-Chyba.. czas już wracać. -rzekła wstając z kładki, a chłopak ruszył za nią. -Późno już, Kris będzie wściekły.
-Na pewno jest. -uśmiechnął się.
-Popatrz jak ja wyglądam! -jęknęła przerażona swoim odbiciem w telefonie.
-Och, przestań. Nie wyglądasz tragicznie.
-Ta, jasne. -prychnęła.
-No tylko jakbyś umierała. -wystawiając jej język zaśmiał się cicho. Spodobał jej się ten śmiech, spoglądając na jego twarz próbowała być wściekła, ale czując, że przechodzi ją dreszcz i jej serce bije mocniej odwróciła się. -Nie ruszaj się. -szepnął. Stał tuż za nią i czuła jego oddech na swojej szyi.
-Co jest? -spytała zdezorientowana.
-Popatrz delikatnie w prawo. -pokazując palcem w podanym kierunku zetknęli się powoli ramieniem. Jej oczom ukazało się małe stadko zajączków, które szukały sobie lokum i nawet nie zdawały sobie sprawy, że ktoś je obserwuje. Małe szaraczki goniły się dokuczając zabieganym rodzicom, a Marco patrzył uważnie jak twarz Marceliny zmienia się z pochmurnej w pełną życia.
-Jacy oni śliczni. -mówiła cicho. -Patrz.. muszą mieć bardzo mięciutkie futerko.
-Dlaczego tak sądzisz?
-Są, hmm.. bardzo tłuściutkie. -zachichotała, lecz nie chcąc ich wystraszyć przestała.
-Czekaj, zrobię im zdjęcie. -wyjmując aparat przejrzał ustawienia zanim cokolwiek zrobił, nie chciał ich spłoszyć. Patrzyli tak jeszcze chwilę i zaczęli się powoli wycofywać. Kiedy byli wystarczająco daleko pozwolili sobie na chwilę rozmowy, która zajęła im czas aż do powrotu do domu.
-Powiedziałaś już rodzicom o ciąży? -zapytał ni stąd ni zowąd Adam leżąc na jej łóżku i czekając, aż Ruda skończy się malować.
-Zwariowałeś?! -pisnęła i popatrzyła na niego. -Nie mogę im o tym powiedzieć, przynajmniej na razie.
-Ale kiedyś musimy im powiedzieć. -podparłszy się na łokciach obserwował jej chłodną i profesjonalną twarz.
-Kiedyś. -odparła naburmuszona, a jemu przeszło przez myśl, dlaczego taka persona wybrała właśnie jego. -Nie zagaduj mnie teraz, gdy się maluję. Za chwilę wychodzimy. Nie pognieć swojego ubrania. -wydawała polecenia jak maszyna. Chłopak zastanawiał się, czy oprócz jej przyjęcia, uśmiechnęła się kiedyś szczerze, bez kpiny lub ironii. -Dlaczego mi się tak przyglądasz? -patrzyła mu prosto w oczy.
-Tak po prostu. -odpowiedział ciężko przełykając ślinę.
-Wstawaj, bo się spóźnimy.
-Nie rozumiem.. dlaczego twoja ciotka robi bankiety na sto osób, a przychodzi sama rodzina z burmistrzem? Nie powinno być odwrotnie?
-Co masz na myśli? -zwróciła się do niego poprawiając krawat.
-No, że powinna przyjść garstka rodziny i no cóż.. sama arystokracja. -stwierdził.
-Ależ kotku. -uśmiechnęła się i popatrzyła na niego. -To my jesteśmy arystokracją. -rzekła z wyższością. -A oprócz nas i burmistrza jest .. no cóż.
-Hołota. -dokończył, a na jej twarzy pojawił się grymas zniechęcenia.
-Nie to miałam na myśli. -broniła się.
-Jasne. Idziemy?
-Poczekaj. -łapiąc go za rękaw zmusiła do popatrzenia na nią. -Ani słowa o mojej ciąży, jasne?
-Dlaczego tak bardzo boisz się do tego przyznać? -zdenerwował się. -Jakoś przy Marceli mówiłaś bardzo swobodnie.
-Ona to co innego! -podniosła ton głosu.
-To hołota.. -prychnął i ruszył do drzwi.
-Uspokój się! -krzyczała podbiegając za nim. -Co to ma w ogóle znaczyć?
-No właśnie! Co to ma w ogóle znaczyć?! -mówił doniosłym głosem, a ona cofnęła się o krok. -Co jest nie tak? Są jakieś komplikacje, o których nie wiem? Z dzieckiem coś nie tak? A może się wstydzisz? Albo może usuniesz i kłopot z głowy! Tak.. kłopot byłby z głowy. -patrzył na Vivan z wyrzutem, a ta rzucała w niego piorunami.
-Nie mów tak do mnie. -głos jej się załamywał.
-O nie kochanie. -podszedł bliżej i dzieliło ich tylko kilka centymetrów. Poczuł jej nierówny oddech i niepewny wzrok. Przejmując inicjatywę powiedział tylko: -Jeszcze dzisiaj wszyscy się dowiedzą, że będziemy rodzicami.
-Nie... -chciał mu przerwać lecz się nie udało.
-Nie ma żadnego 'ale'. -starał się mówić spokojnie. -Teraz się mnie nie pozbędziesz kotku. -w jego głosie słychać było jad i groźbę. -To owszem moja wina, ale nie pozwolę, by nasze dziecko do końca życia myślało, że jest niechciane, bo ja go kocham i ja nie pozwolę skrzywdzić i zmarnować życia, które mu daliśmy, rozumiesz? Ono nie będzie więcej cierpieć. -widząc iskry w jej oczach wyprostował się i w progu rzekł, że poczeka na nią w samochodzie.
-Cholera, cholera, cholera! -zaklęła Vivan i zaczęła nerwowo grzebać w torebce szukając telefonu. Chodząc po pokoju w te i we w te wybierała już numer do Alexa.
-Słucham? -usłyszała po kilku sygnałach zdyszany głos chłopaka.
-Musisz mi pomóc! -krzyknęła rozpaczliwie. -Pomóż mi!
-Oczywiście złotko, ale co jest? -pytał zdezorientowany.
-On chce im powiedzieć o ciąży! -wypaliła. -Zrób coś!
-Przyjechać?
-Gdzie?! Przecież jest bankiet, a on czeka w samochodzie! -pisnęła spanikowana.
-Przyjadę na bankiet. -powiedział stanowczo.
-I co im powiesz? -w jej oczach pojawiły się łzy. -Trzeba go powstrzymać.
-Cholera jasna... -zaklął pod nosem.
-Co ci jest? -mówiąc to podskoczyła ze strachu na dźwięk klaksonu, który sygnalizował, że Adam się niecierpliwi.
-Tylko ja będę tam dopiero za godzinę.
-Co?! -Vivan chciało się płakać. -Jak to za godzinę?!
-Upij go! -wpadł na pomysł. -Postaram się być szybciej. Muszę kończyć. -rozłączył się, a Ruda oddychając głęboko powoli schodziła na dół.
Kiedy Marco i Marcelina weszli do domu nikogo nie było. Dziewczyna od razu pobiegła się przebrać, a szatyn znalazł małą karteczkę od Krisa na stole.
-Jak wrócę i was nie będzie to was zabiję. -przeczytał na głos i wyszczerzył zęby w uśmiechu.
-Mówiłeś coś? -zapytała brunetka wbiegając do kuchni.
-Nie, nic. -dla bezpieczeństwa zmiął karteczkę i włożył ją do kieszeni spodni. -Pijesz herbatę na dobranoc?
-A jest kakao? -siadając na blacie kuchennym przyglądała się chłopakowi. -Ooo! Albo gorąca czekolada!
-Ale ci się marzy. -odwrócił się uśmiechnięty. -Czekolady nie ma.
-No to może być kakao. -zeskoczyła z blatu i włączyła radio. -Znalazłeś to kakao?
-Tak, tak. Znalazłem, ale szukam czegoś do jedzenia. -buszował po szafkach. -Na co masz ochotę?
-A co jest? -wyskoczyła z powrotem na blat. Uwielbiała przesiadywać w kuchni albo w swoim pokoju. tam czuła się najbezpieczniej, a zamiłowanie do blatów kuchennych nabyła w Los Angeles.
-No wybór mamy. -zerknął do lodówki. -Ale ja bym zjadł najprostsze kanapki.
-Niee. -marudziła. -Nie lubię szynki. -popatrzył na nią jak na kosmitkę. -No bez przesady! Codziennie jej jeść nie będę.
-Już myślałem, że wegetarianka.
-A co złego jest w wegetarianach? -zapytała z przekąsem.
-Nie no nic, ale to do ciebie nie pasuje. -opierając się o zlew obserwował jej uśmiechniętą twarz, której tak dawno nikt nie widział. -Ten styl i w ogóle.
-Dobra, dobra. Sprawdź, czy jest nutella. -rozkazała mu.
-Jest, widziałem w szafce.
-O matko. -jej źrenice się rozszerzyły podobnie jak uśmiech i zeskakując ponownie zajrzała do głębokich szuflad. -Są wafle ryżowe! -pisnęła podekscytowana. -Jadłeś kiedyś wafle z nutellą?
-Nie. -odparł nie odrywając od niej wzroku.
-Są przepyszne! Koniecznie musisz spróbować. -zaczęła się kręcić po kuchni w poszukiwaniu noża i kremu czekoladowego. -Ty zrób kakao, a ja przygotuję wafle.
-Tak jest! -zasalutował jej i wyjąwszy mleko z lodówki zaczął je podgrzewać. Marcelina uwinęła się z wszystkim w przeciągu dwóch minut i patrzyła jak Marco bacznie obserwuje gotujące się mleko.
-Tylko żeby się nie przypaliło. -po tych słowach wybuchnęła śmiechem.
-Osz ty, poczekaj jak cię złapię! - wyłączając gaz obejrzał się za siebie i zaczęli się gonić po całym domu. Przebiegając od czasu do czasu po kuchni pogłaśniali radio, a skoczna muzyka w jednej z piosenek Enrique Iglesiasa tylko dodawała im energii. Biegali wszędzie oprócz jej pokoju i rzucali poduszkami i jakimiś miękkimi rzeczami. Ich śmiech rozprzestrzeniał się, a tupot ich stóp był głośniejszy podobnie jak muzyka. Marceli po woli zaczynało się kręcić w głowie i biegała według 'wyznaczonego toru': kuchnia, salon, pokoje chłopaków, które były połączone drzwiami od wewnątrz. Obawiając się, że Marco ją dogoni uciekła do swojego pokoju, ale tak jak myślała, to był błąd. Nie mając gdzie uciec zaczęła się cofać przed uśmiechniętym chłopakiem. Podczas gdy ona nabawiła się zadyszki Marco czuł się jakby pokonał zaledwie parę kroków.
-Nie waż się podejść bliżej. -odkaszlnęła.
-Hahahha będziesz miała swoje przypalone mleko. -brunetka znowu śmiała się jak opętana, a rozbawiony szatyn zmierzał powoli w jej kierunku. -Zaraz cię ukatrupię! -rzucając się na nią upadli na jej łóżko.
-Złaź ze mnie grubasie! -szamotała się gdy zakrył ją swoim ciałem. Jej serce nagle przyspieszyło i oddech miała jeszcze bardziej nierówny i drżący niż przedtem.
-Za to też zapłacisz. -śmiejąc się położył się obok niej. -Masz łaskotki? -bardziej stwierdził niż pytał. Marcelina chciała zaprzeczyć, ale jej się nie udało, bo Marco przystąpił do działania.
Po paru minutach krzyczała, żeby się odczepił.
-Stoooooop! -krzyknęła między napadami śmiechu i o dziw Marco przestał. -Chyba się posikam za chwilę. -pobiegła prosto do łazienki zostawiając chłopaka na łóżku.
~Ranyy.. -mruknął. -Jaki ona ma cudowny śmiech, włosy, cerę, usta, zapach.. wszystko. Przecież gdyby nie jej krzyk, który mnie oprzytomnił nie oparłbym się jej. Pocałowałbym ją.~ Zamknąwszy na moment oczy wyobraził to sobie. Energia wróciła z potrójną siłą. Podniósł się z łóżka i wyszedł na korytarz. -Nieźle.. - stwierdził patrząc na porozrzucane rzeczy, które zaczął zbierać i odstawiać na miejsce. W międzyczasie Marcelina wymknęła się cicho z łazienki i pobiegła na palcach do kuchni. Bolał ją brzuch od śmiechu i jego łaskotania, ale wciąż miała ochotę na wafle z nutellą. Marco widząc jak brunetka przemyka obok udawał, ze jej nie widzi. Skradając się do kuchni zobaczył jak dziewczyna zalewa kakao mlekiem i zabiera się za pałaszowanie pysznych wafli lecz zanim zdążyła ugryźć podszedł do niej i dźgnął ją pod żebrami. Widząc jak Marcelina z piskiem podskakuje śmiał się jeszcze bardziej.
-To było za grubasa. -bronił się, ale jej spojrzenie mówiło samo za siebie. Nie podaruje mu tego tak łatwo. -Dawaj jednego. -przysunął się bliżej niej i sięgnął po wafelka. -Rzeczywiście.. pyszne.
-Mówiłam, że takie jest. -uśmiechnęła się. -Posprzątałeś ? -zapytała z nadzieją w głosie.
-Mhm. -mruknął między kęsami. Udając się za dziewczyną do salonu wziął resztę wafli z szuflady i nutellę .
-Co oglądamy? -spytała układając się wygodnie w rogu kanapy.
-Co leci w tv? -biegając po kanałach szukał czegoś co było w miarę interesujące. -Same telenowele. -prychnął.
-Macie jakieś płyty na DVD?
-To jest myśl. Może coś mamy. -wstał i zaczął szperać w półce pod telewizorem. Brunetka zjadając kolejnego wafelka przyglądała się jego muskularnym i szerokim barkom oraz reszcie umięśnionego ciała. -Jest coś po angielsku. -patrzył na okładkę.
-O! Puść! -wykrzyczała z sofy brunetka.
-Nie puszczę tego badziewia.
-Jakiego badziewia? A co to jest?
-Komedia romantyczna. -prychnął. -Nie będę tego oglądać.
-To nie musisz, ale ja będę. -stwierdziła poprawiając się. -Co to jest>
-Aaa.. to nie tak. -wyszczerzył się.
-Co?
-Nie, no to zmienia postać rzeczy.
-Co to jest? -dopytywała się zaintrygowana.
-Dramat. -popatrzył na nią. -'P.S. Kocham Cię'.
-Hmm.. puszczaj. -upiła trochę kakao. Nie minęło dziesięć minut Marcelina miała łzy w oczach, a nie chcąc nic pokazać co chwilę siorbała swój napój.
-Ekem. -popatrzył na nią chrząkając. -Nic nie słyszę. -brunetka zmierzyła go wzrokiem i układając się wygodniej wystawiła stopy na jego uda. -Nie za wygodnie ci?
-Właśnie nie. -uśmiechnęła się.
-No to chodź tu. -przybliżając się przygarnął dziewczynę do siebie. Jego zapach chwilowo przyprawił ją o zawrót głowy i Marcelina na moment zamknęła powieki, ale one stały się tak bardzo ciężkie.
Nie miała sił by je znów podnieść i zobaczyć co dzieje się na filmie. Niedługo potem Marco usłyszał jej miarowy oddech mimowolnie się uśmiechając.
CZYTASZ
"Jak w Kopciuszku"
Romance- Kiedy trzy lata temu przylecieliśmy z rodzicami do Los Angeles byłam wściekła, wręcz zdruzgotana. Przez całą drogę moja siostra migdaliła się ze swoim chłopakiem, a ja siedziałam jak ten kołek i marzyłam, żeby i mnie coś takiego spotkało.. -I co...