Rozdział 33

1.3K 94 3
                                        

Żegnając szczęśliwą parę młodą oklaskami i machając na pożegnanie odśpiewali dla nich piosenkę. Kris i Susan objęci przy barierce jachtu wzruszeni śpiewali cicho razem z gośćmi dopóki ci nie zniknęli im z oczu.
-Tym to dobrze. -zaczął Tadeusz obejmując swoją żonę. -Miesiąc miodowy na pełnym oceanie.
-Nam też by się taki przydał po tym wszystkim. -wróciła myślami do niedawnego niebezpieczeństwa, które groziło jej ukochanemu.
-Nasz był tradycyjny. -uśmiechnął się i pocałowawszy Barbarę w tył szyi mruknął skwapliwie. -Na sianie w stodole. -wyszeptał lekko się śmiejąc. -Pamiętasz?
-Ciężko zapomnieć. -uśmiechnęła się promiennie i odwróciła patrząc na męża. Oboje mieli ten sam tajemniczy błysk w oku.

-Nathan wracamy do domu. -zdegustowany Adam wciąż miał w głowie obraz Marceliny.. szczęśliwej Marceliny. Powinno mu być lżej na sercu skoro wiedział, że jest jej dobrze, ale ona była szczęśliwa z kimś innym. Ułożyła sobie życie bez niego..
-Tak szybko? -spytał drwiąco jego asystent. ~Nareszcie ktoś mu utarł nosa.~ ta wizja była jak najsłodszy miód, który goi wszystkie rany. W szczególności stosunek Adama wobec niego.
-DAJ. MI. SPOKÓJ. -wycedził przez zęby i wsiadł do zamówionej taksówki. To były jego ostatnie słowa tego dnia. Przez całą drogę milczał jak zaklęty nic się nie odzywając. Raz w samolocie zamówił szkocką z lodem, ale upiwszy łyk dał sobie spokój.
W pewnym momencie Nathanowi nawet zrobiło się żal i próbował zająć go rozmową, ale widząc morderczy wzrok i zaciętą minę powiedział tylko: -Spoko stary. Nie było tematu.
Kiedy odebrali swoje bagaże Adam odszedł bez słowa zostawiając przyjaciela daleko za sobą. Szedł szybkim, ale miarowym tempem nie zwracając uwagi na to co dzieje się wokół niego.  Szargały nim nerwy, ale i poczucie winy. Jeden jedyny raz był niewierny.. jeden.
-O jeden za dużo. -szepnęła mu podświadomość. Chciało mu się płakać. Chciało mu się wyć, szczekać i sam nie wiedział co jeszcze.
Wstąpił do pobliskiego baru zamawiając wódkę i jeśli to możliwe dzbanek. Zdziwiona kelnerka nie skomentowała jego zamówienia i przyniosła to o co prosił.
-A teraz. -zaczął półgłosem. -Pani usiądzie naprzeciw mnie.
-Jestem w pracy, przepraszam. -po tych słowach już jej nie było. Załamany chłopak przez dłuższy czas wpatrywał się w zamówiony trunek aż w końcu go otworzył. Otworzył i całą zawartość przelał do dzbanka. Zachowywał się jak opętany, a jego wzrok nie mówił nic. Nie zdradzał żadnych emocji.
-To koniec, Adam. Skończyło się życie.. -uporczywy głosik w głowie cały czas mącił mu w głowie. -Jesteś jak ta butelka. Kiedyś pełna i szczęśliwa.. terax nie mająca nic. Otwarta i w dodatku pusta. Straciłeś ją. -głosik zaczynał go denerwować więc zacisnął pięści i skierował wzrok na okno.- Schlej się do nieprzytomności i skocz z wieżowca. -na te słowa wybuchnął śmiechem, który wypełnił ciche wnętrze sali i zwrócił uwagę ciekawskich.
Nagle wpadł na genialny pomysł. Zerwał się z krzesła i rzucając pieniądze na stół wybiegł z walizką aby wypełnić misję ostateczną.



-Jesteś bardzo zmęczona?- zapytał Marco chwytając drobną dłoń Marceliny i wolnym krokiem idąc wzdłuż plaży.
-Nie. -mruknęła cicho i uśmiechając się wsłuchała w szum fal. Szli tak jeszcze kawałek aż dziewczyna pisnęła ożywiona: -Patrz! Latarnia! -popatrzyła na zdumionego chłopaka i jej uśmiech poszerzył się dwukrotnie. -Zawsze chciałam znaleźć się w nocy obok latarni. -wyjaśniła. -Czujesz wtedy ten klimat.. to dziwne uczucie.
-Jakie uczucie?
-Nie wiem.. trzeba się przekonać. -puszczając mu oczko wyswobodziła dłoń z uścisku i zdjęła buty. Następnie odwracając się krzyknęła: -Kto ostatni ten zgniłe jajo! - i pędem rzuciła się w stronę miejsca.
Nie zależało jej już na wyglądzie, długo układanej fryzurze, perfekcyjnym makijażu.. dotykając bosą stopą wilgotnego morskiego piachu, czując bryzę, która rozwiewała nie tylko włosy, ale i zmartwienia poczuła się wolna. Wolna od wszystkiego. Znów była tylko siedmioletnim dzieckiem ścigającym się z siostrą, kto pierwszy wskoczy do morza. Czuła w sobie tą beztroskę i swobodę życia. Nagle czyjeś ręce oplotły ją w pasie spowalniając ruch. Odrzucając buty na bok odwróciła się twarzą do szatyna i zarzuciła mu ramiona na szyję. Stali tak patrząc sobie w oczy, a ich usta dzieliły milimetry.
Ich szybkie oddechy stały się jeszcze bardziej nierówne pod wpływem bliskości swoich ciał. Marco dotknął delikatnie jej policzka i zaczął go muskać ustami zjeżdżając niżej aż do zgłębienia szyi. Brunetka wydała z siebie cichy pomruk, a miejsca gdzie wcześniej błądziły jego usta palił żywy ogień. W jej brzuchu nagromadziły się 'motylki', które za wszelka cenę chciały się wydostać. Odnajdując jego pełne i gorące usta dotknęła je swoimi, a przy tym starała się nimi nasycić. Przylegając bliżej do jego ciała wiedziała czego pragnie, czego oboje pragnęli, ale nie mając odwagi tego wyznać taili w sobie.  
-Marco. -szepnęła przerywając pocałunek. -Zróbmy to. -patrząc w jego oczy odnalazła to czego szukała. Spokój. Tego jej brakowało już od dawna, a on był w stanie jej to zapewnić. Nawet w takiej chwili.
-Jesteś pewna? -zapytał i ucałował jej czoło.
-Jak nigdy. -wspinając się na palce dosięgnęła jego warg, które dla zabawy lekko przygryzła. Chłopak zaśmiał się cicho i porwawszy ją na ręce obrócił wokół własnej osi, a dziewczyna zaczęła rozplatać swoją fryzurę. Klękając położył Marcelinę na nagrzanym piachu i zdjął marynarkę, na która przeniósł śmiejącą się dziewczynę.
-Kocham cię. -wyszeptał gładząc jej włosy, a później schodząc coraz niżej do rozpięcia sukienki. Dla pewności spojrzał jej w oczy, które wyrażały zgodę i oddawały się mu. Kiedy uporał się z okrutnym zamkiem powoli zdejmował z niej lekki materiał i całował każdy milimetr jej ciała.
-Jaka ty jesteś piękna. -wyszeptał mrucząc jej nad uchem, na co brunetka wybuchnęła gromkim śmiechem. -I ty to wszystko wolisz ukryć pod bluzą z kapturem.
-Nie gadaj głupot. -powiedziała rozpinając jego koszulę, którą następnie odrzuciła na bok. Jej oczom ukazało się umięśnione i napięte ciało.
-Nie każ mi dłużej czekać. -wychrypiał i rzucił się na nią z zachłannością.




-Wiesz..? - Tadeusz chciał być romantyczny i przybliżył się do żony, ale w tym momencie przybiegła do nich Halina i przerwała cały urok.
-Co wy tu sami robicie? -wykrzyczała nadzwyczaj radośnie, co wprawiło ich w lekkie zdezorientowanie. Odnalezienie się i uporządkowanie swojego życia, a przede wszystkim odzyskanie męża odjęło jej piętnaście lat. -Nie stójcie tak tylko chodźcie tańczyć! Do białego ranaaa!!!! -drąc się i piszcząc w niebogłosy rzuciła się w objęcia stojącego nieopodal Witka.
-Cieszę się, że w końcu im się udało. -odparła Barbara wtulając się w Tadeusza.
-Najwyższa pora. -burknął zły za przerwanie idealnej chwili.
Zapatrzeni w fale, które delikatnie odbijają się o brzeg myśleli o swoim życiu. O tym jak czsem było zwariowane i pełne groźnych sytuacji, ale również i tych szczęśliwych.
-Niedługo Marlena nam wyfrunie z gniazda. -zagadnął.
-A potem Marcelina. -dokończyła jego myśli żona. -Zostaniemy już tylko we dwoje.
-Myślisz, że teraz jej się uda?
-Jestem tego pewna. -odparła spokojnie. Chwytając Tadeusza za rękę pociągnęła go w stronę bawiących się gości. -W życiu zawsze jest czas na szczęśliwe zakończenie. -mężczyzna zaśmiał się i przypomniał mu się własny ślub. Jaki był, no cóż, podniecony na samą myśl, że już zaraz, za dosłownie chwilę potwierdzą swoją miłość i rozbrzmią na ich cześć kościelne dzwony.
-Jak w kopciuszku. -dodał okręcając ją i ruszając się w rytm muzyki.
-Tak, dokladnie tak się czułam przy ołtarzu. -uśmiechnęła się do niego promiennie ukazując przy tym swoje zęby. Tadeusz uwielbiał ten uśmiech, zresztą jak każdy, ale ten w szczególności.
Po zakończonej piosence dołączyli do bawiącego się grona obok. Stając obok swojej córki i Thomasa dali się ponieść emocjom. Skacząc i wydzierając się jak na typowym przyjęciu weselnym zaczęli się bawić jak za dawnych czasów zapominając o wieku. Halina z Barbarą śpiewały przekrzykując się nawzajem, a panowie śmiali się dyskutując o wygranej z wczorajszego kawalerskiego.


