Rozdział 26

1.2K 81 4
                                    

Od momentu pożegnania narzeczonych na lotnisku Marcelina i Marco mieli trochę czasu tylko dla siebie. Po ostatnim incydencie z pocałunkiem nie wiedziała co ma ze sobą zrobić, jak się zachowywać, a najgorzej było gdy chłopak pojawiał się na horyzoncie. Wtedy czuła jak ściska ją w dołku, serce chce wyskoczyć i cała drży. Nie mogła uwierzyć, że aż tak na nią działał.
Kiedy pragnęła zniknąć mu z oczu, czuła wyrzuty sumienia i źle jej było bez jego widoku, spojrzenia, uśmiechu, dotyku.. no, ale gdy byli blisko albo nawet w odległości ledwie umiała się powstrzymać przed zrobieniem jakiegoś głupstwa.
Zresztą nie ona jedna. Marco miał dokładnie to samo. Po śmierci Angie nie przypuszczał, że kiedykolwiek poczuje co to miłość. Odkąd  ją pierwszy raz spotkał w tym samolocie podświadomie wiedział, że ona nie pozostanie mu obojętna. I choćby jej już nigdy miał nie ujrzeć to właśnie z tą uroczą brunetką pragnął spędzić ostatnie chwile. Chciał poczuć jej delikatną, zgrabną rączkę na swoim sercu kiedy przytuliłaby się do jego serca. Zakochał się. Przyznał to przed sobą już dawno, a wczoraj na tej całej imprezie powiedział o tym Diego. Siedząc na schodach przy wejściu do lokalu opowiedział mu wszystko co czuje gdy jest przy niej oraz gdy jej nie ma, o pocałunku i o tym, że chce się z nią związać, ale boi się, że ją wystraszy.
-Wpadłeś chłopie. -wyszczerzył się Diego i oplótł go za szyję ramieniem.
-Wiesz? -zaczął niepewnie i spojrzał na przyjaciela. -Ja dopiero w wojsku doceniłem to co mam. Tak bardzo mi was wszystkich brakuje. Tak bardzo tęsknię.
-Przestań, bo nie chcę się mazać. -pociągnął lekko nosem.
-Mówię poważnie. -wyznał Marco. -Myślisz, że jestem taki silny? -prychnął. -Właśnie, że nie jestem. Nie mówiłem ci o tym, ale .. -zaśmiał się z siebie. -nie raz za wami beczałem.
-Chrzanisz. -walnął go w ramię.
-Serio. -oddawszy uderzenie spojrzał na swojego przyjaciela. -Nie maż się. -uśmiechnęli się oboje. -Chcę powiedzieć, że nawet gdybym bardzo pragnął z nią być, to ona będzie musiała bardzo długo czekać.
-Jeśli kocha to poczeka. -skwitował. -Czy zakochani zawsze tak wszystko komplikują?
-Ale stary.. -uciął w pół zdania.
-Marco. -Diego wstał i patrzył na chłopaka, którego wzrok gdzieś uciekał. -Jesteś dla mnie niczym brat po innej matce i innym ojcu, więc teraz mnie posłuchaj. Z miłością nie wolno igrać, ani się nią bawić. To już nie są przelewki, a my jesteśmy dorośli. Kochasz ją? -wypalił nagle.
-Co?
-Odpowiedz jak cię pytam. Gdzieś ty się uchował? -mówił przywódczym tonem. -Baczność! -Marco wstał, wyprostował się i dumnie patrzył na brata. -No i tak trzymać żołnierzu! Kochasz ją? -spytał nieco ciszej.
-No jasne. - wyznawszy włożył ręce do kieszeni spodni i zapatrzył się w gwiazdy.
-I prawidłowo. -odparł Diego z wyrazem ulgi. -Wracamy do środka. -zarządził i porwał chłopaka za ramię. -Teraz musisz cały czas się koło niej plątać, żeby widziała, że ci zależy.




-O czym teraz myślisz? - zapytała zaciekawiona Marcelina i spojrzała na chłopaka. Od pół godziny smażyli się na plaży. Był upalny dzień, a brunetka uparła się, że musi koniecznie się opalić, bo nie będzie śledziem na weselu. Z szelmowskim uśmiechem na twarzy Marco zgodził się wyjść z domu. Skwar i fale gorąca jakie w nich uderzyły dały chwilę zwątpienia i chęć powrotu do klimatyzowanego mieszkania, ale ostatecznie brunetka wygrała ten pojedynek.
-O niczym. -mruknął sennie i popatrzył na dziewczynę znad okularów. Wyglądała oszałamiająco. Zamknąwszy oczy zmusił się by nie zerkać w jej stronę i nie podziwiać jej półnagiego ciała.  Różowy strój kąpielowy w białe serduszka działał na niego niczym płachta na byka. Do tego dołączyć jeszcze luźny warkocz, który wdzięcznie opadał z jej ramion na piersi oraz wielki słomkowy kapelusz przewiązany błękitną wstążką, no i jej figlarne bose stopy, którymi cały czas wywijała w powietrzu kiedy leżała na brzuchu.
-Kłamiesz. -odparła z uśmieszkiem i założyła okulary. -Na pewno myślisz o tych blondynkach przed nami. - Marco tylko przeciągnął się i wyszczerzył zęby.
-Oj tak. -zaśmiał się beztrosko i wstał z leżaka. W blasku słońca jego muskularne ciało było jeszcze bardziej idealne niż w jej snach. Wyglądał jak grecki bóg tylko bez tych szmat i prześcieradeł na ciele. Dziewczyna przygryzła wargę i odwróciła głowę gdy jej wzrok zjechał niżej. -A ty o czym myślisz? -patrzył na nią z chytrym uśmiechem widząc jej skrępowanie.
-Ja? -robiąc głupią minę starała się nie patrzeć mu w oczy. -Ja sobie marzę o kąpieli w morzu. -nieschodzący uśmiech z jego twarzy stał się jeszcze szerszy.
-Zatem, pani pozwoli. -ukłoniwszy się wystawił rękę. -Zapraszam do kąpieli. -brunetka odwzajemniając uśmiech zdjęła okulary i podała mu swoją dłoń, którą momentalnie wplótł w swoją.
Kiedy już byli przy samiutkim brzegu, zatrzymał się wziął ją na ręce i wbiegł do morza. Marcelina wciąż piszczała, a on śmiejąc się obracał się w kółko.
-Zaraz mnie puścisz! -krzyczała i oplotła go mocniej rękoma.
-Nigdy! -odkrzyknął i zatrzymał się, a świat wirował wokół nich. Tylko ona była w tym samym miejscu. Trzymał ją w ramionach i patrzył w jej duże zielone oczy, które ani trochę nie zdradzały przerażenia. Ufała mu. Jedyne czego się obawiała, to tego, że jest ciężka, a to natychmiast odczytał z jej twarzy. Wolnym krokiem ruszył zanurzając swoje ciało po pas i delikatnie postawił brunetkę na nogach. Wciąż ujmując jej dłonie przybliżył dziewczynę ku sobie. Ich ciała otarły się o siebie co wywołało przyjemny dreszcz u obojga. Uwolniwszy jedną dłoń dotknął jej twarzy i odgarnął warkocz, po czym przysunąwszy się musnął jej usta.
Dla nich czas się zatrzymał. W tej chwili byli tylko oni, nikt więcej, nie liczyło się już nic. Oderwawszy się spojrzeli na siebie, a ich oczy były przepełnione prośbą 'dokładki'. 
Ich z początku niewinny całus zmienił się w czuły, długi, namiętny, zachłanny i pełen rozkoszy pocałunek. Marcelina tracąc oddech i czując jak łomocze jej serce oplotła go w pasie i przysunęła bardziej, na co usłyszała jego cichy pomruk i poczuła na sobie jego silne dłonie, które zaczęły delikatnie masować jej plecy, ale nie odważyły się zejść poniżej nich. 
Tak bardzo pochłonięci sobą wpadli w trans i nie mieli najmniejszej ochoty się z niego wyrwać. 
Wszystko byłoby wręcz idealne gdyby nie to, że musieli zaczerpnąć tchu.  Marco zetknąwszy się czołami wychrypiał przeciągle: -Jak tam twoje marzenia, aniołku?
-No wiesz. -uśmiechnęła się ukazując swoje zęby. -Niektóre się spełniły. -szepnęła mu do ucha stając na palcach.
-Tylko niektóre? - pocałował ją w policzek. -Szepnij choć słówko, a spełnią się wszystkie. -zaśmiała się, gdy muskał jej szyję, a potem znów porwał w ramiona.
-A co z twoimi marzeniami? Nie masz żadnych? -uniosła głowę do góry patrząc na Marco.
-Moje się spełniły. -odparł, a po tych słowach oddalił się odrobinę i zaczął ochlapywać brunetkę wodą.
 





Adam obudził się  z ogromnym kacem. Nie miał pojęcia co dział się minionego wieczoru, a co dopiero tygodnia. Jedyne co pamiętał to to jak ojciec podpisywał mu miesięczny urlop i kazał się ogarnąć. Dupek. Co on może wiedzieć o tym w jakim stanie psychicznym jest jego syn?
Dowlókłszy się do łazienki napuścił wody do wanny i wpadł do niej czym prędzej. Starał się wytrzymać ile się da w lodowatej wodzie, by spłukać z siebie dosłownie wszystko. Wyszedł dopiero wtedy kiedy zaczął dygotać z zimna i szczękać zębami. Do kuchni wszedł tylko po sok, ale widząc przez okno jaskrawe słońce postanowił sprawdzić temperaturę.
~Dwadzieścia dziewięć stopni. -mruknął. -Nieźle. -po czym w samiutkim ręczniku i ze szklanką soku w dłoni otworzył balkon i zaczerpnął świeżego powietrza. Zatopiony we własnych myślach usiadł wygodnie na krześle i oddał się chwili. Zapadając w drzemkę czuł jak słońce dokładnie osusza jego gdzieniegdzie mokre ciało i włosy. Nagle poczuł na ramieniu nikły dotyk.
-Marcelina. -wyrwało mu się i otworzył oczy.
-Nie, durniu. To ja. -Nathan usiadł naprzeciw niego i przyglądał się z zaciekawieniem.
-Czego? -warknął poirytowany Adam.
-Nic. Zastanawiam się czy wymyśliłeś już coś w sprawie z odzyskaniem swojej Marcelinki. -rozejrzał się i podziwiając widok mimochodem zauważył, że rozmówca nie ma już tak przekrwionych oczu.
-A zaskoczę cię! -uradowany wstał i zniknął w mieszkaniu. Chwilę później wyszedł już ubrany i niósł na tacy whisky z lodem. -Wiem jak ją odzyskam. -wyszczerzył się i upił spory łyk.
-No ciekawe jak? -Nathan spodziewał się jakiejś głupiej pijackiej odpowiedzi, ale to co usłyszał nawet wzbudziło w nim zainteresowanie i podziw.
-Słuchaj, za cztery dni jej kuzyn ma wesele, na które mnie kiedyś zaprosiła. -wyjaśnił z ekscytacją. -Ten cały Kris jest dla niej jak brat więc ona na sto procent tam będzie.
-A wiesz chociaż, gdzie to będzie? -zamknąwszy oczy wypił zawartość szklaneczki jednym haustem.
-Spokojnie misiaczku. -uśmiechnął się cynicznie. -Adres jest na zaproszeniu, które mi dała. Teraz wystarczy tylko skołować bilety i jechać ją przeprosić.
-Myślisz, że ci się uda po tym jak zdradziłeś ją z Vivan? -zapytał niepewnie patrząc jak twarz Adama przybiera poważny wyraz.
-Na pewno. -odparł z wielkim przekonaniem. -Przecież ona nie wie, że ciąża to wymyślona historyjka Rudej, a w dodatku my wciąż się kochamy.
-Tego do końca nie wiesz. -zwrócił mu uwagę Nathan dolewając sobie trunku i wsypując lód. -To ty ją wciąż kochasz.
-Marcelina mnie kocha. -syknął przez zęby. -Nikt i nic tego nie zmieni!  


 


 


 

"Jak w Kopciuszku"Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz