Rozdział 24

1.2K 84 3
                                    

Budząc się z niezwykle burzliwego snu, Vivan spojrzała przed siebie, a potem na bok. Adama nie było. ~Super. - pomyślała gniewnie. Biorąc głęboki wdech wstała z impetem i nakładając szlafrok wyszła na balkon. Widok jak z bajki. Słońce rzucające promienie na jej śniadą twarz i okalające podwórko wokół, śpiewające ptaki, życie (!), życie, które tętni, pulsuje..
-Pieprzone życie. -burknęła. Zapalając papierosa oderwała na chwilę myśli od widoku, który ją brzydził. -Co jest ze mną nie tak? No co?! Czy ja jestem kosmitką? Dlaczego nie mogę go uwieść jak wtedy? Co jest nie tak?! Co tu się do cholery dzieje? -nieme pytania wciąż pozostawały bez odpowiedzi. Zdenerwowana weszła do środka i pochwyciła telefon. Doznała niemałego szoku, gdy wyświetliły jej się cztery nieodebrane wiadomości od Adama. Uśmiechając się do siebie czytała coś typu "Tęsknię" czy "Kocham Cię".
~Idiota. -krzyczała jej podświadomość. -Nareszcie połknął haczyk i będzie jej. Tylko jej. Na zawsze i o każdej porze.
Odpisując i po krótce informując go co właśnie robi uśmiechnęła się z wyższością.
-Alex? -upewniła się co do rozmówcy po drugiej stronie.
-Tak. Eee.. Tak. Alex. A o co chodzi? -bąkał dopiero obudzony chłopak.
-Nie wygłupiaj się tylko masz piętnaście minut, żeby się u mnie zjawić złotko. - powiedziała jednym tchem. -Musimy coś uczcić. -dodała zmysłowo i zagryzła dolną wargę.
-Vivan.. skarbie. -zaczął chwiejnie. -O czwartej wróciłem z zakrapianej imprezy i..
-Nie denerwuj mnie. -syknęła rozjuszona.
-Tak. Tak. Emm.. to ja się ubiorę i jestem u ciebie. -odparł szybko.
-To się pośpiesz. -uśmiechnęła się do siebie. -Nie mam bielizny.




-To wszystko? -zapytał znudzony Adam. Odkąd przybył na umówione spotkanie nie myślał o niczym innym jak o powrocie do domu. Wprost nie mógł się doczekać kiedy pójdzie z Rudą do szpitala i obejrzy w tym telewizorku swojego maluszka. Jego maluszka.. małe dzieciątko, które niedługo powitają razem na świecie. Żegnając prezesa niemal wybiegł z kawiarni i odetchnął świeżym powietrzem. Dzień zapowiadał się naprawdę niesamowicie i on zamierzał czerpać z niego tyle na ile to możliwe.
~Jeszcze tylko jeden głupi podpis i wracam do domu! ~ szczęśliwy jak mały chłopiec pobiegł do najbliższej kwiaciarni kupując różnokolorowe frezje. Idąc do biura napotkał wiele zdziwionych a zarazem wścibskich spojrzeń pozostałych. Machnąwszy elegancki autograf w podskokach wyfrunął za drzwi wysokiego wieżowca i łapiąc po drodze taksówkę pojechał do Vivan.





Barbara wiła się po domu niczym cień co doprowadzało Tadeusza do szału.
-Możesz mi powiedzieć co się do cholery dzieje? - nie podniósł głosu. To nie było w jego stylu. Właściwie krzyki nigdy mu nie odpowiadały, bardziej spokój i panowanie nad własnymi emocjami.
-Nic. -odparła chłodno i usiadła przy stole naprzeciw męża, ale nie mogła mu spojrzeć w oczy i znowu wstała. -Napijesz się herbaty?
-Albo usiądziesz w tej chwili albo cię zwiążę. -oznajmił ze zmarszczonymi brwiami patrząc przez chwilę w jej oczy.
-Dobrze. -mruknęła niezadowolona i wykonała polecenie. -O czym chcesz ze mną rozmawiać?
-Nie zadaj głupich pytań. Marlena mówiła mi przez telefon, że..
-Przepraszam. -przerwała mu i przyglądnęła się swojemu perfekcyjnemu manikiurowi.
-Baśka! -mówił lekko poirytowany, ale wciąż nie krzyczał. -To nie mnie powinnaś przeprosić tylko dziewczynki.
-One nie są już malutkie Tadeusz. -hardym wzrokiem patrzyła jak kolory zmieniają się na twarzy męża. -Trzeba im czasem powiedzieć co się myśli. Jestem matką i..
-A ja ojcem! -syknął przez zęby przerywając jej. -Nie pozwalam ci. Nie pozwalam! Ty nawet nie wiesz co one przeszły.
-Ha! -zaśmiała się złowieszczo. -Co one dopiero przejdą, gdy będą rodzić.
-Nie zmieniaj tematu. Tutaj w ogóle nie o to chodzi. -teraz to on miotał się po kuchni jak lew w klatce. W końcu podszedł do parapetu i podpał się na nim rękoma. -Baśka... jak ty mogłaś?
-Mówisz o Marcelinie czy Marlenie? -spytała z ironią.
-O obu dziewczynach. -zacisnął szczęki. -Co się dzieje? -odwrócił się ku niej i patrzył jak rysuje palcem po stole jakiś niewidoczny kształt. -Dlaczego?
-Co dlaczego?! -wstała nagle i podeszła do niego. -No, co dlaczego?! Cholera jasna .. Tadeusz! Nam się rodzina rozsypuje!
-Co? -szepnął zaskoczony jej wywodem. -I nagle to sobie uświadomiłaś kiedy byłem na akcji, tak? I musiałaś to z siebie wyrzucić w taki sposób, tak?
-Nie rozumiesz?! -krzyknęła. -Jesteś gliną, tamci chcieli twojej głowy! Dalej nie rozumiesz?! Ja mogłam cię stracić w dzień naszej rocznicy! Wpadłam w histerię! Ja już nigdy mogłam się nie obejrzeć w twoich oczach! Nie usłyszeć twojego cholernie kojącego głosu, od którego mam zawsze gęsią skórkę, nie zobaczyć jak rano wiążesz krawat zbierając się do pracy, jak skupiony rozwiązujesz jakąś sprawę nocami, jak jesteś zamyślony, jak patrzysz na mnie kiedy się ubieram, nie poczuć jak mnie przytulasz, całujesz, nie podziwiać za świętą cierpliwość, której nabyłeś przy dzieciach... -skrywając twarz w dłoniach zaczęła płakać. -Ja nie chciałam.. -chlipnęła pociągając nosem. -To wtedy nie tak miało wyjść. -uśmiechnęła się gorzko. -Co im miałam powiedzieć?! Córeczki przepraszam, ale jestem bezradna? Nie taką mnie pamiętają.. ja zawsze byłam twarda, nieugięta.. -sięgnęła po chusteczki czując na sobie współczujący wzrok męża, który sam miał ochotę płakać. -Tadeusz nie rozumiesz? Ja tylko przy tobie mogę sobie pozwolić na chwilę słabości. -wyznała. -One miały brać ze mnie wzór do naśladowania, a tymczasem zniechęciłam je do siebie, bo nie miałam się na kim wyładować.. tak bardzo czułam się bezsilna. Wygarnęłam im to o czym mówili ludzie. Ludzie, których na ogół mam w dupie, a Marlenie przygadałam w przypływie emocji. Ja wcale tak nie myślę.. Tadeusz powiedz coś! Wierzysz mi? -zalewając się łzami patrzyła na postawnego mężczyznę stojącego naprzeciw niej. -Ja naprawdę nie chciałam ich skrzywdzić.. to przecież moje dzieci.. nasze dzieci! Przecież ja je kocham.. -Tadeusz ruszył ku niej i lekko potrząsnął.
-To im to powiedz. -szepnął i przytulił żonę, która jeszcze bardziej się rozkleiła, ale dzięki jego ramionom i spokojnym rytmie jego serca w końcu czuła się pewna i bezpieczna. Jej mąż żyje, jest tutaj i przytula ją. Właśnie tutaj, w kuchni. Przy kuchence na lewo od dużego okna.. tak jak dwadzieścia pięć lat temu, kiedy pierwszy raz się pokłócili i wrzeszcząc po sobie wyznali sobie miłość. On delikatnie objął ją w talii, a ona patrząc mu w oczy i wciąż się dąsając dała się przytulić i pocałować. Tak było i tym razem.. dokładnie tak samo, tylko, że jej wzrok był łagodny, a charakter inny.
-Naprawdę jeszcze to robisz? -szepnął całując ją w czoło. -Dalej przeglądasz się w moich oczach?
-A ty nie? -spytała nieśmiało poprawiając mu kołnierz od koszuli.
-To spójrz na mnie. -widząc jej bystry brązowy wzrok wiedział już wszystko. -To jest nasza miłość Basiu. Ty i ja. Ci dwoje, którzy zamiast lustra przeglądali się we własnych oczach... całe życie.






Przez całą drogę do domu Adam zastanawiał się jakby to było, gdyby dzielił życie z Vivan.
~Pewnie musiałoby być perfekcyjnie i tak jak ona chce~ przemknęło mu przez myśl. ~Trudno. Jakoś bym to przetrwał.. dla dziecka.~ zainspirowany własnymi myślami kazał kierowcy zawrócić i pojechać do jubilerskiego sklepu.
Na miejscu oglądając przeróżne rodzaje pierścionków czuł się nieco skołowany, ale przy pomocy ekspedientki oglądał tylko te, które oddawały charakter Vivan. Nawet nie wiedział, że pierścionek może oddawać czyiś charakter.
-Niczym auta z najnowszych, luksusowych kolekcji, pierścionek posiada futurystyczny, kształt, idealnie pasujący do nowoczesnej, odważnej kobiety, która w towarzystwie czuje się swobodnie i pragnie być zauważona.- tłumaczyła blondynka w krótkich włosach i ekskluzywnym, nienagannym stroju. -Płynnie łączą się w nim dwa rodzaje złota – białe i żółte, które razem przytrzymują piękny diament o perfekcyjnym szlifie. -mówiłaby dalej, ale Adam przerwał jej i poprosił o zapakowanie. -Pana wybranka jest z którego miesiąca? -zapytała.
-Emm.. a co to ma do pierścionka? -kobieta uśmiechnęła się łagodnie widząc jego zdziwienie.
-Bo widzi pan, tutaj miesiąc urodzenia również odgrywa ważną rolę. Niech pan spojrzy tutaj. -wskazała na małą tabliczkę w wykazem miesięcy i dopasowanymi do nich kamieniami szlachetnymi. -Na przykład kwiecień. -zjechała palcem do czwartego miesiąca. -Kamieniem tego miesiąca jest diament, a diament to symbol siły niezniszczalnej, diament jest najcenniejszym i najtwardszym kamieniem szlachetnym, synonimem trwałości narzeczeństwa i małżeństwa, stałości uczuć, jest dobrą wróżbą na przyszłość. - Adam z zainteresowaniem patrzył na pozostałe miesiące i kamienie, a blondynka chętnie wyjaśniała ich znaczenie. -Kamień szlachetny dziewiątego miesiąca to szafir. Ten "niebiański" kamień jest oznaką nieśmiertelności i czystości, a także mocnego, partnerskiego związku, to symbol mądrości. Albo luty jest również ciekawy. Jego atrybutem jest ametyst, który symbolizuje duchową czystość, to amulet chroniący przed nieszczerymi intencjami i złymi myślami, ceniony za umiejętność kojenia nerwów, stąd polecany jest osobom, które łatwo wpadają w gniew. To także symbol władzy i szczęścia.
-Moja dziewczyna jest z stycznia. -wyznał jej jakby największy sekret. -Co to za kamień?
-Granat. -uśmiechnęła się promiennie. -Krwistoczerwony kamień działający pobudzająco, dodający pewności siebie, rozwijający intuicję. Jest symbolem miłości i namiętności. -zadowolona z siebie kobieta, sprzedając Adamowi jeden z najdroższych okazów dołączyła jeszcze prowizoryczny kamień granatu. Spełniony Adam w strusim pędzie pognał do taksówki i w parę minut znalazł się pod domem Vivan. Szczęśliwy, choć w głębi duszy wystraszony wszedł do domu co chwilę sprawdzając czy pudełeczko z pierścionkiem jeszcze jest w jego marynarce.
To co zobaczył przekraczając próg zbiło go z tropu. Porozrzucana bielizna, szlafrok, nieopodal buty. Przemierzając korytarz zobaczył męskie spodnie. Wytrzeszczając oczy w niedowierzeniu wmawiał sobie, że to jej rodzice postanowili sobie pogruchać, ale szybko w to zwątpił, bo przecież nie było ich od czasu przyjęcia u jej ciotki, gdyż wyjechali do Paryża w delegacji. Wchodząc do salonu zobaczył otwartego szampana i inne trunki. Rzucając kwiatami na ziemię wybiegł na górę i otworzył drzwi Vivan z impetem.
Nic. Cisza. Zmierzwiona pościel, porozrzucane prezerwatywy i pełno dymu papierosowego. Przełykając ślinę odwrócił się na ciche mruczenie dochodzące z łazienki. Wściekły wszedł do środka bez pukania.
-Kto tam do cholery?! -ryknęła niezadowolona Ruda. -Ooo.. misiu! Wróciłeś. -owijając się ręcznikiem zatoczyła się ku Adamowi, a zza kotary prysznica wyjawiła się głowa Alexa. -Mamy gościa. -wybuchnęła nieopanowanym śmiechem.
-Co to ma znaczyć?! -ryknął na nią, na co się skurczyła wystraszona. -Kto to jest?!
-Nie.. -pokiwała mu palcem przed oczyma. -Nie wolno ci na mnie krzyczeć.
-Bo co?! Jak ty się zachowujesz?! -potrząsnął nią. -Co ty wyprawiasz?!
-Ja?! Ja.. -ironicznie się uśmiechając patrzyła mu w oczy. -To nie ja wciąż myślę o Mar...arcelince! To nie ja nie daję się kochać.. ja cierpię!
-Ty jesteś pijana!
-Brawo Sher..er..erlocku! - znów śmiech. -Alex! Powiedz temu panu, żeby opuścił mieszkanie. Już mój kociaku! Do roboty! -lekko wstawiony Alex ubrany w szlafrok Vivan spojrzał na Adama i  uśmiechem wskazał mu drzwi. Zacisnąwszy pięści syknął do niej: -Przeciez ty kurwa jesteś w ciąży! Jak ty się zachowujesz?! Pijesz, palisz, a co? Może jeszcze ćpałaś?!
-Nie twoja sprawa misiek! -udała obrażoną. -I nie jestem w żadnej ciąży! -prychnęła oburzona. -Jak ty w ogóle mogłeś tak myśleć? -jej śmiech zamienił się w rechot. -Chciałam cię w końcu zdobyć, co nie ukrywam, udało mi się. Smarkuli pokazałam kto rządzi, a ty mi uwierzyłeś! -jej śmiech wypełnił cały dom, a przede wszystkim umysł Adama. Czuł się jak szmata, jak wycieraczka. Mógł mieć dziecko.. mógł zatrzymać Marcelinę.. mógł.. mógł, ale uwierzył podstępnej Vivan, która na jego oczach szydziła sobie z niego. -Wiesz co? -dodała na koniec patrząc jak po policzku cieknie mu łza. -Jesteś nikim.


 

"Jak w Kopciuszku"Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz