości ze świata.
Pod koniec września nie wytrzymała i rozmawiając z chłopakami doszła do wniosku, że wyjedzie do rodziców. I dodatkowo śmierć Adama. Moment, w którym dowiedziała się, że człowiek, z którym kiedyś planowała przyszłość odszedł, zmienił jej światopogląd. Nie życzyła mu źle po ich rozstaniu -owszem pragnęła jego śmierci, ale to było w akcie rozpaczy, nigdy nie pomyślałaby, że ten człowiek odważy się na coś takiego.  Przecież jeszcze tak niedawno stał naprzeciw niej i patrzył w jej oczy z wyrazem nadziei na ponowne bycie z sobą.
Nie miała prawa się obwiniać, ale nie czuła się z tym najlepiej.
Nie obyło się bez prób zatrzymania jej, ale na marne. Brunetka uparła się i przelewając swoje myśli i uczucia na papier poinformowała Marco, aby pisał listy pod inny adres. Nowe życie jakiego się podjęła ucieszyły chłopaka, który natychmiast ją poparł i obiecał, że gdy wróci ma na niego czekać na lotnisku w Los Angeles.
Co do jego rodziców, dziewczyna bardzo ich polubiła, a oni ją. Wiele się dowiedziała szczególnie od jego ojca. Marco na święta miał przylecieć do Marceliny, a Nowy Rok mieli spędzić w Hiszpanii.  Wszystko zaczynało się w końcu układać, wszystko zmierzało do szczęśliwego zakończenia.

Niedługo po przylocie Marcelina wyszła na spacer.  W ciszy i skupieniu przyglądała się znajomym zakątkom jakie pamiętała jeszcze przed wyjazdem. Pogoda była piękna, zresztą w końcu to Kalifornia. Zła pogoda nie wchodziła w grę. Nie miała pojęcia, gdzie zmierza, więc oddała się swojej intuicji, która zaprowadziła ją pod mury cmentarza.
Idąc wolnym krokiem poczuła na swoim ciele dreszcze, które nie miały ochoty ustąpić. Widząc straszą panią, która krzątała się porządkując swoje kwiaty podeszła do niej i kupiła jedną, białą różę. Uśmiechając się na pożegnanie ruszyła wzdłuż wąskiego chodnika i przyglądała się jakby opuszczonemu miejscu. Oprócz świergocących ptaków i szelestu drzew nie było nikogo. Nikogo, oprócz niego.
Zamarła w bezruchu nie wiedząc czy to jawa, czy sen. Błagała w duchu aby nikt jej nie zobaczył. Odwracając się na wszystkie strony stwierdziła, że cmentarz jest pusty. Podchodząc bliżej mimowolnie uniosła kąciki ust do góry.
-Dzień dobry. -szepnęła bojąc się, że ktoś niepowołany ją usłyszy. Tajemnicza osoba wydała się  aż nadto znajoma.
-Cześć. -odpowiedział jej kojącym głosem i odwróciwszy się twarzą do dziewczyny uśmiechnął się szeroko. Jak zwykle na jej widok.  -Jesteś drugą osobą, która tutaj przyszła od mojego pogrzebu.
-Adam.. -zaczęła, lecz zabrakło jej słów. Nie miała pojęcia co powiedzieć, a chłopak patrząc na nią tylko się uśmiechał.
-Coś cię trapi. -stwierdził i usiadł na swoim grobie bawiąc się kwiatem słonecznika.
-Skąd.. jak? -stojąc w tym samym miejscu popatrzyła raz jeszcze dokoła siebie.
-Nie ma tu nikogo. -uspokoił ją. -Nikt o tej porze tu nie przychodzi. Czemu zawdzięczam to spotkanie? -zapytał oszołomioną dziewczynę, która wydała mu się jeszcze piękniejsza niż zwykle.
-Ja.. -spuściła głowę na dół i zaczęła bacznie przyglądać się swojej róży. -Nie mogłam tu nie przyjść. -wyznała ze łzami.
-Jakbym słyszał Nathana. -zaśmiał się szczerze i przeczesał palcami swoje włosy. -Tylko on tutaj przychodzi. Tylko on mi pozostał..
-Jak to? A twój ojciec?
-Ojciec.. -prychnął. -Teraz to on codziennie się upija. -Kątem oka obserwował Marcelinę, która nie mogła uwierzyć w to co słyszy. -Gdyby nie Nathan .. nie wyszedłbym spod ziemi. Nie patrz tak. -uśmiechnął się na widok zaskoczonej brunetki. -Zabiłem się, a to nie jest tak do końca dobre.
-Adam.. -podeszła bliżej i stanęła tuż przed nim. -Dlaczego?
-Teraz sam już nie wiem. -odpowiedział unikając jej spojrzenia. -Wtedy czułem, że tak być powinno, nienawidziłem świata.. ludzi, miłości. Miłość? -wstał i odszedł kawałek. -Co to ma być?
-A Vivan? 
-Nie dopiekaj mi. -poprosił. -Ona nigdy nie była moją miłością. Nigdy. -powtórzył dla podkreślenia swoich słów. -Byłem pijany i jeden głupi wybryk pozostawił plamę, której się nie dało wymazać. Straciłem kontrolę, a potem ona wypaliła, że będę ojcem.. -przerwawszy machnął ręką, którą włożył do kieszeni spodni. Przyglądając mu się bliżej zauważyła, że ma ranę na szyi, a jego koszula jest pobrudzona zaschniętą krwią. -Kiedy rozstałem się z tobą postanowiłem, że nie spapram nic więcej. Dla tego dzieciątka będę KIMŚ. -podszedł bliżej do Marceliny. -Chciałem być dla niego najlepszy.. chciałem móc pokochać Vivan tak jak ciebie. Nie udało się. -teraz to on spuścił wzrok zapatrując się w białą różę. -Dziecka nigdy nie było, ona zdradzała mnie ze swoim przyjacielem, bo nie dawałem jej tego co on. Bo myślałem tylko o tobie i w dodatku do teraz wątpię w prawdziwość tego, iż kiedykolwiek się z nią kochałem. -brunetkę zamurowało. Siadając na ławeczce przed jego grobem skryła twarz w dłoniach i zaczęła cicho szlochać. Chłopak uklęknął przed nią i szeptał jej coś na pocieszenie.
-Przestań się obwiniać.
-Skąd to wiesz? -wychrypiała.
-Bo moje dłonie stają się bezbarwne. -gestykulując nimi zaczął się im przyglądać. -W dodatku kiedy mówisz, od środka napełnia mnie wewnętrzny spokój. Mam wrażenie, że to ciebie oczekiwałem. -mruknął do siebie.
-Co? -zdezorientowana nagle spostrzegła zniknięcie Adama. -Gdzie ty jesteś? -wstała gwałtownie lecz jego nie było. -Adam.. -szepnęła.
-Przestań się zadręczać, bo to mi szkodzi. -poczuła na szyi lekki powiew. Nie widziała go, ale czuła go za sobą. -Tak lepiej. Myśl pozytywnie.
-Pomyślałam o Marco.. -wyznała i położyła różę w niewielkim flakonie.
-I słusznie. -stwierdził z nutą radości w głosie. -To o nim powinnaś teraz myśleć.
-Nie jesteś zły? -zdziwiła się.
-Zły? -jego kącik lekko zadrżał. -Jestem raczej dziwny. Jeśli ty jesteś szczęśliwa to ja też.. czuję to w środku. -dotknął swego serca i ukazał jej się ponownie. -Potrzebowałem tego spotkania. Twojego widoku.. uśmiechu. Teraz wiem, że mogę spokojnie iść na górę.
-Adam.. -chciała go zatrzymać, ale nie wiedziała jak.
-Czeka was miła niespodzianka. -mrugnął do niej i chwytając jej dłoń ucałował szarmancko. -Jesteście sobie przeznaczeni. Wiem to od bardzo ważnej osobistości. -zmierzając do swojego zdjęcia na nagrobku odwrócił się ostatni raz, by spojrzeć na dziewczynę. -Czuję, że ci ulżyło. Mnie również.. Do zobaczenia! - pomachał jej na pożegnanie.
-Do zobaczenia. -szepnęła, a po jej policzku spłynęła ostatnia łza. Po tym wszystkim, było już tylko lepiej.






-Ustaliliśmy już datę ślubu! -pisnęła do siostry Marlena ubierając choinkę. -Tylko nie mów jeszcze nikomu. -poprosiła podekscytowana. -Ogłosimy to po wigilii.
-Mhm. -mruknęła Marcelina zbywając ją. Odkąd sięgała pamięcią Marlena była bardzo wygadana, ale od momentu kiedy pojawił się Thomas nie robi nic tylko w kółko o nim opowiada.
-Czy ty mnie słuchasz? -zdenerwowała się ignorancją swojej młodszej kopii. -Opowiadam ci o najważniejszym wydarzeniu mojego życia, a ty masz mnie w dupie!
-Przestań. -odezwała się przerywając monolog Marleny. -Słucham cię, ale .. denerwuję się przylotem Marco.
-Przecież masz jeszcze godzinę, żeby po niego jechać. -wywróciła na nią oczami i powiesiła ostatnią bombkę.
-A co jeśli.. -nie dokończyła widząc morderczy wzrok z naprzeciwka.
-Nie piernicz. -syknęła jej do ucha. -Bo tak cię kopnę, że nie będziesz musiała po niego jechać.
-Miał przyjechać tydzień przed świętami, a mamy już wigilię. -wyrzuciła to z siebie.
-Ej, takie rzeczy się zdarzają. Musimy się z tym pogodzić, a poza tym on też cierpi. -powiedziała bez wahania. -Widziałam z jaką miłością na ciebie patrzy. Na pewno jest wściekły, że zmarnował tydzień, aby cię zobaczyć.
-Kocham cię. -przytuliła ją nagle brunetka. -Dziękuję, że jesteś.
-Kochana.. -odwzajemniła uścisk. -Wszystko będzie dobrze! -zmierzyła swoją siostrę wzrokiem. -Jak tylko przestaniesz chodzić w tych namiotach dla słoni.
-Jakich namiotach? - zdziwiła się.
-Masz zbyt luźne podkoszulki! -pokręciła głową z niezadowoleniem. -No, ale cóż. Tak w ogóle powiedz mi jak on cię pozna? Będziesz na niego krzyczeć, czy coś? -zabierając łańcuch zaczęła go rozwieszać na gałęziach, a Marcelina gdzieniegdzie rozrzucała włosy anielskie.
-Będę dla niego miała prezent. -wyznała z uśmiechem.
-To duże pudełko z różową kokardą? -wybuchnęła śmiechem Marlena. -Ale ono jest puste.
~Nie do końca. -szepnęła w myślach Marcelina, ale tylko odpowiedziała. -To ma być rekwizyt.
-No przecież żartowałam. -posłała jej buziaka w powietrzu. -Masz zmienić ten podkoszulek. -zarządziła.
-No wiem przecież. -biorąc głęboki wdech udała zdenerwowanie na siostrę.
-Piękna ta choinka! -zachwyciła się Barbara wchodząc do pokoju.
-Tylko pogoda nie ta sama. -oznajmiła Marlena. -W Polsce byłaby teraz zima..
-Oj tam. Ważne, że mamy siebie! -przerwała na moment nostalgiczny nastrój matka. -Upiekłam makowiec! I nie wyszedł zakalec! -uradowana zaśmiała się szczerze i zaprosiła je do skosztowania.
-Tata kiedy wróci? - zapytała Marcelina między kęsami.
-Dzisiaj wcześniej, ale musi jeszcze załatwić podobno ważną sprawę. -rzekła tajemniczo. -Ciekawe o co mu chodziło?





-Nie wiem jak ja się odwdzięczę. -wyznał cicho Kojot stojąc tuż obok Tadeusza przed komisariatem. -Jestem wolny..
-Tylko na święta. -przypomniał mu policjant, co ani na chwilę nie zaburzyło jego szczęścia wymalowanego na twarzy.
-Będę to do końca życia powtarzał: Jest pan jak ojciec. -przytulając go prawie się popłakał.
-No, miło jest i tak dalej, ale ktoś będzie zazdrosny. -przerywając uścisk spojrzał na blondynkę, która z szerokim uśmiechem przyglądała się chłopakowi.
-Sara. -wypowiedział jej imię i natychmiast rzucili się w swoje objęcia, a ona dotknęła jego twarzy.
-Nareszcie mogłam to zrobić bez obaw i upomnień policjantów. -powiedziała cicho wtulając się w chłopaka.
-Przepraszam, że przerwę.. -odezwał się nieco skrępowany Tadeusz. -Dzisiaj wigilia.. emm. -podrapał się po karku. -Macie się gdzie podziać?
-My.. -zaczęła blondynka lecz funkcjonariusz przerwał jej.
-Ten dzień trzeba spędzać w gronie najbliższych i tak pomyślałem, że w razie czego możecie przyjść do nas. -mówił spokojnie i po woli, aby dotarło do nich każde słowo. Z opowieści Kojota zrozumiał, iż rodzice Sary zabronili jej jakiegokolwiek kontaktu z 'bandytą'. -To jest mój adres. -podał im małą karteczkę jakby od dawna planował ich zaprosić. -Wiesz jak trafić. -zwrócił się do chłopaka. -Nic się nie zmieniło. I na pewno nie będziecie ciężarem, a raczej niespodziewanymi gośćmi. - uśmiechnął się przyjaźnie i wszedł z powrotem do budynku zostawiając szczęśliwą dwójkę w końcu sam na sam.

"Jak w Kopciuszku"Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz