Rozdział 31

1.1K 80 3
                                    

Ten dzień miał być wyjątkowy, idealny, wymarzony.
W gruncie rzeczy był, tylko nie dla Marceliny. A wszystko już szło tak dobrze. Zapomniała o Adamie, o wszystkim nieszczęściu jakie jej się przydarzyło, poznała Marco, faceta marzeń każdej kobiety, żołnierza i strażnika jej serca od pierwszego spotkania.
Na ceremonii prawie płakała, lecz nikt oprócz Marco nie zwrócił na nią uwagi, gdyż niektóre osoby były bardzo wzruszone słowami przysięgi młodych i pieczętującym ich słowa założeniem obrączek oraz gorącym pocałunku. 
Ślub dobiegał końca, a  dziewczyna była wręcz przerażona. Co chwilę zerkała w stronę Marco, który kombinował jak mógł byle by się stąd wydostać. Świeżo upieczeni państwo młodzi radośni i uśmiechnięci zaczęli powoli wychodzić. Rozbrzmiał się marsz Mendelsona, goście wstali i zaczęli bić brawo, a drużbowie w niedużym odstępie szli tuż za małżonkami.
-Zabierz mnie stąd. -szepnęła Marcelina do chłopaka. -Zaraz albo się rozpłaczę albo go zabiję.
-Zabijanie zostaw mnie. -groźnym okiem spojrzał w kierunku Adama, który nie pozostawał dłużny. Mierzył dwójkę morderczym wzrokiem i czekał na odpowiedni moment by zaatakować.
Schodząc z podestu zrobiło się bardzo tłoczno i powstało zamieszanie, które natychmiast Marco wykorzystał i porwał brunetkę do namiotu, a stamtąd przechodząc drugą stroną wsiedli do samochodu.
-Obiecaj mi. -zaczął patrząc na trzęsącą się dziewczynę. -Obiecaj, że nie będziesz płakać przez tego chuja, słyszysz? -spojrzała na niego i momentalnie w jej oczach pojawiła się znajoma mu szyba, którą tak bardzo starał się rozwalić. -Marcelina..- powiedział, ale widząc jak dziewczyna zagryza dolną wargę i ma zaciśnięte pięści nie wiedział już co robić, a jedyne co przyszło mu do głowy to pocałunek. Niewiele myśląc przyciągnął ją do siebie i wpił się w jej gorące usta. Pocałunek szybko stał się bardzo zachłanny i pożądany, wyczekiwany, natychmiast odwzajemniony.
-Nie. -mruknęła gdy zaczął się powoli odsuwać, ale po chwili sama to zrobiła. Nie tracąc czasu odpalił samochód i ruszyli przed siebie. Zerkając na nią zauważył, że dochodzi do siebie, a po szybie nie było ani śladu. Za to pojawiło się przygnębienie.
-Gdzie jedziemy? -zapytała nagle.
-Zobaczysz. -uśmiechnął się ukazując swoje zęby. -W sumie sam nie wiem, ale GPS nas gdzieś prowadzi. -włączając radio zaczął wystukiwać rytm, który bardzo kojąco wpływał na dziewczynę. Zamykając oczy spróbowała ponieść się chwili. -Nie wiem gdzie to ustrojstwo nas wywiezie, ale chciałbym ci coś wyznać przed wyjazem. -patrzyła na niego pytająco, a on cicho westchnął. -Pojutrze wyjeżdżam do Iraku.



-Co z Marceliną? -oglądał się Kris na wszystkie strony, ale po dziewczynie nie było śladu. Ani po niej, ani po Marco. -Co ta dwójka kombinuje? -uśmiechnął się i poruszył znacząco brwiami w stronę swojej żony.
-Żeby jeszcze kolejnego ślubu nie chcieli zapowiedzieć. -wypalił Tadeusz, a stojąca niedaleko Clara zaczęła się krztusić drinkiem.
-Tadeusz.. mam złe przeczucia.- szepnęła mu na ucho Barbara i odeszli kawałek od grona rodziny. -Nie jestem pewna, ale chyba widziałam Adama. -na te słowa mąż cały się spiął. Popatrzył na nią z ukosa i analizował prawdopodobieństwo jego pojawienia się.
-Dlaczego mówisz o tym dopiero teraz? -pytał ze stoickim spokojem dotykając marynarki.
-Nie chciałam podnosić alarmu, a poza tym mogło mi się wydawać. -odwróciła się i omiotła zgromadzonych wzrokiem. -Co ty tu masz? -przutulając się do męża poczuła jak coś ją uwiera. -Nie wierzę. -powiedziała patrząc mu w oczy. -Zrobiłeś to.
-Nie patrz tak na mnie. -powiedział całując ją w czoło. -Musiałem zabrać pistolet, żeby dbać o nasze bezpieczeństwo i  innych gości. -wytłumaczył obserwując jednocześnie sytuację wokół nich. Tańczący goście świetnie się bawili, a ci przy stolikach zdążyli już wszystko zjeść i zabrali się za trunki. Szczęśliwa para młoda kołysała się zupełnie pogrążona w sobie nawzajem. -A teraz niewiadomo.. może się przydać.
-No chyba nie będziesz do niego strzelał? -podniosła nieco głos.
-Skrzywdził jedną z moich córek i kobiet mego życia. Nie pozostawia mi wyboru kochanie. -mówł z powagą i wypatrywał znajomej mu sylwetki. -Niech no ja się tylko na niego natknę.