Przytuleni do siebie słuchali wzajemnych oddechów, które kontrastowały ze spokojną nocą pełną gwiazd. Kłócąc się o położenie gwiazdy polarnej bawili się dłońmi i opowiadali śmieszne sceny z życia wzięte.
-Kiedyś.. -zaczął śmiejąc się. -Jeszcze w domu zakonnic chcieliśmy z Diego stworzyć żabią armię.
-Co? -wybuchnęła śmiechem.
-Serio. Ale słuchaj dalej. -przerwał uśmiechając się na samo wspomnienie. -Za klasztorem był taki duży stawik i tam zawsze było pełno ryb i żabek. -przygarnął chichoczącą dziewczynę bliżej. -Ja i Diego mieliśmy bardzo wybujałą wyobraźnię i w dodatku oglądaliśmy, pamiętam, dzień wcześniej jakiś film wojenny.
-Ciekawe czy zakonnice wiedziały? - spytała wystawiając mu język.
-Oczywiście, że nie. - odparł z dumą. -Film szedł bardzo późno, a my byliśmy agentami.
-Hahaha nie wierzę.
-I słuchaj dalej. -śmiał się wraz z nią. Albo raczej z jej uroczego śmiechu, który teraz wypełniał opustoszałą plażę. -Złapaliśmy te żaby do pudełka po butach.
-O fuj! -mruknęła z obrzydzeniem, ale wciąż się uśmiechała.
-I teraz najlepsze, bo skąd tu wziąć dla tych żab mundury wojskowe?
-Nieee..- brakowało im tchu i dusząc się śmiechem próbiwali coś powiedzieć.
-Pudełko schowaliśmy pod łóżko i poszliśmy po farbki. Tak.. stwierdziliśmy, że je pomalujemy.
-No nie.. -popatrzyła w jego rozbawione tęczówki. -Serio?
-Tak. -odparł ze śmiertelną powagą. -Wszystko by się udało gdyby nie nagłe wtargnięcie siostry Klementyny. -zaczął się śmiać i położył głowę na jej brzuchu. -Tak żeśmy się wystraszyli, że puściliśmy te żaby i pozostała część rozbiegła się po pokoju. -śmiech Marceliny wyrażał wszysko. Prawie płacząc starała się uspokoić. -Nawet byś się nie spodziewała jak te pieroństwa szybko spieprzają gdy ktoś krzyczy. Potem dwa dni klasztor przeszukiwano.
-Wy byliście nienormalni. -przerwała mu brunetka ocierając łzy i mimowolnie zaczęłw bawić się włosami Marco.
-W nocy było najlepiej. -usiadł i popatrzył na nią ukazując rządek białych zębów. -Leżysz, prawie zasypiasz, aż tu nagle gdzieś niedaleko słyszysz wyraźne kumkanie dwóch żab.
-Hahaha.. -zbliżyła się ku chłopakowi i wpijając się w jego usta mamrotała coś po swojemu.
-Kocham cię. -tylko tyle zrozumiał. Po dłużej chwili zastanowienia zaczęli się ubierać. Bardzo powoli i z bardzo żarliwą obserwacją.
-Nie jedź. -powiedziała błagalnym tonem Marcelina upinając przy tym włosy.
-Wrócę. -mruknął przyciągając ją ku sobie.
-Kiedy? Za rok? -zapytała z wyrzutem i odeszła kawałek sięgając po buty. -Dlaczego wy tak macie? Rozkochacie, a potem..
-Ej! -przerwał jej i dogoniwszy stanął przed brunetką patrząc głęboko w oczy.
-Wrócę tydzień przed świętami Bożego Narodzenia. -oznajmił. -Obiecuję. -przytulił ją do serca i gładził jej plecy. -Teraz ty musisz mi coś obiecać.
-Obiecuję. -wyszeptała nie dając mu skończyć. -Masz do mnie pisać te cholerne listy i ma ci się nic nie stać, rozumiesz? -odsunąwszy się od niego patrzyła jak salutuje na znak zrozumienia.
-Kocham cię, aniołku. -powiedział i zaczął ją zachłannie całować. Stali tak wtuleni w siebie i całowali się jakby ta chwila miała trwać wiecznie.

"Jak w Kopciuszku"Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz