Była godzina druga nad ranem. Wszyscy smacznie spali, kiedy Tadeusz dostał wezwanie o natychmiastowym stawieniu się na komendzie. Jego jednostka wpadła na trop. Szef największego banku w całym kraju znowu nie spłacił długu, a jego 'koledzy' chcą kasy. Zmęczony usiadł na łóżku i wciąż niedowierzając patrzył na wyświetlacz telefonu służbowego.
-Cholera.. -zaklął po cichu. -Akurat dzisiaj. -mruknął z niezadowoleniem. -Akurat w rocznicę ślubu..
Obserwując ich poczynania wiedział, że następna taka akcja wydarzy się w przeciągu trzech tygodni, ale ciągle żył myślą, że to nie nastąpi zbyt szybko. Wiedział jacy są niebezpieczni i jak bardzo dobrze uzbrojeni. Mieli na swoich sumieniach wielu trupów, którzy albo im przeszkadzali w interesach, albo nie płacili na czas. Zasada stara jak świat: nie masz kasy - kulka w łeb i po sprawie.
On nie bał się starcia z nimi. Nawet nie ruszyłaby go własna śmierć, ale.. popatrzył w swoją prawą stronę, gdzie spała jego żona, nie mógłby znieść widoku cierpiącej Barbary i swoich córek. Przecież obiecał jej wieczną opiekę, troskę ... i, że jej nie opuści aż do śmierci.
Nie mógł jej ot tak zostawić samą. Kto opiekowałby się JEGO Basią?
Wstał delikatnie i udał się do łazienki z lekkim dreszczem emocji i wrogim nastawieniem do wydarzeń, które mogą zmienić jego życie na zawsze. Wychodząc z domu w progu drzwi zawrócił i pobiegł na górę. Barbara wciąż spała, więc policjant uśmiechnął się lekko i ucałowawszy żonę spojrzał na ich rodzinne zdjęcie. Oni przytuleni wpatrzeni w siebie, a przed nimi ich kochane córki uśmiechnięte od ucha do ucha.
~Ciekawe co zmusiło mojego aniołka do wyjazdu? -zajął przez moment swoje myśli. -Bo na pewno nie wakacje.~
Wszedł jeszcze do Marleny, która wiercąc się na łóżku mamrotała coś o swoim narzeczonym.
Patrząc tęsknie na dom wsiadł do samochodu i pojechał pod komisariat.
-No nareszcie! -krzyknął komisarz Philips widząc nadchodzącego Tadeusza.
-Co jest Paul? -podając mu rękę na powitanie przeszli szybkim krokiem do budynku.
-Coraz gorzej! -starał się przekrzyczeć chaos i zamieszanie panujące na komisariacie. -Mam wrażenie, że oni próbują nas zmylić i trop, na który wpadł Richard jest błędny, bo albo oni się tam nie pojawią albo zapędzą nas w kozi róg!
-Trzeba nas rozproszyć po całym mieście. -zarządził komendant. -Nie mamy zbyt dużo czasu, a nie możemy igrać z ogniem. Każdy z nas ma przecież rodzinę. Wezwaliście posiłki? -nie słuchając nawet odpowiedzi kolegi usiadł za biurkiem i zaczął coś notować, a potem dzwonić .
-Jesteśmy gotowi, szefie! -do pomieszczenia wparował zdyszany Johnson. -Gdzie mamy się kierować?
-Tam gdzie was zwabili. -odparł krótko Tadeusz. -Johnson! -krzyknął gdy ten już wybiegał. -Pamiętaj, że jesteś odpowiedzialny za swoją załogę, a ja za was wszystkich. Jeśli coś jest nie tak dajesz znać, zrozumiano?
-Tak jest. -zasalutował i już miał odejść, ale zatrzymał się wpół kroku. -Ale przecież nie damy się zmasakrować! -oburzył się. -Oni nas zaatakują a my poddamy się jak cioty? Bez walki?
-Jeśli potrafisz przeciwstawić się bombie, czy innym materiałom wybuchowym to gratuluję! -ryknął. -Kulo ochronne mają już na sobie?
-Tak.
-Powodzenia Johnson! -ten tylko skinął głową i wybiegł na dwór, gdzie natychmiast ze swoją ekipą udali się na miejsce pod główny bank.
-Myślisz, że nas wytropią? -sapnął tęgi Ali Baba zajmując pół miejsca w jednej z sześciu terenówek, które w dzikim deszczu stały na parkingu przed supermarketem.
-Nie ma szans. -odparł spokojnie Boss zaciągając się cygarem. Ciemnoskóry był bardzo pewny swojej wygranej. -Ci policjanci są tak upośledzeni mózgowo, że nie wiadomo, czy w ogóle zareagują na nasze jakże 'niewidoczne ślady'. -zakpił robiąc cudzysłów przy ostatnich dwóch wyrazach, a pozostali wybuchnęli śmiechem, który odraził by nawet samego diabła.
-Boss, a dlaczego ty chcesz w to wszystko mieszać psy? Nie możemy zabrać tych pieniędzy tak jak zwykle? -dopytywał się Adidas między kęsami hamburgera.
-Ale wy jesteście tępi.. -wypuszczając dym odwrócił się twarzą do pozostałych. -Po pierwsze chcę się zabawić. -uśmiechnął się. -Te dupki wpadną prosto w moje sidła.
-Nasze. -poprawił go Ali Baba, a tamten tylko wywrócił oczyma.
-Wyeksplodują wprost do kosmosu. Nic z nich nie zostanie. -zatarł dłonie. -Po drugie, mam dość tego gówna, które nam siedzi na ogonie i z własnego banku boi się wziąć pieniądze. On też dziś zginie.
-Co?! Jak to? -zdziwił się Dax nagle włączając się do rozmowy.
-A my weźmiemy WSZYSTKO co ma. -burknął Kojot nie odrywając wzroku od szyby. Był z nich wszystkich najbardziej ponury, poważny, zawsze ubrany na czarno i zawsze opanowany zabijał z zimną krwią. Choć był nieco młodszy od Bossa miał na koncie wiele bitew, wszystkie udane i po każdej miał jakąś bliznę, raz większą, raz mniejszą, ale każdą prawie tak samo głęboką. Budził w chłopakach ogromny szacunek nawet w samym szefie. Tylko z nim miał bardzo dobry kontakt i tylko oni we dwóch trzymali się razem. Wiedzieli o sobie dosłownie wszystko.
-Dokładnie. -Boss był w siódmym niebie jak pomyślał ile szmalu mogą zdobyć. -My na ogół jesteśmy grzeczni. Przecież to wiecie od dawna. -mruknął zapalając kolejne cygaro. -Nikogo do hazardu z nami nie zmuszamy. -panowie przytaknęli równo. -To ci kretyni lgną do nas jak muchy wyobrażając sobie gruszki na wierzbie, a po trzecie pokażemy, kto tu rządzi! -krzyknął entuzjastycznie. -To miasto kiedy straci ukochanego, oddanego i jakże nadzwyczaj uczciwego komendanta będzie tak wystraszone, że nie będą mieli odwagi wyjść z domu!.
-Tak jest! -zawtórowały męskie głosy prócz Kojota.
-Co jest do cholery? -spytał Boss patrząc kumplowi w oczy. -Co jest grane?
-Zabicie komendanta sprawi ci dużą frajdę? -zadał pytanie dalej nie odwracając głowy od widoku za szybą.
-To oczywiste.
-Nie lepsze byłyby tortury? -podsunął mu myśl.
-Co jest kurwa?! -wrzasnął wyraźnie niezadowolony mocnym szarpnięciem zmuszając przyjaciela do kontaktu wzrokowego. -Co ci nie pasuje? Jakie tortury?
-Okup. -mówił spokojnie. -Miasto zrobiłoby wszystko. Byłoby na nasze skinienie.
-Niezłe. -mruknął Dax.
-Jeszcze więcej szmalu! -wykrzyknął podekscytowany Adidas.
-Cicho głąby! -patrząc groźnie wypuścił dym przez nos. -Coś mi tu nie gra z naszym Kojotkiem. Wyłaź z wozu. -rozkazał nie czekając na jego reakcję.
-Podchylcie szyby! -szepnął Ali Baba gdy Kojot zatrzasnął drzwi i spokojnym krokiem zmierzał w kierunku Bossa. -Cholera.. -mruknął po chwili. -Nic nie słychać.
-Są zbyt daleko. -Adidas okazał się nadzwyczaj spostrzegawczy.
-Co ty odwalasz? -popchnął Kojota zdenerwowany przywódca. -Dlaczego nie trzymasz się ustalonego planu?! -w strugach deszczu i wyjątkowo ciemnej nocy obserwowali swoje sylwetki, które były nieco rozjaśniane przez na wpół spaloną latarnię.
-Daj spokój Boss. -mówił spokojnie.
-Jaki okup? Mało ci będzie forsy z banku? -chodził w kółko przeklinając deszcz, który padał jakby bardziej. -Za parę godzin okradniesz całe miasto z forsy! -wyperswadował mu. -Mało ci? A może sumienie znalazłeś?
-Nie wygłupiaj się. -wygiął lekko usta.
-No to o co biega?! Ja nie chcę mieć na głowie antyterrorystów, którzy go będą chcieli ratować! Wtedy nam się na pewno nie uda! -wrzeszczał jak opętany i kopał w co popadnie.
-Boss! -chwycił go za ramię i przywołał do porządku. -To zrobimy inaczej.
-Pewnie, że tak. Wykonamy nasz plan! -rzucił się na niego, ale ten odepchnął jego atak.
-Po akcji się wycofam. -rzekł krótko i udał się pod strzechę marketu zostawiając kumpla w całkowitym osłupieniu.
-Jak to?! -niczym furiat przybył do niego. -Co ty odwalasz? -potrząsał nim.
-Zostaw. -popatrzyli na siebie.
-Czemu ty chcesz odejść?! I co ma z tym wspólnego ten pies?!
-Ma córki. -mówiąc to patrzył na pełnię księżyca, a Boss miał ochotę się zabić.
-No i? -wykrztusił. -Co z tego?
-Ładne córki. -kontynuował Kojot. -Nie mów, że stałeś się homo.
-Ooo nie. -kiwał palcem. -Nie ma mowy. -Kojot uniósł lewą brew. -Chcesz się bawić w 'Pękną i Bestię'?! Uwięzisz tatusia, a piękna Bella go uwolni skazując siebie na mieszkanie z tobą, a ty zmienisz się pod jej wpływem?! -krzyczał na jednym wydechu. -Posrało cię?!
-Mam na nią ochotę od dłuższego czasu, Boss. -wyznał.
-Ach ,tak.. Ty to ciągniesz już nie wiadomo odkąd, ale mi nic nie powiesz i w ostatniej chwili zepsujesz wszystko?! Co to to nie! Mowy nie ma! Nie zniszczysz tego! Tyle forsy do zgarnięcia, a ty sobie miłości znajdujesz!
-Uspokój jaja. -trzepnął go po plecach.
-Nie możesz jej mieć jak już będzie po wszystkim?!
-Mogę.. jak nie zabijesz komendanta.
-Porypało cię. -stwierdził parskając śmiechem. -To ma być finał stulecia!
-Co ci zależy? Będziesz miał forsy jak lodu.
-A ty? -patrzył z pogardą Boss. -Odejdziesz, bo jakaś lalunia cię omotała?!
-Uważaj na słowa. -powtórzył tylko raz, ale tamten nic sobie z tego nie robił. Kiedy już wyczerpał całą cierpliwość Kojota, który ani raz go nie upomniał posunął się do ostatniego ciosu. W samo serce. -Wymiękasz jak twój stary?! -z kpiną patrzył mu prosto w oczy. -Tak jak on się poddasz!
-Uspokój się! -wychodząc spod daszku skierował się na tyły dużego budynku, a Boss ruszył za nim.
-Bo co?! -prowokował go. -Twój stary też się zabujał i przepłacił to życiem! HA! -żachnął się. -Zginął z rąk takiego samego psa jakim jest nasz Tadeuszek! A czemu? Bo odezwało się w nim cipnięte sumienie! Jesteś taki jak on! BEZUŻYTECZNY! -to jedno słowo wzbudziło w Kojocie wszystkie niechciane emocje, które tłumił odkąd skończył podstawówkę. Wszystko wróciło ze zdwojoną siłą. Nie zważając na dalsze wyzwiska Bossa rzucił się na niego powalając go na rozmoczoną glebę. Zaczęli się szarpać, a gdy Boss wciąż obrażał go słowami o ojcu Kojot nie wytrzymując tego zaczął obkładać go pięściami. Miał nad nim sporą przewagę, zwłaszcza, że całe dnie spędzał ćwicząc mieszane style walk, a tamten przesiadywał tylko w biurze lub na imprezach. Owszem, był umięśniony, ale gdyby nie pomoc sterydów nie miałby nic. Schodząc z niego i patrząc jak cały we krwi przeklina go i zaczyna się podnosić wydusił tylko jedno zdanie: - Żałuję, że byłeś moim najlepszym kumplem, stary. -po czym wyjąwszy z kabury pistolet strzelił mu prosto między oczy.
CZYTASZ
"Jak w Kopciuszku"
Romance- Kiedy trzy lata temu przylecieliśmy z rodzicami do Los Angeles byłam wściekła, wręcz zdruzgotana. Przez całą drogę moja siostra migdaliła się ze swoim chłopakiem, a ja siedziałam jak ten kołek i marzyłam, żeby i mnie coś takiego spotkało.. -I co...