Zaparkował gdzieś na szosie. Nie miał bladego pojęcia gdzie są i choć cały czas starał się jechać wzdłuż plaży teraz czuł, że się zgubili.
-Dlaczego stoimy? -wyrwana z zamyśleń odpięła pas i wysiadła z samochodu.
-Tutaj jest pusto i to chyba dobre miejsce. -odpowiedział zamykając drzwi i opierając się o maskę samochodu. Marcelina podeszła do niego i wtuliła się w jego ciepłe ramiona, które natychmiast ją oplotły.
-Nie jedź. -szepneła po chwili ciszy. Marco zacieśnił uścisk i błagał aby ta chwila trwała wiecznie.
-Wiesz.. -zaczął niepewnie i przymrużył oczy widząc zachodzące słońce, które wyglądało niczym pochłaniane przez morze. Kontrast kolorów był tak intenstwny, że niejeden malarz stworzyłby dzieło sztuki. -Kiedy zwalniali mnie na przepustkę nie myślałem, że spotka mnie coś tak wspaniałego. -czując spokojny oddech dziewczyny kontynuował. -Prawdę mówiąc nie chciałem tu wracać. Nie miałem nikogo, a na wesele głupio było iść samemu.
-Miałam ten sam problem. -mruknęła wtulona w tors chłopaka.
-I wtedy w samolocie zauroczyła mnie piękna zielonooka brunetka, która prawie się zabiła spadając ze schodów. -słysząc jej cichy śmiech, sam wyszczerzył zęby. -Do sedna. Po tych paru godzinach lotu i incydencie ze schodami byłem pewien, że to nie przypadek. -odrywając się od niego Marcelina spojrzała mu w oczy. -I choć szanse na ponowne spotkanie były nikłe, to obrałem sobie za cel odnaleźć cię choćby po trupie.
-Kocham cię. -wyrwało jej się tym samym przerywając Marco swoją wypowiedź. -Sama nie mogłam w to uwierzyć, ale uwiodłeś mnie. Zakochałam się.. -tym razem to jej nie było dane skończyć. Marco pochwycił ją w swe ramiona unosząc nad ziemię i całując oddał wszystkie uczucia, które się w nim zgromadziły.
-Tak bardzo chciałem to powiedzieć pierwszy. -uśmiechnął się przerywając.
-Masz jeszcze szansę. -opierając się czołami mieli zamknięte oczy. -Upuścisz mnie.
-Nigdy w życiu. -całując ją po raz kolejny nie mógł się doczekać powrotu z jeszcze nie rozpoczętej misji.
-Wracamy? -przerywając bawiła się jego czarnymi włosami.
-Jesteś tego pewna? -spytał, ale widząc jej ogniki w oczach zaśmiał się i postawił na ziemię.
-Jak nigdy. Po prostu dam mu w pysk i po sprawie. -odpowiedziała z pewnością siebie. -W razie czego mam moją tajną broń. -otwierając drzwi poprawiła swoją sukienkę, którą rozwiewał wiatr. -Obronisz mnie, prawda? -po tych słowach patrzyła jak kąciki jego ust momentalnie unoszą się do góry, a jego usta szepczą wyraźne: KOCHAM CIĘ.


-Adam do cholery, gdzie ona jest? -Nathan był wyraźnie zniecierpliwiony i poirytowany zachowaniem kumpla. Nic tylko się ukrywali po jakichś krzakach i za drzewami. Marcelina zwiała zaraz po ślubie, a Adam właśnie miał kurwicę.
-Skąd mam wiedzieć, kretynie? -wściekły chłopak miał zamiar się na czymś wyżyć, ale nie chciał zdradzić ich kryjówki. -Co to w ogóle był za koleś? Kto to jest do kurwy nędzy? Jak go dopadnę to..
-No to co mu zrobisz? -podbudzał go Nathan. -Przecież on jest napakowany i prawdopodobnie jest ochroniażem, a Ty? -prychnął i patrzył jak keknerzy podają kolejne porcje jedzenia podczas gdy jego żołądek z każdą minutą był coraz mniejszy. -Sama kość obleczona skórą, a czemu? -sam sobie zadawał pytania, by szybko na nie odpowiedzieć. -Bo zachciało ci się romansów, zdrad i przede wszystkim wódy. No bez niej byłbyś jak roślinka.
-Zaraz ci przypierdole. Wtedy się zamkniesz. -syknął przez zęby i obserwując dalej bezskutecznie wypatrywał Marceliny, której wciąż nie było.








"Jak w Kopciuszku"Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz