Rozdział 30

1.2K 82 2
                                        

-Każda historia ma swój koniec. -powiedziała Susan. -Wbrew wszystkiemu nasza się dopiero jutro rozkręci. -unosząc kieliszek po raz pięćdziesiąty z wielkim i szczerym uśmiechem wypiła całą zawartość.
-Ta to ma głowę. -mruknęła Barbara upijając ledwie łyk. 
-Za nas, druhny i facetów! -zawołała rzucając kieliszkiem i pobiegła tańczyć na parkiet, a za nią wtórowały przyjaciółki.
Po szczerej rozmowie, którą przeszły w pokoju Marceliny czuły w sobie wielki entuzjazm i siłę. Znowu było jak kiedyś. Schodząc na zabawę, ku ogromnemu zdziwieniu Clary, były bardzo szczęśliwe. Bawiąc się do białego rana nawet nie zauważyły kiedy czas im tak szybko upłynął i musiały wracać.
-Mamo, zostańcie ze mną. -patrząc na kobiety chwyciła je za ręce i błagalnie patrzyła w oczy. -Proszę. -dodała, gdy te zawahały się na moment.
-A Thomas? -wyrzuciła nagle siostra.
-Thomas nie jest roślinką, nie uschnie. -zapewniła ją Marcelina i spojrzała na duszącą w sobie śmiech Barbarę.
-Przekonałaś mnie. -uśmiechnęła się promiennie i zadzwoniła do niego, by go powiadomić o zmianie planów.


-Co się dzieje? -spytała Marlena kiedy padły na łóżko.
-Zróbcie mi miejsce w środku. -wepchnęła się Barbara i układając się wygodnie oddychała głęboko wsłuchując się w spokojne tony córek.
-Poznałam tu kogoś. -zaczęła Marcelina przymykając oczy, a reszta słuchała niczym zaklęte. -Ten pobyt tutaj dodał mi sił i sprawił, że mogłam zapomnieć o Adamie.
-To z nim idziesz w parze? -wtrąciła się siostra, ale nie mogła się powstrzymać.
-Tak. -mimowolnie się uśmiechnęła. -Pomógł mi się tutaj odnaleźć i uwierzyć w siebie. Przy nim w końcu poczułam się bezpieczna i najważniejsze.. dał mi wiarę. To on sprawił, że świat nabrał kolorów.
-Córeczko.. -objęła ją ramieniem. -A jeśli to zauroczenie? -zapytała niepewnie. -Ono mija.
-Miłość jest jak hazard, mamo. Czasem coś zyskasz, a czasem.. no cóż. -odpowiedziała jej.
-Miłość. -powtórzyła za nią szeptem i objęła drugą córkę.
-Ja go chyba kocham. -wyznała.
-Jesteście jeszcze takie młode. -rozczuliła się Barbara i jak na zawołanie miała przed sobą Tadeusza, strych i szalonego sylwestra.
-No to co? -zaczęły równocześnie i uśmiechnęły się do siebie. 
-Nic. -szepnęła sennie. -Miłość zawsze będzie młoda. Młoda i do tego głupia.
-Nie martw się mamo. Jutro go zbadamy. -mruknęła Marlena powoli zasypiając.
-Kocham go.. i nie pozwolę Clarze tego zniszczyć. -powiedziała do śpiących dziewczyn, po czym sama oddała się w objęcia Morfeusza.






-Ja pierdole. -syknął Kris otwierając oczy i taskując wzrokiem wszystko wokół. -Co tu się..?
-Kuuuuurwa.. -mruknął Ivo. -Wody! Ale jebie. -faktycznie. Odór wódki, potu i innych mieszanin nie był zbyt przyjemny. Chwiejnym krokiem idąc w stronę słońca za oknem otworzył okna i drzwi wejściowe.
-Niedobrze mi. -zerwał się nagle Tadeusz i pobiegł do łazienki, a Kris wyszczerzył się w uśmiechu.
-Przegiąłeś wujaszku. -stanął w progu i oparł pulsującą głowę o ścianę.
-Baśka mnie zabije. -usłyszał spanikowany głos i zaczął się śmiać. -Gdzie Thomas? -wykrzyknął jeszcze bardziej spanikowany.
-Śpi. -spowolnionym ruchem patrzył na wyprutych z sił śpiących chłopaków. Musiał wyjść. Od patrzenia na Tadeusza i jemu robiło się niedobrze. Idąc przez korytarz chwilowo przymknął oczy, co było najgorszym pomysłem mimo, iż szedł tempem żółwia. Wchodząc na kogoś wyrżnął na podłogę przeklinając siarczyście.
-Co się stało?! -wybiegł otrzeźwiony Tadeusz i patrzył jak Kris podnosi się ze swojego ojca.
-Jezu, co ty robisz? Synu złaź ze mnie. -zepchnąwszy Krisa zaczął się śmiać i z zamazanym obrazem starał się patrzeć na zegarek. -Może mi ktoś pomóc?
-Już dziesiąta! -wykrzyknął nagle przyszły pan młody. -Susan mnie zabije! Ja mam za cztery godziny ślub!




-Mam walizki. -oznajmił spokojnym tonem Nathan. -Gdzie się zatrzymałeś?
-W hotelu, ale to nieważne. Nie ruszaj się, przyjadę po ciebie. -miotając się po pokoju zabrał wszystko co miał i biegnąc do recepcji oddał klucze. -Przebierzemy się w taksówce. To będzie szybka akcja, a do ślubu już niedaleko.
-Jesteś posrany. -po tych słowach rozłączył się i wyszedł na zewnątrz. Słońce już dawno wstało i zapowiadał się piekielnie upalny dzień. Z powodu przeklętych walizek nie spał całą noc i z każdym przylotem sprawdzał, czy nie ma tam przypadkiem jego bagażu. Dopiero o piątej je odnalazł, przy tym dwa razy sprawdzając i upewniając się, ze to na pewno ich. Nie miał siły już dzwonić więc stwierdził, że się choć trochę prześpi. Ten skurczybyk nie musi o wszystkim wiedzieć. Piętnaście minut później zobaczył znajomą sylwetkę zmierzającą w jego stronę.
-Pośpiesz się. -zaczął bez ceregieli Adam. -Wynajmiemy coś blisko tego przyjęcia, ale wcześniej pasowałoby znaleźć jeszcze Marcelinę.
-A może najpierw jakieś 'cześć'? -syknął do niego Nathan ciągnąc obie walizki.
-A co ty dziecko? -burknął nie zwracając na niego uwagi. -Pośpiesz się, bo nie mamy całego dnia!
-Wytrzymasz. -mruknął do siebie. -Wytrzymasz, a potem mu wpierdolisz. -nie patrząc na Adama zapakował walizki do bagażnika i wsiadł do taksówki, która ruszyła z piskiem opon we wskazane miejsce.


"Jak w Kopciuszku"Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz